Markiz de Sade: Justyna nie oddaje ducha twórczości de Sade’a, ale ma swoje zalety.
Paryż, koniec XVIII wieku. Markiz de Sade zostaje zamknięty w Bastylii, gdzie wymyśla opowieść o dwóch siostrach, naiwnej i prostodusznej Justynie oraz cynicznej i bezwzględnej Juliette, które po śmierci ojca trafiają na bruk. Juliette zabiera Justynę do burdelmamy Madame de Buission, która w zamian za wikt i opierunek w domu publicznym żąda od kobiet pracy w charakterze prostytutek. Juliette przystaje na te warunki, tymczasem Justyna zatrudnia się u niejakiego du Harpina, który wkrótce wrabia ją w kradzież złota. Dziewczyna trafia do więzienia, ale zrządzeniem losu udaje jej się uciec i znaleźć azyl u malarza Raymonda. Młodzi zakochują się w sobie, jednak poszukiwana przez żandarmów Justyna znów musi salwować się ucieczką, trafia kolejno do rezydencji małżeństwa de Bressac i sekty maniaków seksualnych okupujących opuszczony klasztor. Po wielu perypetiach i upokorzeniach Justyna nieoczekiwanie spotyka Juliette, której życie pozornie potoczyło się lepiej.
Donatien Alphonse François de Sade (1740-1814) pochodził z szacownej szlacheckiej rodziny, jako młody człowiek odebrał staranne wykształcenie, a potem służył w gwardii królewskiej; wsławił się męstwem w trakcie wojny siedmioletniej, lecz jego reputacja szybko zaczęła podupadać z powodu skłonności Donatiena do hazardu, rozrzutności i przede wszystkim rozpusty. Wielokrotnie trafiał za kratki: a to za trucicielstwo, a to za sodomię, a to za pobicie pokojówki podczas orgii. W 1772 roku skazano go na śmierć, ale markizowi udało się uciec do Włoch. Po powrocie do Francji jego wyrok został uchylony, lecz to nie oznaczało końca kłopotów de Sade’a: z Bastylii trafił prosto do przytułku dla obłąkanych w Charenton, gdzie zmarł na niezidentyfikowaną chorobę zakaźną. Zamiłowanie do przemocy sprawiło, że nazwisko de Sade’a posłużyło do ukucia terminu „sadyzm” jako określenia zaburzenia na tle seksualnym polegającego na zadawaniu fizycznego bólu i upokarzaniu partnera.
Pośród wszystkich tych skandali, orgii i odsiadek de Sade odnajdywał czas na pracę twórczą: pisał powieści, opowiadania, nowele, sztuki teatralne, dialogi, dzienniki, eseje, listy, traktaty polityczne i rozprawy filozoficzne poruszające temat przyjemności i absolutnej wolności nieograniczonej przez moralność, prawo i religię. Wiele z jego pism uchodzi za zaginione lub zniszczone, jednak te, które przetrwały, wywarły znaczący wpływ m.in. na Stendhala, Baudelaire’a, Dostojewskiego, Bataille’a, Freuda, Nietzschego, Foucalta, Derridę i Barthesa (nie wspominając o psychiatrach i seksuologach). Do najważniejszych dzieł de Sade’a należą: Sto dwadzieścia dni Sodomy, czyli szkoła libertynizmu, Filozofia w buduarze, Zbrodnie miłości, Julietta – powodzenie występku, Dialog między księdzem a umierającym i Justyna, czyli nieszczęścia cnoty. Tę ostatnią napisał de Sade w 1787 roku podczas odbywania kary w Bastylii; dziesięć lat później opublikował rozszerzoną wersję pt. Nowa Justyna.
Justyna porusza bodaj wszystkie ulubione wątki francuskiego libertyna, czyniąc to poprzez postać niewinnego dziewczęcia, które przechodzi seksualną transformację pod wpływem społeczeństwa; de Sade był przy tym daleki od potępiania takiej drogi, wręcz przeciwnie – zdawał się mu nie tylko hołdować, ale i je propagować, nie wykazując przy tym żadnej sympatii dla zgnębionej bohaterki. Twórcy filmowej adaptacji pt. Markiz de Sade: Justyna, czyli reżyser Jesús Franco oraz producent i scenarzysta Harry Alan Towers, obrali nieco inną drogę. Ich utwór to bardziej opowieść pikarejska i kostiumowy dramat niż perwersyjny erotyk; pod tym względem tylko w niewielkim stopniu oddaje on okrucieństwo materiału źródłowego, toteż widz oczekujący wiernej ekranizacji może poczuć się zawiedziony, bo jak na film posiłkujący się spuścizną de Sade’a, zaskakująco mało tu zepsucia – nie ma niczego, co mogłoby równać się z Salò, czyli 120 dni Sodomy (1975) Piera Paolo Pasoliniego.
Nie oznacza to, że Markiz de Sade: Justyna to film dla widzów innych niż dorośli, jednak cała ta de Sade’owska perwersja została tu znacznie uładzona – co zresztą zakrawa na ironię, bo Francowi marzyła się wersja bliższa duchowi oryginału, musiał jednak skapitulować pod naciskami Towersa [na więcej mógł pozwolić sobie dopiero przy De Sade 70 (1970), ekranizacji Filozofii w buduarze]. Reżyser był też zmuszony wprowadzić zmiany w scenariuszu pod kątem odtwórczyni głównej roli, czyli popularnej piosenki Rominy Power, której udział narzucili finansiści filmu (Franco optował za Rosemary Dexter) i która – według niepochlebnej opinii hiszpańskiego filmowca – nie miała ani odpowiedniego doświadczenia aktorskiego, ani zmysłowości właściwej dla postaci Justyny. Takie zabiegi dodatkowo rozwodniły przekaz literackiego pierwowzoru i w rezultacie Markiz de Sade: Justyna jawi się jako de Sade (oraz Franco) w wersji ocenzurowanej, odtłuszczonej i ugrzecznionej.
Film ma jednak swoje zalety. Jak na standardy znanego z niskobudżetowych, często ocierających się o tanią tandetę produkcji Franco, Markiz… to film wręcz wystawny, do czego przyczynił się na pewno największy w dotychczasowej karierze reżysera budżet (nieco ponad milion dolarów). Te pieniądze nie poszły na marne: zdjęcia, oświetlenie, kostiumy oraz muzyka (Bruno Nicolai!) robią bardzo dobre wrażenie. Power rzeczywiście nie jest najlepszą aktorką na świecie, jednak drugi plan rekompensuje jej nieco drewnianą grę: Jack Palance jako brat Antonin stworzył bez wątpienia jedną z najdziwniejszych postaci w filmografii pełnej dziwaków (według relacji Franco aktor był zwykle pijany – i to widać), Mercedes McCambridge jako Madame Dusbois zagrała ze wspaniałą przesadą (niczym żeński odpowiednik Vincenta Price’a), a obsadę uzupełnia sam Klaus Kinski jako de Sade, którego udział jest wprawdzie symboliczny, ale wzbogaca ten niedoskonały, choć interesujący film.