search
REKLAMA
Recenzje

KILER (1997). 20 lat od premiery!

Karolina Dzieniszewska

17 listopada 2017

REKLAMA

To był piękny rok. Widzew Łódź po raz czwarty zdobył mistrzostwo, pokonując Legię Warszawa. Ustanowiono obecnie obowiązującą Konstytucję Rzeczpospolitej Polskiej oraz powołano Trybunał Konstytucyjny. Kiedy cały kraj zalewała Powódź Tysiąclecia, w eterze debiutowała Beyoncé, Reni Jusis i stacja TVN. Telewizja Polska rozpoczęła emisję Klanu i Złotopolskich (które wygrały konkursy na telenowele), a także pierwszy odcinek Jaka to melodia? oraz dubbingowaną wersję Ulicy Sezamkowej. Miasto Gdańsk obchodziło 1000-lecie istnienia, Bill Clinton odwiedził Polskę, Jan Paweł II był u nas na pielgrzymce… No, a na ekranach kin pojawił się Kiler.

Polacy pokochali Kilera od weekendu otwarcia. Być może z dzisiejszej perspektywy te sumy nie budzą takich emocji jak wówczas, ale można tylko próbować sobie wyobrazić, co czuł Juliusz Machulski, kiedy finalnie jego film widziały ponad 2 miliony widzów w kinach… a początkowo nikt za bardzo w projekt nie wierzył. Budżetowe ograniczenia przejawiały się na każdym kroku – począwszy od zmienionej na planie sceny strzelaniny na parkingu, która stała się prześmiewczą wersją „kręcenia filmu”, gdyż zabrakło funduszy na duble, skończywszy na śmiesznie rażącym w oczy product placement – i ostatecznie stały się siłą tego filmu. Dzisiaj Kiler to tytuł kultowy, jedna z najważniejszych polskich komedii i jeden z topowych tytułów lat 90.

Film otwiera scena zabójstwa niejakiego Gilotyny, zrealizowana w bliskich planach, z dbałością o detal, w ciemnych barwach podbijanych przez zadymione, przemoczone widoki miasta, które w mniemaniu przypadkowego, podpitego pasażera pewnego warszawskiego taksówkarza przypomina Las Vegas, w którym wyłączono światła. Kiler mógłby być rasowym kinem gangsterskim importowanym wprost z Hollywood, z prawdziwymi strzelaninami i pościgami, bo zapewne taka fantazja przyświecała twórcy scenariusza, Piotrowi Wereśniakowi. Jednak następna scena dzieje się już w gabinecie Ferdynanda Lipskiego, który wraz ze swoim wspólnikiem, Stefanem „Siarą” Siarzewskim, zamierza sprzedać Pałac Kultury na kasyno. Mają rozmach, skurwysyny, chciałoby się powtórzyć za jednym z „biznesmanów”. Machulski wraz z Ryszardem Zatorskim głównie przez okoliczności finansowe zostali zmuszeni do przepisania pierwotnego pomysłu na polskie realia.

Wszystko tu jest traktowane z równie protekcjonalną sympatią. Jurek Kiler bezustannie powtarza, że zaszła pomyłka, a wszyscy wokoło wierzą, iż jest „polskim przestępcą tysiąclecia” oraz „postacią europejskiego formatu”; to w końcu taki światowy człowiek, nasz przedstawiciel na międzynarodowej arenie przestępczej. Pobrzmiewają w tym jakieś polskie kompleksy epoki potransformacyjnej, jednak Machulski sugeruje, by nie brać ich zbyt poważnie, skoro komisarz Ryba ma udawać Tommy’ego Lee Jonesa ze Ściganego, a stać go tylko na gnębienie Wąskiego, „człowieka” Siary. Siara natomiast jako poważny boss warszawskiej mafii rozbija się po swoim nowobogacko urządzonym domu, wyposażonym oczywiście w pozłacaną zastawę oraz jacuzzi, mimo że sam jako właściciel nosi głównie ortalionowy, tandetnie błyszczący dres; za żonę ma piękną femme fatale ubraną w desenie imitujące panterkę. Świat Kilera to de facto swojski, przaśny światek dla każdego widza, który doskonale może się odnajdywać w tej kryminalnej komedii pomyłek.

