GREASE. Po 40 latach nie brzmi już tak dobrze
To nie jest najlepszy musical w historii. Możliwe, że nie jest nawet w pierwszej dziesiątce, ale Grease regularnie pojawia się w zestawieniach najpopularniejszych przedstawicieli tego gatunku. Nie ma się co dziwić – film Randala Kleisera to klasyczny high school romance z całą plejadą barwnych, choć nieco karykaturalnych postaci oraz przyzwoitą bazą zapadających w pamięć hitów. Jednak czy po 40 latach od premiery Grease zachowuje świeżość?
Otóż – by nie trzymać was w niepewności – nie zachowuje. Mimo że pierwszy film kinowy Kleisera stał się w 1978 roku natychmiastowym hitem i najbardziej kasowym musicalem od czasów Dźwięków muzyki, dziś Grease prezentuje się nieco archaicznie i kampowo. I nawet jeżeli taka była intencja reżysera, który swoim filmem składał hołd popularnym w latach 50. B-klasowym musicalom dla nastolatków, to i tak chciałoby się, by adaptacja popularnego przedstawienia scenicznego z 1971 roku zachowała nieco świeżości i zaoferowała coś dla kolejnych pokoleń kinomanów. Tymczasem poza świetnym występem pary głównych bohaterów i niesamowitą sekwencją taneczną na szkolnym balu niewiele jest w filmie Kleisera elementów, które można by wskazać jako wciąż działające na widza mocne strony.
Jak przystało na klasyczny musical, Grease przedstawia historię miłosną, która w dodatku zostaje zawiązana dosłownie w pierwszej scenie filmu. Nastoletnia Australijka Sandy Olsson (Olivia Newton-John) i jej amerykański rówieśnik Danny Zuko (John Travolta) czule żegnają się na kalifornijskiej plaży – jest lato 1958 roku, kończą się wakacje, więc dziewczyna szykuje się do powrotu do oddalonego o tysiące kilometrów domu. Para bohaterów jest w sobie wyraźnie zakochana, ale są bezsilni wobec kolei losu. Tymczasem już chwilę później okazuje się, że w rozpoczynającym się roku szkolnym oboje spotykają się w Rydell High School, gdzie zaczynają ostatnią klasę liceum. Sandy bardzo szybko rozczarowuje się jednak swoim ukochanym, gdyż czuły i romantyczny Danny w grupie nażelowanych, hedonistycznych kumpli (nazywanych „greaserami”, skąd wziął się tytuł musicalu) zachowuje się wobec niej lekceważąco.
I to w zasadzie wystarczy, by zrozumieć fabularny wymiar Grease – jak łatwo się domyślić, Danny będzie walczył z samym sobą, chcąc jednocześnie zachować szacunek kumpli i zaznać szczęścia z Sandy. Dziewczyna – choć początkowo dużo bardziej niewinna niż jej koleżanki z klasy – będzie umiejętnie sterować ukochanym, by ten zapragnął się zmienić i na powrót stać się wakacyjnym romantykiem. Kleiser jednak nie ogranicza się tylko do tego wątku – w tle pojawiają się kwestie obyczajowe, takie jak nastoletnia ciąża czy nieumiejętność młodych ludzi do decydowania o własnej przyszłości, a jednym z wiodących tematów staje się nagranie dla telewizji, które ma zostać zrealizowane w liceum Rydell. Podczas jednej z najlepszych scen filmu młodzież pogrąża się w prawdziwym tanecznym szaleństwie – sekwencja pojawiająca się mniej więcej w 2/3 metrażu Grease została zrealizowana po mistrzowsku i choćby tylko dla niej warto obejrzeć film Kleisera.
Choć musical to konwencja mocno osadzona w przesadzie i kiczu, przeszarżowane i/lub nieudolne aktorstwo w Grease rażą wyjątkowo mocno. O ile jeszcze dwie główne kreacje dają się lubić i mimo pewnych niedociągnięć ogląda się je z dużą przyjemnością, o tyle na drugim planie mamy do czynienia z prawdziwą mieszanką nadmiernej brawury z niedostatkami talentu. Prym wiedzie tu Stockard Channing w roli pewnej siebie i buntowniczej Rizzo, ale niemal wszyscy poboczni bohaterowie wypadają kuriozalnie. Być może jest to zabieg celowy, być może reżyser celowo obrał taki styl pracy z aktorami, by wyraźnie zarysować swoje inspiracje wspomnianymi wcześniej młodzieżowymi musicalami lat 50., jednak warto wziąć pod uwagę także widzów, którzy nie są zaznajomieni z tą konwencją – i właśnie oni mogą spędzić seans Grease z grymasem irytacji na twarzy.
Czterdzieści lat temu musical Randala Kleisera był świetnym przykładem gatunkowej rozrywki i sprawnym przeniesieniem broadwayowskiego materiału na ekran. Dziś, w dobie metamusicali pokroju La La Land, Grease wydaje się propozycją jedynie dla tych, którzy w produkcjach tego gatunku szukają wyłącznie kilku fajnych piosenek, a tych film Kleisera ma do zaoferowania całkiem sporo, z „You’re the One that I Want” i „Summer Nights” na czele. Pytanie jednak, czy rzeczywiście tylko tyle powinniśmy wymagać od kultowego musicalu?