To był piękny rok. Widzew Łódź po raz czwarty zdobył mistrzostwo, pokonując Legię Warszawa. Ustanowiono obecnie obowiązującą Konstytucję Rzeczpospolitej Polskiej oraz powołano Trybunał Konstytucyjny. Kiedy cały kraj zalewała Powódź Tysiąclecia, w eterze debiutowała Beyoncé, Reni Jusis i stacja TVN. Telewizja Polska rozpoczęła emisję Klanu i Złotopolskich (które wygrały konkursy na telenowele), a także pierwszy odcinek Jaka to melodia? oraz dubbingowaną wersję Ulicy Sezamkowej. Miasto Gdańsk obchodziło 1000-lecie istnienia, Bill Clinton odwiedził Polskę, Jan Paweł II był u nas na pielgrzymce… No, a na ekranach kin pojawił się Kiler.
Polacy pokochali Kilera od weekendu otwarcia. Być może z dzisiejszej perspektywy te sumy nie budzą takich emocji jak wówczas, ale można tylko próbować sobie wyobrazić, co czuł Juliusz Machulski, kiedy finalnie jego film widziały ponad 2 miliony widzów w kinach… a początkowo nikt za bardzo w projekt nie wierzył. Budżetowe ograniczenia przejawiały się na każdym kroku – począwszy od zmienionej na planie sceny strzelaniny na parkingu, która stała się prześmiewczą wersją „kręcenia filmu”, gdyż zabrakło funduszy na duble, skończywszy na śmiesznie rażącym w oczy product placement – i ostatecznie stały się siłą tego filmu. Dzisiaj Kiler to tytuł kultowy, jedna z najważniejszych polskich komedii i jeden z topowych tytułów lat 90.
Film otwiera scena zabójstwa niejakiego Gilotyny, zrealizowana w bliskich planach, z dbałością o detal, w ciemnych barwach podbijanych przez zadymione, przemoczone widoki miasta, które w mniemaniu przypadkowego, podpitego pasażera pewnego warszawskiego taksówkarza przypomina Las Vegas, w którym wyłączono światła. Kiler mógłby być rasowym kinem gangsterskim importowanym wprost z Hollywood, z prawdziwymi strzelaninami i pościgami, bo zapewne taka fantazja przyświecała twórcy scenariusza, Piotrowi Wereśniakowi. Jednak następna scena dzieje się już w gabinecie Ferdynanda Lipskiego, który wraz ze swoim wspólnikiem, Stefanem „Siarą” Siarzewskim, zamierza sprzedać Pałac Kultury na kasyno. Mają rozmach, skurwysyny, chciałoby się powtórzyć za jednym z „biznesmanów”. Machulski wraz z Ryszardem Zatorskim głównie przez okoliczności finansowe zostali zmuszeni do przepisania pierwotnego pomysłu na polskie realia.
Wszystko tu jest traktowane z równie protekcjonalną sympatią. Jurek Kiler bezustannie powtarza, że zaszła pomyłka, a wszyscy wokoło wierzą, iż jest „polskim przestępcą tysiąclecia” oraz „postacią europejskiego formatu”; to w końcu taki światowy człowiek, nasz przedstawiciel na międzynarodowej arenie przestępczej. Pobrzmiewają w tym jakieś polskie kompleksy epoki potransformacyjnej, jednak Machulski sugeruje, by nie brać ich zbyt poważnie, skoro komisarz Ryba ma udawać Tommy’ego Lee Jonesa ze Ściganego, a stać go tylko na gnębienie Wąskiego, „człowieka” Siary. Siara natomiast jako poważny boss warszawskiej mafii rozbija się po swoim nowobogacko urządzonym domu, wyposażonym oczywiście w pozłacaną zastawę oraz jacuzzi, mimo że sam jako właściciel nosi głównie ortalionowy, tandetnie błyszczący dres; za żonę ma piękną femme fatale ubraną w desenie imitujące panterkę. Świat Kilera to de facto swojski, przaśny światek dla każdego widza, który doskonale może się odnajdywać w tej kryminalnej komedii pomyłek.
