HALLOWEEN III. Ten bez Michaela Myersa
Trzecia odsłona cyklu Halloween jest zdecydowanie najbardziej znienawidzoną. Nawet pojedynek Michaela Myersa z Busta Rhymesem w Powrocie, który często przywołuję jako przeskoczenie rekina dla całego gatunku, nie spotkał się z aż tak dużą niechęcią, jak pomysł debiutującego reżysera oraz scenarzysty Tommy’ego Lee Wallace’a (autora pierwszej adaptacji Tego). Powód jest jeden – brak ukochanego złoczyńcy.
Może gdyby Sezon czarownic (na taśmie przetłumaczony jako Pora czarownicy, ale bez obaw, “Niebezpiecznego zbiega” nie zastąpiła tu latająca na miotle morderczyni) ukazał się jako druga część cyklu, fala krytyki nie byłaby aż tak monstrualna. Zmieniłoby to charakter Halloween na bliższy formule przyjętej przez autorów osiemnastu (to nie żart) części Amityville, gdzie łącznikiem pomiędzy niemal wszystkimi jest jedynie miejsce akcji (choć i to nie zawsze). Taki był zresztą pierwotny zamysł producentów (w tym Johna Carpentera) – stworzenie antologii z każdorazowym finałem ostatniego dnia października. Popularność pierwszego filmu sprawiła jednak, że koncepcję odłożono, słusznie dopatrując się sukcesu w kontynuowaniu historii Michaela Myersa. Okazało się, że był to bilet w jedną stronę.
Podobne wpisy
W 1982 roku dodatkowy problem stanowił brak tradycji absurdalnych powrotów pokonanych morderców z dopiero rozpoczynających się, długowiecznych serii slasherowych. Halloween III ukazało się dwa miesiące po trzecim Piątku trzynastego, a więc na długo przed zmartwychwstaniem rozkładających się, porażonych piorunem zwłok Jasona Voorheesa. Myers został przywołany do życia dopiero w szalonych czasach, gdy morderca z Crystal Lake wyzwalał się z podwodnej niewoli za sprawą telekinetycznych zdolności córki brutalnego alkoholika. Wystarczy jednak wyzbyć się fanowskiej miłości, dać się ponieść jesiennej atmosferze i interesującej, choć przewidywalnej historii o walce z potężną, żądną władzy korporacją, aby odkryć ogromną przyjemność z oglądania wizji Wallace’a, człowieka, który z Halloween był związany od samego początku – w 1978 roku zajmował się montażem i to jemu zaproponowano posadę reżysera pierwszego sequelu, lecz odmówił z powodu niedorzecznego w jego opinii pomysłu uczynienia z Michaela Myersa oraz Laurie Strode rodzeństwa. Jako główny wzorzec posłużyła natomiast Inwazja porywaczy ciał z 1956 roku, nawet zdjęcia kręcono w dokładnie tym samym miasteczku, a zakończenia obydwu filmów są do złudzenia podobne.
W Polsce film ukazał się dzięki sopockiemu NVC, a taśmę otwiera rozczulająca reklama czasopisma, z której dowiadujemy się, że “nowy miesięcznik Pawie oko to klucz do światowej telewizji satelitarnej”. W pierwszym zwiastunie możemy zobaczyć fragmenty filmu o tytule z dość zawiłą historią. Obecnie we wszystkich bazach widnieje jako Niebieska małpa, lecz pierwotnie był Zieloną małpą (kolor zmieniono, ponieważ pod koniec lat 80. popularna była teoria spiskowa przekonująca, jakoby zielone małpy rozprzestrzeniały AIDS), ale ktoś mądry zauważył, że właściwie nie pojawiają się tutaj człekokształtne i na wielu rynkach wideo (także na polskim) kasetę opublikowano pod bardziej adekwatną nazwą Insekt lub Owad, wybili się jedynie Brytyjczycy, stawiając na Invasion of the Bodysuckers… Drugim reklamowanym filmem jest nudnawy telewizyjny kryminał Sprawa dusicieli z Hillside, a między obydwoma istnieje ciekawa zależność, przez którą polskie wydanie Owada jest jeszcze bardziej mylące. Otóż przy kopiowaniu okładki najwyraźniej pomylono wydruki i zamiast właściwej obsady umieszczono nazwiska twórców Sprawy dusicieli z Hillside.