Kobieta w klatce
Kino skandynawskie dumnie wkracza od jakiegoś czasu na polski grunt filmowy, przyciągając ciężkim klimatem, odpychającym realizmem i podejmowaniem niewygodnych tematów. Specyficzne połączenie mroźnych/bezdusznych terenów wraz z brudami ludzkiej natury sprawiło, iż pozycje typu „Wyspa skazańców” czy szeroko rozpoznawana seria „Millenium” stały się hitami w naszych wypożyczalniach.
Lekkie eksperymenty z formą w postaci głośnego tytułu „Łowcy głów” (nieco dziwaczne połączenie pastiszu z kryminalną i lekko zakręconą historią), sensacyjny “Szybki cash“, “Polowanie” z Madsem Mikklesenem czy wyjątkowo brutalna „Valhalla Rising” od Nicolasa Windinga Refna udanie wzniecały i tak już rozbudzone zainteresowanie produkcjami skandynawskimi. Ostatnio zaś furorę robią ekranizacje kryminałów od bestsellerowych autorów, choćby w postaci „Hipnotyzera” opartego na prozie Alexandra Ahndorila czy serialu “Wallander” na podstawie powieści Henninga Mankella. By jednak nie wybiegać myślami zbyt daleko, do polskich kin uderza kolejny obraz czerpiący z gatunku detektywistycznych thrillerów zatytułowany „Kobieta w klatce”, będący ekranizacją powieści Jussi Adler-Olsen. Jak się okazuję, również i tym razem nie obejdzie się bez szokujących scen i uderzających w poczucie estetyki widza zabiegów…
Carl Mørck (Nikolaj Lie Kaas) po nieudanej akcji i długiej rekonwalescencji, postanawia powrócić do czynnej służby. Niestety, w wydziale zabójstw nie ma już miejsca dla detektywa z wybitnie ciężkim usposobieniem. Jedynym rozwiązaniem dla Mørcka staje się zatem przyjęcie posady w niszowym Departamencie Q odpowiedzialnym za zamykanie dawnych spraw sprzed lat. Carl podejmuje jednocześnie współpracę z pracującym tam Assadem (Fares Fares), który traktuje swoje zajęcie z dużą dozą rezerwy. Grzebanie w starych dochodzeniach staje się jednak interesujące w momencie gdy Mørck bierze na celownik domniemane samobójstwo Merete Lynggaard (Sonja Richter). Młoda parlamentarzystka jakoby skoczyła z promu, zostawiając na pastwę losu swego upośledzonego brata, Uffe (Mikkel Boe Følsgaard). Kolejne dowody przeczą jednak pierwotnej tezie, zachęcając detektyw a i jego partnera do przeprowadzenia śledztwa na własną rękę. Jeśli bowiem wydział popełnił błąd, kobieta wciąż ma szansę na przeżycie…
Pierwszy kwadrans „Kobiety w klatce” błędnie zwiastuje przeciętną i schematyczną opowieść o nierozwiązanym śledztwie z przeszłości, które umarło śmiercią naturalną. Główny bohater to stereotypowy stary wyga, wypalony w swym zawodzie niczym pet kobiety lekkich obyczajów. Po traumatycznych przeżyciach, trafia do segregowania teczek i pisania raportów, bez większych nadziei na otrzymanie ambitniejszych zadań. Na szczęście Carl zostaje szybko zestawiony ze swoim nietypowym partnerem, młodym Assadem. Dzięki różnicy charakterów i lekko humorystycznym wymianom zdań niepozbawionych docinków, reżyserowi skutecznie udało się nieco rozluźnić napiętą i poważną atmosferę znaczącą przeważającą część seansu.
Mylne i stosunkowo negatywne pierwsze wrażenie równie skutecznie zostaje zwalczone dzięki dwutorowej narracji snutej historii, z zaburzoną chronologią wydarzeń. W ten sposób widz obserwuje mozolne dochodzenie Mørcka przeplatane flashbackami z traumatycznych przeżyć Merette, w wyniku których młoda parlamentarzystka kończy w tytułowej klatce będącej tak naprawdę… klaustrofobicznie ciasną komorą ciśnieniową. Sceny obejmujące brutalne traktowanie ofiary przez nieznanego oprawcę, poprzez odpychającą brutalność i surowe ujęcia (szaro-zielonkawe barwy, przeszywający mrok) robią niesamowite wrażenie. Tak uderzający cios skutecznie wybudza z letargu spowodowanego powolnym rozwojem śledztwa, wrzucając nieprzyjemne ciarki na plecach. Co więcej, dzięki prymitywnemu zabiegowi a la pierwsza ”Piła” (obrazowe i bezpardonowe ukazanie okrucieństwa), recenzowany film nabiera specyficznego charakteru, tworząc ciekawy amalgamat dwóch nastrojowo odmiennych części.
Pomimo powolnego początku, samo śledztwo także rozkręca się wraz z upływem czasu i zdobywaniem kolejnych dowodów rzucających nowe światło na z góry przegraną sprawę. Zaskakuje zwłaszcza samo rozwiązanie intrygi, cofające wydarzenia do zamierzchłej przeszłości… Zdecydowanie motywy targające sprawcą nie są przewidywalne, choć może nieco zbyt banalne i naiwne. Niemniej sama realizacja wydarzeń odciskających mroczne piętno na bezuczuciowym psychopacie ukazana została w dosadny i nieszablonowy sposób (zwolnione tempo, podniosła muzyka, ukazanie tragedii i bezradności), w dodatku postać oprawcy została dobrze rozbudowana poprzez przybliżenie patologicznego dzieciństwa szaleńca. W ten sposób rośnie wiarygodność antagonisty, zaś jego czyny wydają się być odpowiednio uzasadnione.
Jedyne zastrzeżenie można mieć do samego zakończenia, które miało potencjał by zaskakiwać na miarę kultowego „Sie7em”.
SPOILER
Niestety, w momencie gdy można było nieco pokombinować z chronologią zdarzeń, sugerując , iż Merette wciąż ma szansę na ocalenie gdy de facto byłaby już dawno martwa (w momencie zbliżania się Carla do komory, ujęcia mogłyby być przeplatane scenami z duszącą się kobietą, by w finale Mørck zastał jedynie rozkładające się ciało), twórcy nie odważyli się na taki krok, idąc w ślady papierowego oryginału. Szkoda.
SPOILER.
Pomimo moich obaw podszytych lekkim zmęczeniem kinem północnych sąsiadów, ”Kobieta w klatce” pozytywnie zaskakuje, choćby w dość szokujący i bezpośredni sposób. Film co prawda potrzebuje trochę czasu by się rozkręcić i przejść na wyższe obroty, jednak gdy śledztwo coraz szybciej zbliża się do niecierpliwie wyczekiwanego punktu kulminacyjnego, widz siedzi na fotelu jak na szpilkach. W dodatku wspomniane już mocne sceny nie służą jedynie taniemu epatowaniu przemocą, lecz skutecznie ukazują okrucieństwo i beznadzieję sytuacji młodej kobiety. Dla fanów kina skandynawskiego opartego na dociekaniu rozwiązania tajemnicy wymieszanego z konwencją na modłę ”Piły”, ”Kobieta w klatce” stanowić będzie porządny kryminał. W żadnym razie wybitny, jednak w moim osobistym odczuciu bardziej zajmujący niźli przereklamowana ”Dziewczyna z tatuażem”. Co kto woli.