KEY LARGO
Tytułowe Key Largo to jedna z wysp archipelagu Florida Keys – konkretnie jego największa, bo mierząca aż 53 kilometry długości część, ze stałym lądem połączona autostradą numer 1 (tak zwaną Overseas). Tak przeto była nazywana początkowo przez Hiszpanów – Cayo Largo, czyli długa wysepka. To jeden z najpopularniejszych turystycznie zakątków tej części Ameryki Północnej, szczycący się mianem nurkowej stolicy świata ze względu na otaczającą go bogatą rafę koralową. Stąd też wziął się nieoficjalny, spotykany czasem na telewizyjnych kanałach polski tytuł filmu Johna Hustona z 1948 roku – Koralowa wyspa – którego akcja toczy się właśnie na Key Largo.
Wśród społeczeństwa nie umilkły jeszcze echa drugiej wojny światowej, kiedy na wyspie, u schyłku sezonu, melduje się w Hotelu Largo jej weteran, Frank McCloud (Humphrey Bogart). Przyjechał tu z powodów osobistych – spotkać się z rodziną jednego z poległych chłopaków, którymi dowodził. Przykuty do wózka ojciec i zarazem właściciel przybytku, James Temple (Lionel Barrymore) oraz żona zmarłego, Nora (jak zawsze zjawiskowa Lauren Bacall), z miejsca wzbudzają jego sympatię – z wzajemnością zresztą. Szybko okazuje się jednak, że nie są tu sami. Generalnie opustoszały już hotel okupuje grupa nerwowych gangsterów pod przywództwem Johnny’ego Rocco (Edward G. Robinson, czyli pamiętny Mały Cezar). Na domiar złego lokalna policja poszukuje zbiegłych Indian, a nad Florydę zbliża się sztorm…
Brzmi trochę, jakby twórcy chcieli upakować w filmie zbyt wiele atrakcji – szczególnie że nie są to wszystkie wątki tej stuminutowej fabuły, gdzie jeszcze dość ważną rolę pełni także między innymi wiecznie pijana dziewczyna Rocco w bezbłędnej interpretacji Claire Trevor, która za swą rolę otrzymała Oscara dla najlepszej aktorki drugoplanowej. Ale nie ma strachu. Odpowiadający za reżyserię John Huston to gwarancja jakości sama w sobie. Zresztą ostatnią rzeczą, o jaką można by Key Largo oskarżyć, jest efekciarskość lub wizualna przesada. Mimo iż czarno-białym zdjęciom Karla Freunda (operatora słynnego Metropolis) nie da się nic zarzucić, a z głośników w odpowiednio głośnym stylu daje o sobie znać muzyka Maxa Steinera (King Kong), to cała produkcja stanowi bardzo skromne kino – zwłaszcza z dzisiejszej perspektywy.
Dość napisać, że akcja bardzo rzadko wychodzi poza ściany hotelu. A jeśli już, to nawet i wtedy łatwo wypatrzeć tylną projekcję i typowo studyjne, trącące nieco szeroko pojętą teatralnością dekoracje. I rzeczywiście – za wyjątkiem początkowych ujęć oraz kilku przebitek na szalejący sztorm, który zaczerpnięto wprost z nakręconego w tym samym roku filmu z Ronaldem Reaganem, Night Unto Night, wszystko powstało w całości w atelier wytwórni Warner Bros. Powodem takiej decyzji były oczywiście pieniądze, chociaż warto odnotować, że był to okres, kiedy Florydę faktycznie nawiedziły dwa potężne huragany. Co ciekawe, to nie jedyne konotacje Key Largo z rzeczywistością.
Wystarczy rzut oka na rolę Robinsona – tradycyjnie hipnotyzującą, choć nie wychodzi on tutaj przecież poza swoje emploi – by nie mieć złudzeń co do tego, iż jest to filmowy odpowiednik Ala Capone’a, który rok wcześniej dokonał żywota właśnie na Florydzie. Z kolei jego dziewczyna-alkoholiczka Gaye Dawn (wspomniana Trevor) oparta jest o Gay Orlovą, czyli lubą innej gangsterskiej „znakomitości” – Lucky’ego Luciano. Jest też i bodaj najważniejszy rekwizyt całej intrygi, czyli łódź Santana – przytyk do prywatnego jachtu Bogarta, noszącego dokładnie takie samo imię.