Sam główny bohater stara się jedynie dopasować do sytuacji i przeżyć, w czym przejawia wybitny talent. Nikt nie zwraca uwagi na fakt, że ledwie radzi sobie z trzymaniem broni, która notorycznie wypada mu przy zmienianiu pozycji z siedzącej na stojącą i odwrotnie. Jurek Kiler to przecież taki chłopak z sąsiedztwa, który miał pecha znaleźć się w złym miejscu i w złym czasie. A że ostatecznie doprowadziło go to do posiadania kontenerów, w którym dolary przelicza się na tony… Twardym trzeba być, nie miętkim, jak sam mówi, i o dziwo nie można mu nie kibicować, skoro znajduje sposób, by bezkrwawo załatwić mafijny konflikt, uratować posadę Ryby i jednocześnie zdobyć serce ukochanej. Przecież tak wiele zależy od wyglądu i gry pozorów, bo mafiosa czyni dobrze skrojony garnitur i czarne okulary.

Dbałość o szczegóły to na pewno jeden z elementów, które sprawiły, że mimo upływu lat Kilera wciąż się ogląda jako dobre, angażujące kino. Mniej istotna staje się intryga oparta na nieporozumieniach i gierkach – biorąc pod uwagę na przykład dziwną zbieżność nazwiska głównego bohatera, z zamerykanizowaną nagonką na płatnego mordercę, bo jak Kiler wypiera się, że jest kilerem, skoro ma tak w dowodzie? – wobec niezwykłej dbałości o szczegóły. W tym filmie każda, drugo- czy trzecioplanowa postać jest „jakaś” i trudno pozbyć się wrażenia, że dzisiejszy seans, doprawiony lekką nostalgią, ma w sobie również posmak minionej świetności. Kiler to poprowadzona z wyczuciem opowieść, na którą składają się małe, aktorskie solówki, a film ten byłby zupełnie innym dziełem, gdyby wcielono w życie pierwotne pomysły, by Jurka zagrał Szymon Majewski (ostatecznie obsadzony w roli aspiranta Mioducha, tego gościa dwa kroki za Rybą, gdyby ktoś nie poznał), a w samego Rybę wcielił się Stanisław Tym.

Z dzisiejszej perspektywy film Machulskiego to wciąż niewyczerpana skarbnica kultowych już cytatów, które weszły do języka potocznego. Niewymuszony, inteligentnie wpleciony w fabularną tkankę humor to kolejny obok soundtracku Kuby Sienkiewicza atut. Zarazem niesłabnąca po latach sympatia oraz sentyment do Kilera to także kwestia pozostawania blisko widza i znanej mu rzeczywistości. Policja nie mogła się pomylić, skoro do aresztowania podobno niewinnego taksówkarza wysłano elitarną brygadę antyterrorystyczną; to była zaplanowana, skomplikowana mistyfikacja. Tworząc lekko prześmiewczą satyrę na polskość,  Machulski nie boi się zaprosić wszystkich, zarówno bohaterów, jak i widzów, do wspólnej zabawy. W tym kraju naśladowania zachowań płatnego mordercy można nauczyć się z filmów, a dziennikarka gotowa jest poświęcić życie w imię zawodowej rzetelności, chociaż w jej mniemaniu nie koliduje to z późniejszym fabrykowaniem newsów.

Ostatecznie historia niejako zatoczyła koło. Kiler, który wziął się z fascynacji kinem hollywoodzkim, omal tam nie powrócił. Oczywiście metaforycznie, bo prawa do zrealizowania remake’u kupiło studio Hollywood Pictures, przebijając ofertę 20th Century Fox. Zanim doszło do realizacji, studio zbankrutowało, a scenariusz podobno do dziś leży w archiwach Disneya. Ale chyba warto uwierzyć słowom głównego bohatera, który ustami Pazury mówi, że inny kiler nie jest ci [widzu] potrzebny.

korekta: Kornelia Farynowska

Avatar

Karolina Dzieniszewska

REKLAMA