Sam główny bohater stara się jedynie dopasować do sytuacji i przeżyć, w czym przejawia wybitny talent. Nikt nie zwraca uwagi na fakt, że ledwie radzi sobie z trzymaniem broni, która notorycznie wypada mu przy zmienianiu pozycji z siedzącej na stojącą i odwrotnie. Jurek Kiler to przecież taki chłopak z sąsiedztwa, który miał pecha znaleźć się w złym miejscu i w złym czasie. A że ostatecznie doprowadziło go to do posiadania kontenerów, w którym dolary przelicza się na tony… Twardym trzeba być, nie miętkim, jak sam mówi, i o dziwo nie można mu nie kibicować, skoro znajduje sposób, by bezkrwawo załatwić mafijny konflikt, uratować posadę Ryby i jednocześnie zdobyć serce ukochanej. Przecież tak wiele zależy od wyglądu i gry pozorów, bo mafiosa czyni dobrze skrojony garnitur i czarne okulary.
Dbałość o szczegóły to na pewno jeden z elementów, które sprawiły, że mimo upływu lat Kilera wciąż się ogląda jako dobre, angażujące kino. Mniej istotna staje się intryga oparta na nieporozumieniach i gierkach – biorąc pod uwagę na przykład dziwną zbieżność nazwiska głównego bohatera, z zamerykanizowaną nagonką na płatnego mordercę, bo jak Kiler wypiera się, że jest kilerem, skoro ma tak w dowodzie? – wobec niezwykłej dbałości o szczegóły. W tym filmie każda, drugo- czy trzecioplanowa postać jest „jakaś” i trudno pozbyć się wrażenia, że dzisiejszy seans, doprawiony lekką nostalgią, ma w sobie również posmak minionej świetności. Kiler to poprowadzona z wyczuciem opowieść, na którą składają się małe, aktorskie solówki, a film ten byłby zupełnie innym dziełem, gdyby wcielono w życie pierwotne pomysły, by Jurka zagrał Szymon Majewski (ostatecznie obsadzony w roli aspiranta Mioducha, tego gościa dwa kroki za Rybą, gdyby ktoś nie poznał), a w samego Rybę wcielił się Stanisław Tym.
Z dzisiejszej perspektywy film Machulskiego to wciąż niewyczerpana skarbnica kultowych już cytatów, które weszły do języka potocznego. Niewymuszony, inteligentnie wpleciony w fabularną tkankę humor to kolejny obok soundtracku Kuby Sienkiewicza atut. Zarazem niesłabnąca po latach sympatia oraz sentyment do Kilera to także kwestia pozostawania blisko widza i znanej mu rzeczywistości. Policja nie mogła się pomylić, skoro do aresztowania podobno niewinnego taksówkarza wysłano elitarną brygadę antyterrorystyczną; to była zaplanowana, skomplikowana mistyfikacja. Tworząc lekko prześmiewczą satyrę na polskość, Machulski nie boi się zaprosić wszystkich, zarówno bohaterów, jak i widzów, do wspólnej zabawy. W tym kraju naśladowania zachowań płatnego mordercy można nauczyć się z filmów, a dziennikarka gotowa jest poświęcić życie w imię zawodowej rzetelności, chociaż w jej mniemaniu nie koliduje to z późniejszym fabrykowaniem newsów.
Ostatecznie historia niejako zatoczyła koło. Kiler, który wziął się z fascynacji kinem hollywoodzkim, omal tam nie powrócił. Oczywiście metaforycznie, bo prawa do zrealizowania remake’u kupiło studio Hollywood Pictures, przebijając ofertę 20th Century Fox. Zanim doszło do realizacji, studio zbankrutowało, a scenariusz podobno do dziś leży w archiwach Disneya. Ale chyba warto uwierzyć słowom głównego bohatera, który ustami Pazury mówi, że inny kiler nie jest ci [widzu] potrzebny.
korekta: Kornelia Farynowska