KLUB CUDOWNYCH KOBIET. Podróż do Lourdes w stylu „Green Book” [RECENZJA]
Polska i Irlandia mają wiele cech wspólnych. Brzydka pogoda, krwawa historia, trudne relacje z sąsiednimi narodami, katolicyzm, alkoholizm, piłka nożna. Dlatego filmy osadzone w irlandzkiej rzeczywistości tak często wydają się dobrze opisywać także tę polską. Klub cudownych kobiet nie jest tutaj wyjątkiem. Film o czterech kobietach żyjących w latach 60. w Irlandii – staruszce, zmęczonej gospodyni domowej, młodej mamie i lokalnej outsiderce – mógłby równie dobrze opowiadać o grupie polskich kobiet, tak są nam bliskie i realistyczne, z tak podobnymi mierzą się problemami.
Bohaterki wyruszą wspólnie z Dublina na pielgrzymkę do Lourdes, każda w nieco innym celu. Najstarsza z nich schorowana Lily (Maggie Smith) chce po prostu spędzić czas z przyjaciółkami i zobaczyć przed śmiercią święte miejsce. Eileen (Kathy Bates) głęboko wierzy w to, że Matka Boska z Lourdes uzdrowi guzek, który odkryła na swojej piersi – prosta (ale charakterna!) kobieta nie zamierza jednocześnie udać się do lekarza, całą nadzieję pokładając w Bogu. Najmłodsza z nich Dolly (Agnes O’Casey) szuka ratunku dla swojego niemówiącego, wycofanego synka, stanowiącego zagadkę dla każdego eksperta, którego prosiła o radę: w latach 60. wiedza o autyzmie nie jest jeszcze powszechna.
Niespodziewanie do trójki bohaterek dołącza czwarta kobieta Chirssie (Laura Linney) – córka ich wspólnej przyjaciółki Maureen, która przed czterdziestu laty opuściła Dublin w skandalizujących okolicznościach, a w rodzinne strony wróciła dopiero teraz, na pogrzeb matki. Lily i Eileen są wyraźnie nieprzychylnie nastawione względem nowo przybyłej, szybko zmieniając się z sympatycznych staruszek w „obgadujące całe otoczenie babcie z Kościoła”. Wspólna podróż do Lourdes pozwoli jednak kobietom spędzić wspólnie trochę czasu i wyjaśnić sobie nieporozumienia sprzed lat. Oprócz wzruszeń pielgrzymka będzie też obfitować w humor. Pojawi się także polski akcent w postaci awanturującego się w trakcie „świętej kąpieli” w Lourdes staruszka.
Kathy Bathes, Maggie Smith, Laura Linney – już dla samej obsady warto zobaczyć Klub cudownych kobiet. Każda z aktorek tworzy tutaj ciekawą, złożoną psychologicznie postać; czuć też wyraźnie, że wspólny występ sprawia im przyjemność. To doświadczone zawodniczki, które niczego nie muszą nikomu udowadniać, a aktorską klasę pokazują z łatwością i mimochodem. Partnerująca im młodsza, mniej doświadczona Agnes O’Casey również wypada bardzo dobrze; tak samo Stephen Rea w roli uczącego się doceniać swoją żonę męża i Mark O’Halloran jako ksiądz.
Pokrzepiająca, kobieca opowieść, trzymająca się blisko życia – tak najkrócej można określić Klub cudownych kobiet. Jeśli lubicie Czułe słówka i Green Booka, to polubicie także najnowszy film Thaddeusa O’Sullivana. Największym sukcesem produkcji jest wykreowanie ciekawych bohaterek, których przeżycia angażują. Film jest pełen empatii wobec osób podejmujących różne kontrowersyjne życiowe decyzje (jak Chrissie), a jednocześnie nie potępia nikogo. Wszystko odbywa się bez wyśmiewania „moherowych babć”, a zamiast tego z szacunkiem do osób, które naiwnie pojmują religijność ze względu np. na brak wykształcenia lub zwyczajnie brak nadziei na inny sposób poprawy w zderzeniu z ciężką chorobą lub cierpieniem najbliższej osoby.
Klub cudownych kobiet to typ filmu, który zostanie przeoczony przez krytykę, ale z pewnością spodoba się widzom. Dla wielu osób – zwłaszcza kobiet – może okazać się ważny na osobistym poziomie. W bardzo „ludzki”, pozbawiony egzaltacji i zaskakująco intymny sposób mówi o najbardziej podstawowych kobiecych doświadczeniach, uniwersalnych i ponadpokoleniowych. Wiem, że Klub cudownych kobiet wzruszy zarówno moją mamę, jak i koleżankę. Dlatego naprawdę warto wybrać się na tę pielgrzymkę do Lourdes z nieco zwariowanymi irlandzkimi dewotkami.