A wracając jeszcze do teatru, to skrypt Huston napisał wraz z Richardem Brooksem i Maxwellem Andersonem w oparciu o sztukę tego ostatniego – jednego z najbardziej cenionych dramaturgów tamtego okresu. I, jak rzadko kiedy, ugiął się pod on presją filmowców, pozwalając dość znacząco przerobić swoje dzieło. Oryginalnie bowiem akcja Key Largo osadzona była tuż po hiszpańskiej wojnie domowej (zakończonej w 1939 roku, a więc tuż przed niemiecką inwazją na Polskę), a jej bohaterem był członek armii lojalistów. Wszystko to jednakże, wraz z paroma wątkami pobocznymi i personaliami wszystkich postaci zmieniono – podobno ze względów politycznych. Inna sprawa, że Huston stawia tutaj na starcie osobowości, wewnętrzne konflikty charakterów, zatem tak naprawdę historyczne tło nie ma tutaj większego znaczenia.
Wojna to wojna – jedno i to samo piekło. Jej bohaterów, wbrew propagandowym hasłom, nie definiuje odwaga i liczba zdobytych odznaczeń, a tchórzy nie charakteryzuje instynkt przetrwania kosztem zwycięstwa – zdaje się mówić reżyser; wydaje się myśleć jego „heros”, Frank McCloud (choć żaden, rzecz jasna, nie przyzna tego wprost). W Hotelu Largo każdy będzie zmuszony przejść własną batalię, nie tylko z innymi, ale głównie z samymi sobą, własnymi słabościami, koszmarami, grzechami. I w tej wojnie również nie obejdzie się bez ofiar.
Ciekawe zresztą, że widmo zbrojnych konfliktów pomiędzy ludźmi jest tak mocno zakorzenione u podstaw Key Largo. W dodatku często w mocno nieoczywistej formie, podświadomej chyba nawet dla samych twórców – jak chociażby w osobie tak pięknie starej indiańskiej kobiety, która w jednej ze scen prosi o papierosa (Felipa Gómez, która urodziła się tuż po wojnie secesyjnej i zmarła niemalże sto lat później, gdy na dobre trwała batalia w Wietnamie). I w twarzach jej licznych braci, którzy niezależnie od tego, co zrobią i w jakim celu, zawsze na tym ucierpią. To faturm odbija się też w drugą stronę – białych „zdobywców”, którzy bez względu na dobre chęci zawsze kogoś skrzywdzą, choćby tylko zwykłym przypadkiem.
Rzecz jasna ten specyficzny fatalizm nie napędza fabuły Key Largo, które jest przede wszystkim doskonale wyważonym dramatem kryminalnym z gangsterskimi elementami. Rozrywkowym, choć wcale nie oczywistym reprezentantem kina noir z jego najlepszych lat. Być może już nie tak rozpalającym zmysły jak w dniu premiery, kiedy z powodzeniem szturmował kina w asyście hasełek reklamowych pokroju „5-Star Entertainment Explodes On The Screen!” lub „TROPICAL FURY!”. Ale nadal trzymającym w napięciu do ostatniej minuty, wartym polecenia nie tylko z uwagi na głośne nazwiska za nim stojące – nie pierwszy zresztą raz dzielące ze sobą ekran.
Humphrey Bogart i Edward G. Robinson wspólnie pojawili się wcześniej w czterech innych projektach (Orchid, brat gangstera, Dr Clitterhouse, Kid Galahad, Na celowniku mafii), choć we wszystkich będący jeszcze przed okresem gwiazdorstwa Bogie grał jednak drugie skrzypce. Tutaj role się zatem odwracają, dodając smaczku pojedynkowi pomiędzy Samem Spadem i Rico (aczkolwiek na planie Bogart dalej traktował Robinsona jak swojego mistrza). Z kolei wraz z Lauren Bacall, którą poślubił w 1945 roku, Bogart wystąpił po raz czwarty i ostatni (po Mrocznym przejściu, Wielkim śnie oraz Mieć i nie mieć, z którego zgapiono łódź oraz niewykorzystane tam zakończenie). Być może dlatego ten film niejako podsumowuje ich związek, a oni sami tak dobrze czują się w swoim towarzystwie, podsycając nieco unoszącą się w ruchomych kadrach aurę erotycznego napięcia między nimi.
Dla samego Hustona było to natomiast jedenaste dzieło, jakie wyreżyserował. Oscar, prawie dwanaście milionów wpływów przy relatywnie niskim budżecie, „remake” w postaci telewizyjnego The Alcoa Hour: Key Largo z Anne Bancroft, komputerowo pokolorowana wersja oryginału oraz festiwal filmowy imienia Bogarta, uskuteczniany co roku w północnej części wyspy, gdzie po olbrzymim sukcesie produkcji przemianowano lokalny urząd pocztowy (a co za tym idzie także adresy wszystkich mieszkańców) z Rock Harbor na Key Largo właśnie – to swoista spuścizna tego tytułu. Nie stanowi ona co prawda o jego jakości, ale doskonale obrazuje klasę, wpływ oraz moc starego, czarno-białego, kameralnego kina.