search
REKLAMA
American Film Festival i Nowe Horyzonty 2020

GUNDA. Świńska filozofia

Tomasz Raczkowski

11 listopada 2020

REKLAMA

Od czasu berlińskiej premiery Gundę Viktora Kossakovsky’ego zdążyła otoczyć fama ekologicznego manifestu, kinowej elegii na cześć zwierząt, a nawet filmu, który jest w stanie nawracać mięsożerców na wegetarianizm. I choć to wszystko prawda, takie stwierdzenia są też mocno mylące. Zrealizowany w Norwegii film rosyjskiego reżysera to coś więcej niż zbudowany wokół etycznej tezy dokument. Gunda to raczej niezwykły esej, otwierający całkiem nowe perspektywy patrzenia na banalne, zdawałoby się, rzeczy. Kossakovsky nie kręci filmu o zwierzętach, ale pozwala zwierzętom zawładnąć ekranem. Bez żadnego ludzkiego komentarza, bez stymulowania dramaturgii opowiadają one o swoim losie, pokazują życie i przedstawiają niezbywalną problematyczność swojego bytu. Brzmi abstrakcyjnie? Taka jest właśnie Gunda – film radykalnie minimalistyczny, niesłychanie prosty, a równocześnie tą prostotą uruchamiający szereg zagadnień oraz refleksji. Jedni powiedzą – czarno-biały film o świniach, bez dialogów i fabuły. Ja napiszę – tak, i to najbardziej poruszająca rzecz, jaką miałem ostatnio szansę zobaczyć. I to nie pomimo, ale dzięki nieobecności ludzi w kadrze.

Kamera jest tu skierowana na zwierzęta hodowlane – tytułową świnię, jej potomstwo, a także mieszkające po sąsiedzku krowy i kurę. Z pozoru leniwa, snująca się bez wyraźniejszego celu narracja oferuje nam wgląd w codzienne życie gospodarstwa. Gundę poznajemy w najbardziej intymnym możliwym momencie, czyli w chwili narodzin jej potomstwa. Nie odwracając wzroku, maskując cięcia i unikając elips, Kossakovsky skrupulatnie pokazuje cały proces narodzin małych świnek, nie pozostawiając widzowi wyboru innego niż momentalne nawiązanie więzi ze zwierzętami na ekranie. Ta metoda jest sercem Gundy – bez zbędnych ceregieli, ale i bez epatowania „zwierzęcością” wrzuca nas w nurt życia hodowlanej społeczności. Fundamentalnie prosta, świadomie uciekająca od filmowych naddatków czy sztuczek – stąd brak komentarza, czarno-białe zdjęcia, brak muzyki i montażowych kontrapunktów – przykrywa wyrafinowaną konstrukcję, w ramach której reżyser z żelazną konsekwencją wprowadza nas do świata swojej protagonistki, zacierając stopniowo intuicyjne rozróżnienie „ja-człowiek” i „ona-świnia”.

Kossakovsky nie odkrywa tu oczywiście nieznanych obszarów, jeśli chodzi o dobór tematu i scenerii. Filmowanie życia zwierząt, także tych domowych i także w tak kameralnej perspektywie, ma dość długą tradycję, sięgającą relatywnie wczesnych eksperymentów z filmowym medium, takich jak chociażby Prywatne życie kota Mai Deren i Alexandra Hammida. Rosjanin wpisuje się w tradycję eksperymentalnej obserwacji zwierząt, starającej się wniknąć jak najgłębiej w ich świat bez protekcjonalnej emfazy wpisanej w klasyczne filmy przyrodnicze. Tym, co wyróżnia Gundę, jest daleko idące odarcie tego procesu z ludzkich soczewek – stąd brak w filmie tych elementów, które sytuowałyby rzeczywistość ekranu w konwencjonalnym spektrum ludzkiego postrzegania. Konsekwencją tych zabiegów jest uniknięcie przez Kossakovsky’ego jednej z podstawowych pułapek, jakie stwarza empatyczne podejście do zwierzęcych aktorów, czyli ich uczłowieczenia. Przy całej czułości, z jaką kamera pokazuje Gundę i pozostałych mieszkańców gospodarstwa, nie dokonuje ona antropomorfizacji ich zachowań, pozostawiając im ich własny, zwierzęcy charakter.

