Okulocentryczna wizja świata bazuje na werystycznym podejściu do samej funkcji widzenia. Zakłada w sposób niczym nieuzasadniony (a już w szczególności praktyką), że skoro ktoś coś zobaczył, to równie dobrze potrafi na podstawie tak zebranych danych prawidłowo osądzić fakty. Nic bardziej mylnego. Okulocentryzm jako metoda pokonania niewiedzy to mrzonka. Warta jest dokładnie tyle, ile przebijane igłą oko. Hideshi Hino chce swoim filmem podkreślić, że niektórzy widzowie zobaczą w Guinea Pig tylko bezsensowną przemoc, bo w człowieku jako takim z natury zawarty jest dualizm widzenia prawdy. Z jednej strony może on ją z powodzeniem dostrzec za pomocą oczu, a jednocześnie nie umie jej zinterpretować i przekazać innym, bo brak mu wiedzy o świecie, a nawet o tym, co aktualnie postrzega.
Takie podejście może być niemal jak miecz obosieczny dla filmu Guinea Pig uznanym skądinąd w pewnych kręgach miłośników kina gore za wyraz nieskrępowanej, artystycznej ekspresji. Przymiotnik „artystyczny” często jest przecież nadużywany w stosunku do rzeczy, tylko z tego powodu, że wykraczają poza zdolność rozumienia standardowo rozgarniętego człowieka. Nie zawsze oznacza to, że widz jest idiotą, bo nie rozumie, prawda? A może właśnie tak jest w przypadku Guinea Pig? Dlatego prześmiewczo Hideshi Hino zaplanował tę scenę z przebijaniem oka. Reżyser cynicznie sam chciał zanegować własne dzieło i rzucić w kierunku widza oskarżenie – Jak śmiecie podziwiać takiego gniota?! Może niektórzy z Was się zreflektują i uświadomią sobie, dlaczego tak interesują się wiwisekcją cierpienia i śmierci?
Zgadzam się z tym, że często doskonałość formalna i wysoki poziom abstrakcji dzieła artystycznego są nieprzekraczalną barierą dla średniaków. Nie umiem się jednak doszukać w metodycznym torturowaniu skrepowanej kobiety żadnego artyzmu. Widzę jedynie bezsensowny twórczo układ pikseli jak na kompozycjach Adama Morrigana, który do swoich „artystycznych” konstrukcji wykorzystuje rozjechane przez samochody zwierzęta. W ocenie filmu Guinea Pig istnieje jeszcze warstwa utylitarna. To, że dane dzieło nie ma w sobie artyzmu, nie oznacza automatycznie, że jego istnienie nie przynosi korzyści w innych dziedzinach ludzkiej myśli. W przypadku całej serii znakomita większość widzów, przynajmniej oficjalnie, uważa film za czterdziestominutową stratę czasu, pokaz bezmyślnego okrucieństwa i wręcz instruktaż dla uwielbiających tortury dewiantów. Tylko problem w tym, ilu z nich dokładnie przeanalizowało sens tego, co wyświetliło się im na ekranie. Widzieli przemoc, lecz nie wydostali się poza jej wizualną percepcję tak samo, jak np. Gibson w swojej Pasji.
Tak jednostronne podejście również nie jest dobre. Guinea Pig jest pustym artystycznie dokumentem o przemocy, ale zawiera wyraźną tendencją pasyjną. A to właśnie czyni obraz Hideshi Hino interpretacyjnie użytecznym do uświadomienia sobie miejsca idei przemocy w naszej codziennej kulturze. Przypomnę tylko, że w filmie oprawcy bezlitośnie pastwią się nad ofiarą, która okazuje im wyłącznie pokorę. Kobieta godzi się ze swoim losem, a przede wszystkim z perspektywą nieuniknionej śmierci. Przeżywa ją z opuszczoną głową i często zamkniętymi oczami. Nie chce patrzeć i zobaczyć bezsensu idei cierpienia podzielonej na części, z których każda nosi nazwę rodzaju tortur. Na końcu tej drogi krzyżowej czeka biologiczny koniec z wieczną nicością. Ludzi tak przeraża owa perspektywa, dlatego posuwają się nawet do reinterpretacji cierpienia w postać boskiej miłości. Jak wiemy, czynnikami transcendentnymi można wytłumaczyć wszystko, bo sama metoda uzasadniania znajduje się poza możliwościami oceny ludzkich narzędzi poznawczych. Wychodzi na to, że mityczna kaźń Jezusa jest archetypem bohaterów krwawych snuff movies. Jak zwykle wszystko zaczęło się o wiele dawniej niż przypuszczamy.