search
REKLAMA
Archiwum

KANDAHAR (2001)

Edward Kelley

4 stycznia 2018

REKLAMA

Na film Mohsena Makhmalbafa szedłem bez uprzedzeń, choć skojarzenia ze znanymi nam wszystkim wydarzeniami narzucają się same. Kandahar – duchowa stolica Talibanu. Szczególnie w okresie ostatnich kilku miesięcy nazwa ta powtarzała się w serwisach prasowych i telewizyjnych praktycznie bez przerwy. Wojna, naloty, ofiary. Na szczęście film ten nie o polityce opowiada, ale o ludziach.

Młoda Afganka Nafas (Niloufar Pazira), mieszkająca od lat w Kanadzie, z listu od swojej siostry przebywającej w Afganistanie dowiaduje się, że ta – zrozpaczona swoją sytuacją – zamierza pozbawić się życia w trakcie ostatniego w XX wieku zaćmienia słońca. Nafas postanawia wyruszyć do Afganistanu, aby uratować swoją siostrę – ma trzy dni, aby dotrzeć do Kandaharu i odwieść ją od samobójczego zamiaru. Trafia do Iranu, gdzie z rodziną afgańskich uchodźców nielegalnie przekracza granicę Talibanu. Wkrótce jednak grupa bandytów pozbawia rodzinę środka transportu i wszystkich cennych przedmiotów. Nafas, opuszczona przez zawracających w kierunku Iranu uchodźców, zostaje sama. W tym samym czasie ze szkoły prowadzonej przez mułłów zostaje usunięty chłopiec. Za pięćdziesiąt dolarów zgadza się pomóc Nafas dostać się do Kandaharu.

Jakkolwiek nietypowo by to zabrzmiało, Kandahar może zostać uznany za film drogi. Ma wszystkie atrybuty obrazu gatunkowo czystego: jasno wyznaczony cel (uratować siostrę), ściśle sprecyzowaną ilość czasu na wykonanie zadania (3 dni), no i oczywiście drogę, a raczej piaszczyste bezdroża Afganistanu. Myliłby się jednakże ten, kto chciałby go w ten sposób zaszufladkować, bo film to niezwykły. Paradokumentalna formuła tworzy wrażenie autentyzmu, potęgowane dodatkowo przez brak profesjonalnych aktorów. A jednak jest to po prostu historia. Historia, która nie tylko prowokuje do zastanowienia nad losem kobiet w ogarniętych dżihadem miejscach świata, ale uświadamia przeciętnemu zjadaczowi chleba, jak w takich miejscach wygląda ludzkie życie, a właściwie nędzna wegetacja. Poznajemy świat zza burki afgańskiej kobiety, która pozbawiona wszelkich praw nie może odsłonić twarzy, nie może podróżować bez mężczyzny, nie może nawet z nim rozmawiać, chyba że za pośrednictwem trzeciej osoby. Widzimy sceny z życia kraju, w którym ludzie nie pamiętają już czasów pokoju, a do najważniejszych dóbr należy proteza ręki lub nogi, umożliwiająca zwykłą egzystencję. Kilkuletnie dziewczynki są instruowane, by nie podnosiły z ziemi lalek, bo mogą być zaminowane, a śmierć stała się chlebem powszednim, wciskającym się wszędzie, niczym wszechobecny pustynny piasek.

Ludzie nauczyli się z tym żyć, bo musieli, bo jedyną alternatywą jest kula z karabinu Kałasznikowa, który „jest samopowtarzalny i zabija z dużej lub małej odległości ogniem ciągłym lub pojedynczym”, to wie tam każdy dziesięciolatek, w końcu uczą go tego talibscy mułłowie. Jest w filmie scena, w której helikopter zrzuca do obozu Czerwonego Krzyża (notabene prowadzonego przez polskie lekarki) protezy nóg na spadochronach. Na dole czekają już chętni do ich zdobycia – byli żołnierze, wieśniacy, który weszli na wszędobylskie miny, oszuści zwabieni chęcią zysku, beznodzy ludzie, którzy często rok i dłużej czekają na swoją kolej, by otrzymać kawał plastiku. Zaczyna się wyścig, groteskowy i tragiczny zarazem wyścig kalek, wyścig po protezy spadające z nieba na spadochronach prosto w piasek pustyni. Scena ta autentycznie chwyta za gardło, jest jednocześnie śmieszna i straszna. To chyba obraz bardziej uniwersalny, obraz metaforycznie pokazujący zmagania okaleczonego i wypaczonego przez lata wojny kraju, zmagania niezdarne, a czasami śmieszne, ale jakże prawdziwe.

Wydawałoby się, że irański reżyser wskaże winnych. Przecież to islamscy ortodoksi rządzą krajem i wprowadzając prawo koraniczne cofają go w rozwoju o kilkadziesiąt lat (jeden z bohaterów Kandaharu mówi, że jedyną nowoczesną rzeczą w Afganistanie jest…. broń). Talibowie zniewolili kraj, który miał szansę odrodzić się po wieloletniej wojnie, ale są tylko jeszcze jedną z wielu plag, które go nawiedziły. Jeden z bohaterów – urodzony w Stanach Zjednoczonych muzułmanin, przyjeżdża do Afganistanu odnaleźć Boga, wyobrażając sobie, że znajdzie go walcząc po stronie Afgańczyków przeciwko komunistycznemu reżimowi Związku Radzieckiego, ale znajduje tylko wojnę i śmierć, po której przychodzi kolejny reżim i kolejne nieszczęścia. On w końcu zrozumie, że jedyny sposób na znalezienie Boga to pomoc umierającym z ran i głodu ludziom. Czym jest Kandahar? Miastem, miejscem na ziemi, miejscem akcji filmu? Nie. W filmie jedynie się o nim mówi, na ekranie nie pojawia się nawet prze chwilę, jest jedynie symbolem dążenia do celu. Do czego, do kogo? Na to pytanie każdy widz musi sobie w tym filmie znaleźć odpowiedź.

Kandahar jest filmem nietypowym, trudno tu mówić o aktorstwie, gdyż praktycznie wszystkie role zagrali aktorzy nieprofesjonalni. Oglądając go ma się wrażenie, że reżyser zatrudnił do swojego filmu ludzi, których znalazł na pustyni podczas realizacji zdjęć: misję Czerwonego Krzyża gra misja Czerwonego Krzyża, lekarze lekarzy, a kaleki kaleki. Film został nakręcony na podstawie prawdziwych wydarzeń spisanych przez kanadyjską dziennikarkę Niloufar Pazira, która zainteresowała pomysłem irańskiego reżysera. Zdecydował się on nie tylko nakręcić film, ale również obsadzić dziennikarkę w głównej roli. Na tym nie skończyły się nietypowe wydarzenia związane z Kandaharem. Po premierze w Stanach Zjednoczonych media odkryły, że jeden z głównych bohaterów filmu, zagrany przez Hassana Tantaia, został zidentyfikowany przez FBI jako poszukiwany listem gończym morderca rzecznika ambasady Iranu w Waszyngtonie za czasów szacha. Czyżby kolejny paradoks historii?

Tekst z archiwum film.org.pl.

REKLAMA