search
REKLAMA
Recenzje

KOCHANICA KRÓLA JEANNE DU BARRY. Godna królewskiego łoża? [RECENZJA]

Trudno stracić z oczu wielką gwiazdę amerykańskiego i francuskiego kina, ale w tym przypadku na ich pozycję w pocie czoła pracuje mniej rozpoznawalne otoczenie.

Maciej Niedźwiedzki

17 maja 2023

REKLAMA

Dziewczyna z prowincji za młodu, obija się po zakonach, z jednego domu do drugiego, jak wskakuje gdzieś odrobinę wyżej w hierarchii to najkrótszą drogą, czyli przez łóżko. Kilkanaście lat później okoliczności dla Jeanne du Barry (Maïwenn) będą tak sprzyjające i tak nieprawdopodobne, że od Ludwika XV (Johnny Depp) dostanie naszyjnik. Zapewne więcej warty niż cała wieś, z której Jeanne pochodzi. Od zagród dla bydła i chłodu kościelnych cel przeniesiemy się na złocone korytarze Wersalu. Nad głową Jeanne oczywiście dalej będzie świecić Słońce, ale niżej wisieć będą jeszcze diamentowe żyrandole.

Kochanica króla Jeanne du Barry to niby opowieść na faktach. Zbliżająca nas do postaci historycznych, ale przy tym traktująca o sprawach tak intymnych i osobistych, dziejących za drzwiami sypialni, że równie dobrze może całkowitą fikcją. Film Maïwenn może być więc wariacją o Kopciuszku albo kolejnym odbiciem Pani Bovary. Namiętna lektura erotyków skutecznie przestawia klocki w głowie. Niech Kochanica króla Jeanne du Barry będzie też zbliżonym do Barry’ego Lyndona (raczej w twórczej metodzie, niż jakości) prześmiewczym ujęciem dworskich zwyczajów i etykiety. Reżyserka, może aż nadto zapatrzona w Kubricka, wykorzystuje narratora z offu, ale zamiast proponować tym nowe spojrzenie i garść nowych informacji, popada w tautologię, niepotrzebnie powtarzając to, co bardzo dobrze widzimy na ekranie. Nie do końca spełnione i wykorzystane są też wiodące postaci. Powstaje więc mało krystaliczna relacja. Nie bywa ona ani złowrogo toksyczna ani żarliwie romantyczna. Jeanne jest wycofana i ostrożna a Ludwik XV, jak na króla przystało, posągowy i małomówny. Tworzy to pewną barierę między widzem a bohaterami, ale paradoksalnie może być też atutem. Dostajemy bowiem opowieść albo o dogłębnej miłości albo o dogłębnej jej braku.

Kochanica króla na kilku partiach bywa dyskusyjna, ale kilka zdecydowanie wygrywa. Maïwenn bez jakiegokolwiek dydaktyzmu opowiada o francuskiej elicie, naturalnie wplatając w opowieść wątki o rasizmie (jednym z „prezentów” od króla dla Jeanne jest przywieziony z odległego kraju czarnoskóry chłopiec), seksizmie (niegodne przypadki uległości i dominującej sile męskiego spojrzenia) czy prymarnego dla całego porządku podziału na klasy. Maïwenn celnie punktuje środowiskowe patologie. Podział na tych, co mają wpływy, władze i środki i tych bez wpływów, władzy i środków jest fundamentem dla wszystkich innych społecznych napięć. Wobec nich rasa, płeć i pochodzenie są problemem wtórnym.

Francuskiej reżyserce udało się w zabawny, ironiczny sposób oddać teatralność dworskiego życia i kuriozalność jego rytuałów. Jak refren powracają sceny, gdy bohaterowie (zgodnie z obowiązującą regułą) nie mogą obracać się plecami do króla i w komiczny sposób, drobnymi kroczkami i w półukłonie wycofują się za drzwi. Sekwencja porannej toalety Ludwika XV może być przykładem reżyserskiego wyczucia rytmu, humoru i ironii a także dowodem na inscenizacyjną pomysłowość. Działa ona i jako faktyczne zdarzenie i komentarz na poziomie meta. Teatrem – sztuczną pozą i zagranym ekspresyjnym gestem – jest również scena w kościele, kiedy córki króla obcesowo wyrażają niechęć do ukochanej króla.

Ludwik XV i Jeanne du Barry pozostają w centrum, ale często więcej do powiedzenia mają postaci drugiego i trzeciego planu. Królewski majordomus, następca tronu, zazdrosne córki, matka Jeanne znacznie klarowniej wyrażają swoje interesy, potrzeby i pragnienia. Z kolei dla filmowej dramaturgii szczególnie istotne jest, że to oni przechodzą przez zmiany i silniejsze wahania nastrojów. Kochanica króla Jeanne du Barry to finalnie sukces większy niż połowiczny. Trudno stracić z oczu wielką gwiazdę amerykańskiego i francuskiego kina, ale w tym przypadku na ich pozycję w pocie czoła pracuje mniej rozpoznawalne otoczenie.

Maciej Niedźwiedzki

Maciej Niedźwiedzki

Kino potrzebowało sporo czasu, by dać nam swoje największe arcydzieło, czyli Tajemnicę Brokeback Mountain. Na bezludną wyspę zabrałbym jednak ze sobą serię Toy Story. Najwięcej uwagi poświęcam animacjom i festiwalowi w Cannes. Z kinem może równać się tylko jedna sztuka: futbol.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA