search
REKLAMA
American Film Festival 2024

HERETIC. Wiara czyni cuda [RECENZJA]

Jeżeli „Heretic” jest horrorem, to horrorem obcowania z kimś 20 razy inteligentniejszym i bardziej oczytanym od nas.

Janek Brzozowski

12 listopada 2024

REKLAMA

Czy istnieje coś bardziej przerażającego niż wizja przedwiecznej istoty, która podgląda i ocenia wszystkie nasze czyny, aby na sam koniec wydać werdykt decydujący o tym, w jakich warunkach spędzimy nieskończoność? Chyba tylko jedno: wizja kompletnej pustki. W ten sposób sprawę stawia przynajmniej Pan Reed (Hugh Grant). W kluczowym momencie Heretica uwięzione w jego domu bohaterki otrzymują możliwość wyboru. Oto stoją przed nimi dwoje drzwi: nad jednymi widnieje napis „wiara”, nad drugimi zaś „niewiara”. Wybór, którego dokonają, ma zadecydować o ich życiu – a przynajmniej tak nam się w tym momencie wydaje.

Twórcy Heretica Scott Beck i Bryan Woods nieustannie pogrywają sobie z naszymi oczekiwaniami odbiorczymi. Zabawę zaczynamy na dobrą sprawę już w pierwszej scenie. Dwie młode mormońskie misjonarki – siostra Paxton (Chloe East) i siostra Barnes (Sophie Thatcher) – siedzą na ławce i rozmawiają… o rozmiarach prezerwatyw. Konwersacja jest lekko niezręczna, trochę krindżowa – widać jak na dłoni, że jedna z bohaterek odnajduje się w tych tematach znacznie lepiej od drugiej. Przez pierwszych kilkanaście minut oglądamy codzienną posługę misjonarek. Dziewczyny tachają za sobą rowery, pytając mijających je przechodniów, czy nie znaleźliby kilku minut na rozmowę o naszym zbawicielu Jezusie Chrystusie. Jak nietrudno się domyślić: z raczej marnym skutkiem. Uśmiechem na ich propozycję reaguje dopiero Pan Reed – starszy mężczyzna, którego adres bohaterki otrzymały od przełożonych swojego Kościoła.

Porzućcie wszelką nadzieję wy, którzy tu wchodzicie, oczekując scen rodem z Obecności czy Sinistra. Owszem, bez problemu odnajdziemy w Hereticu elementy, które odruchowo skojarzymy z repertuarem kina grozy: dom na odludziu, ekscentrycznego gospodarza, problemy z elektrycznością. Kamera Chung Chung-hoona (stałego współpracownika Park Chan-wooka) wyłapuje niepokojące fragmenty wystroju wnętrza – dziwne wybrzuszenia kotary, tajemnicze drewniane posążki, mroczne rzeźby poustawiane w rogach korytarzy. Pełen pakiet. Wszystko to służy jednak duetowi reżyserskiemu wyłącznie do zbudowania określonej atmosfery – gatunkowej otoczki, która ma towarzyszyć seansowi, czyniąc go dodatkowo atrakcyjnym, zarówno wizualnie, jak i komercyjnie. W gruncie rzeczy Heretic nie jest bowiem horrorem, lecz naprawdę udaną, bo szalenie zabawną czarną komedią.

Dość powiedzieć, że przeważająca większość filmu Becka i Woodsa to właściwie wykład na temat historii religii, jaki Pan Reed wygłasza przed swoimi zakładniczkami. I jasne, mam świadomość, że na papierze nie brzmi to zbyt zachęcająco: stary dziad zamyka w domu dwie kobiety, aby wytłumaczyć im działanie świata. Inteligentnie napisany scenariusz i wybitnie zabawny Hugh Grant sprawiają jednak, że długaśne monologi bohatera ogląda się znakomicie, jednocześnie doceniając ich walor intelektualny i walcząc o oddech między kolejnymi wybuchami śmiechu. Bo czego tutaj nie usłyszymy? Różnice ideologiczne między judaizmem, chrześcijaństwem, islamem i mormonizmem Reed tłumaczy, wyciągając z szuflady coraz bardziej wymyślne edycje Monopoly. Podobieństwa między religiami wyjaśnia natomiast, powołując się na plagiaty (tudzież daleko posunięte inspiracje), jakich dopuszczali się na przestrzeni lat twórcy muzyczni – od The Hollies, przez Radiohead aż do Lany Del Rey. Bohaterki słuchają tego wszystkiego z rozdziawionymi ustami, bardzo długo nie potrafią wydusić z siebie choćby słowa sprzeciwu. Jeżeli Heretic jest horrorem, to horrorem obcowania z kimś 20 razy inteligentniejszym i bardziej oczytanym od nas – kimś, z kim się nie zgadzamy, a kto bezlitośnie orze nasz światopogląd za pomocą „faktów i logiki”.

Zdolności retorycznych można Panu Reedowi jedynie pozazdrościć. To psychopata-intelektualista, namiętny czytelnik Richarda Dawkinsa; samozwańczy demiurg, sprawujący – przynajmniej do czasu – pełną kontrolę nad rozwojem wydarzeń. Siła perswazji oraz metody manipulacji, jakimi dysponuje, są imponujące – szybko zasiewa wątpliwości w głowach pary nieszczęsnych słuchaczek, przy okazji przekabacając na swoją stronę co bardziej niezdecydowanych i otwartych widzów. Przychodzi mu to łatwiej o tyle, że wciela się w niego Hugh Grant. Kariera aktora znajduje się obecnie na etapie, który w anglojęzycznym internecie zwykło określać się wdzięcznym terminem villain era. Z prawdziwie brytyjskim wdziękiem Grant wciela się w kolejne czarne charaktery: Forge’a z Dungeons & Dragons, Phoenixa Buchanana z Paddingtona 2, Fletchera z Dżentelmenów. W każdym z wymienionych filmów jest świetny, ale w żadnym nie jest tak dobry jak w Hereticu. Ekran należy tutaj do niego – pozycja widza zrównuje się na kilkadziesiąt minut z pozycją bohaterek. Oglądamy i słuchamy Granta z mieszanką przerażenia, podziwu i rozbawienia. Każda kolejna linijka dialogowa jest zaskoczeniem, każda dostarczona jest z mistrzowską precyzją i opanowaniem mimiki. Dopóki Heretic pozostaje wywodem/popisem aktorskim Granta, dopóty film Becka i Woodsa jest dziełem ekscytującym, niemalże bezbłędnym.

Sytuacja ulega stopniowemu pogorszeniu, gdy Beck i Woods zaczynają odkrywać karty. Ciągła potrzeba zaskakiwania doprowadza ich do miejsca, z którego nie da się wyjść obronną ręką. Zakończenie Heretica jest nie tyle absurdalne, ile absurdalnie rozczarowujące – a wystarczyło skończyć film parę scen wcześniej i pozostawić widzów w słodkiej niewiedzy, co do prawdziwych intencji i metod działania antagonisty (co korespondowałoby zresztą z ogólnym wydźwiękiem fabuły). Ostatnie kilkanaście minut nie przekreśla jednak wszystkich dobrych rzeczy, które oglądaliśmy wcześniej. Heretic to wciąż świetny film: zabawny, angażujący, stymulujący intelektualnie, jak określiłby to jeden z bohaterów The Brutalist, z życiową rolą Granta. Gwarantuję wam, że po seansie sami zastanowicie się kilkukrotnie, które z zaproponowanych drzwi byście wybrali. Nawet jeżeli koniec końców nie ma to większego znaczenia.

Janek Brzozowski

Janek Brzozowski

Absolwent poznańskiego filmoznawstwa, swoją pracę magisterską poświęcił zagadnieniu etyki krytyka filmowego. Permanentnie niewyspany, bo nocami chłonie na zmianę westerny i kino nowej przygody. Poza dziesiątą muzą interesuje go również literatura amerykańska oraz francuska, a także piłka nożna - od 2006 roku jest oddanym kibicem FC Barcelony (ze wszystkich tej decyzji konsekwencjami). Od 2017 roku jest redaktorem portalu film.org.pl, jego teksty znaleźć można również na łamach miesięcznika "Kino" oraz internetowego czasopisma Nowy Napis Co Tydzień. Laureat 13. edycji konkursu Krytyk Pisze. Podobnie jak Woody Allen, żałuje w życiu tylko jednego: że nie jest kimś innym. E-mail kontaktowy: jan.brzozowski@protonmail.com

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA