search
REKLAMA
Recenzje

KISS KISS BANG BANG. 15 lat od premiery

Krzysztof Walecki

14 maja 2020

kiss kiss bang bang val kilmer robert downey jr.
REKLAMA

Ludzie kochają triumfalne powroty gwiazd, zwłaszcza takich, które milczały przez lata lub popadły w niełaskę. Mający premierę 14 maja 2005 roku na festiwalu w Cannes Kiss Kiss Bang Bang był właśnie takim comebackiem, i to podwójnym. Robert Downey Jr. jeszcze kilka lat wcześniej był na dobrej drodze, aby zaćpać się na śmierć lub skończyć w więzieniu, stając się ryzykowną inwestycją dla każdego producenta. O tym, że był nominowany do Oscara za tytułową rolę w Chaplinie, wszyscy już zapomnieli, zastępując to w świadomości widzów kolejnymi jego tabloidowymi ekscesami. Dziś to oczywiście Iron Man oraz jeden z najlepiej opłacanych aktorów, który w międzyczasie otrzymał następną nominację do nagrody Akademii (za drugoplanowy występ w Jajach w tropikach), ale jeśli ktoś chciałby wskazać punkt zwrotny w jego karierze, po którym na nowo ona odżyła, będzie to bezapelacyjnie występ w debiucie reżyserskim Shane’a Blacka. I właśnie powrót tego twórcy jest być może jeszcze ciekawszy niż przypadek Downeya.

Pod koniec lat 80. i przez prawie całą następną dekadę Black był jednym z najpopularniejszych i najlepiej opłacanych hollywoodzkich scenarzystów, specjalizującym się w kinie sensacyjnym. Jako autor tekstów do oryginalnej Zabójczej broni (1987), Ostatniego skauta (1991), Bohatera ostatniej akcji (1993) oraz Długiego pocałunku na dobranoc (1996) wprowadził do gatunku powiew świeżości swym sardonicznym poczuciem humoru, soczystymi dialogami, które w ustach jego bohaterów zamieniały się w natychmiastowy kult, zamiłowaniem do pozornie przegranych postaci oraz zaskakującą brutalnością. Za scenariusz do tego ostatniego filmu Black otrzymał 4 miliony dolarów, wtedy rekordową gażę. Co z tego, skoro nagle wszyscy mu zazdrościli, najwyraźniej łącznie z Akademią, która odmówiła mu miejsca w jej szeregach. On sam uważał, że właśnie dlatego, że za dużo zarabia.

Zmęczony gatunkiem i własną sławą zniknął na długie dziewięć lat, czyli praktycznie tyle samo, ile trwała jego dotychczasowa kariera. Wolał urządzać i chadzać na ekstrawaganckie hollywoodzkie imprezy niż pisać, co poskutkowało później blokadą twórczą. W 2005 roku nikt już nie czekał na nowy film według scenariusza Shane’a Blacka, gdyż kino, które współtworzył, nie istniało, a on sam był reliktem minionej epoki. Nie dziwi zatem, że w Kiss Kiss Bang Bang zrezygnował z bombastycznej akcji na rzecz klasycznego czarnego kryminału i komedii, choć wszystkie inne wyznaczniki jego twórczości są tu obecne. 

Ponownie mamy zatem niedobrany duet – tym razem drobnego złodziejaszka z Nowego Jorku, Harry’ego Lockharta, i detektywa/konsultanta, Perry’ego van Shrike’a, zwanego – nie bez powodu – Gejem Perry. Pierwszy ląduje w Hollywood jako aktorskie odkrycie (na przesłuchanie do filmu trafił zresztą całkiem przypadkowo, uciekając przed policją), drugi ma uczyć go detektywistycznej roboty do roli. Wkrótce obaj są świadkami śmierci młodej kobiety, co jest dosyć częstym zabiegiem inaugurującym u Blacka, podobnie jak to, że akcja filmu rozgrywa się w okresie Świąt Bożego Narodzenia (czego kompletnie nie czuć, ale z drugiej strony to L.A.).

REKLAMA