Takie podejście umiejscawia Gundę w zataczającym coraz szersze kręgi nurcie refleksji poshumanistycznej, starającej się przekraczać antropocentryzm i odrzucać ludzkie nakładki w postrzeganiu rzeczywistości. Jedną ze strategii posthumanistycznych jest afirmacja nie-ludzkiej natury w takim kształcie, jaki wyrasta wprost z ich egzystencji, niefiltrowanej przez humanistyczną siatkę pojęć i emocji. To właśnie realizuje w swoim filmie Kossakovsky, całkowicie podporządkowując narrację zwierzętom i ich aktywności. Z jednej strony prowadzi to do urzekającej lekkości filmu i jego nienachalności, sprawiającej, że po prostu świetnie się patrzy na codzienne życie świń. Z drugiej strony zaś, na nieco szerszym planie, pozwala to reżyserowi na rekonstrukcję fundamentalnej etyki w oparciu o życie zwierząt hodowlanych. W tym aspekcie posthumanizm Kossakovsky’ego prowadzi w prostej linii do ekologicznego przesłania, wyrastającego jednak nie z ideowych założeń, a uważnej kontemplacji wycinka rzeczywistości.

Gunda to film z zasady pozbawiony klasycznej dramaturgii, oparty na nie-dzianiu się (czy też raczej po prostu-się-dzianiu) i sympatycznie się snujący, dzięki wpisanej w jego konstrukcję empatii bardzo przyjemny do oglądania. Można czerpać wyjątkową satysfakcję z tej zwyczajnej obserwacji, poczuć rytm i unikalną, inną niż ludzka temporalność tego mikrokosmosu. Właśnie z powodu tej łagodności, wyciszającej energii filmu, łatwo nie docenić niemal subwersywnej siły Gundy, jej niemal wywrotowego charakteru. Kossakovsky tworzy bardzo przyjemny seans, który zostawia z drażniącym poczuciem, że zrobiono nam coś nieprzyjemnego, złego. Właśnie nam, a nie bohaterce czy którejś z postaci pobocznych. Odzierając rzeczywistość hodowlanych zwierząt z perswazyjnych dodatków, jak również upiększeń, reżyser konfrontuje nas z określonymi pytaniami natury etycznej, niespodziewanie kwestionując zatarte uprzednio rozróżnienia gatunkowe między nami a nimi. I co tym bardziej dojmujące, robi to bez grama brutalności, wizualnego szoku czy innych dramaturgicznych „sterydów”. Po prostu obserwujemy, obserwujemy banalny bieg rzeczy w życiu trzody hodowlanej, zostając na koniec z całym tego pokłosiem emocjonalnym, usytuowanym już w ramach zapośredniczonej przez oddolną perspektywę Gundy etyki. Zostajemy zupełnie mimochodem zaatakowani i zmuszeni do nieoczywistych refleksji za pomocą bardzo przecież oczywistych obrazów.

W Gundzie z lekkością kwestionowane są zdroworozsądkowe stratyfikacje systematyki bioetycznej, przestawiane są bieguny gatunkowej hierarchii, podważane są ontologiczne statusy bytów ludzkich i nie-ludzkich. Jeśli jakiś obraz zasługuje na miano kina ekologicznego czy posthumanistycznego, to jest to właśnie ten film. Kossakovsky wykorzystuje tu filmowe medium do złożonej gry z percepcją, która nie jest jednak – jak to często bywa z tego rodzaju eksperymentami – filozoficzną zabawą samą w sobie, ale podporządkowaną konkretnej myśli dekonstrukcją potocznego obrazu porządku świata i natury. Gunda ma cel i nie jest nim bynajmniej nawracanie kogokolwiek na cokolwiek. Tego typu manipulacje reżysera nie interesują. Interesuje go obserwacja pewnej świni – i wszystkie możliwe konsekwencje, jakie z niej wynikają.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA