GLASS. Zniszczalny

Co ciekawe, interakcje między Dunnem, Crumbem i Price’em, zamkniętymi, zmuszonymi do spojrzenia na swoje działania z perspektywy kogoś, kto nie wierzy w superbohaterów, uderzają w komiksowy schematyzm, proponując powiew świeżego powietrza w kinie, które od prawie dwóch dekad pławi się w feerii efektów specjalnych i głośnej akcji. Ta u Shyamalana oczywiście jest, lecz pozbawiona fantastycznej otoczki, nastawiona natomiast na oddanie realizmu pojedynku dwóch ludzi, z których jeden porusza się jak zwierzę, a drugiego zwyczajnie nie można zranić. Czuć ciężar ciosów i trudność w obezwładnieniu przeciwnika, jednak przede wszystkim udaje się reżyserowi sprawić, że nie potrafię przewidzieć, kto zwycięży i co się stanie później.
Wspomniałem jednak również o pułapce. No bo czy po obejrzeniu dwóch poprzednich filmów możemy mieć chociaż cień wątpliwości dotyczących nadludzkiej natury tych postaci? Czy wywód doktor Staple (a co za tym idzie, samego Shyamalana) ma jakikolwiek sens? Oczywiście perspektywa psychiatry, uważającej komiksy za groźne dla społeczeństwa, musi się zderzyć ze spojrzeniem człowieka, który całe swe życie poświęcił zgłębianiu ich i przekładaniu struktury opowieści obrazkowej na rzeczywistość. Tyle że żadne z nich nie wydaje się mieć racji, a ich argumenty oraz działania są nieprzekonujące. Podstawowy problem Glassa jest taki, że nie bardzo wie, czy swoją siłę upatruje w odejściu od komiksowych klisz, czy też w próbie ich realizacji w typowej dla reżysera stylistyce. Ostatecznie czujemy niedosyt – poszczególne elementy działają, intrygują i wywołują chęć dalszej eksploracji, ale całość budzi zastrzeżenia, bo nie wiadomo, dokąd prowadzi. Wciąż jednak wierzymy w Shyamalana.
Podobne wpisy
A potem przychodzi finał. Nie zdradzę, co się dzieje w ostatnich 20 minutach filmu, lecz mogę opisać uczucia, jakie towarzyszyły mi podczas projekcji. Niedowierzanie, irytacja, rozgoryczenie, gniew, a przede wszystkim żal. To ostatnie dlatego, że do tej pory nigdy nie uważałem Shyamalana za tak złego twórcę, jak przez długi czas głosiła opinia o nim. Lubię Kobietę w błękitnej wodzie, jej poczucie humoru i bajkowość, choć wiem, że większość widzów film ten rozwścieczył. Potem było Zdarzenie – zły scenariusz, jeszcze gorsze aktorstwo Marka Wahlberga i Zooey Deschanel, ale reżyseria, zdjęcia i muzyka sprawiły, że ów dreszczowiec za każdym razem oglądam z zainteresowaniem i w napięciu. Tak, przyznaję, że Ostatni władca wiatru to koszmarna ekranizacja znakomitej animacji, pozbawiona lekkości i mądrości oryginału, ale już z 1000 lat po Ziemi nie mam większych problemów. Przegląd tych najgorzej ocenianych tytułów Shyamalana uzmysłowił mi jedno – na żadną premierę nie czekałem tak bardzo jak na premierę Glassa, przez co jego porażka jest jeszcze bardziej dotkliwa. Nie jest to zły film, 2/3 seansu zaliczam do udanych, ale mając w pamięci poprzednie części trylogii (zwłaszcza że reżyser sięga teraz po niewykorzystane sceny z Niezniszczalnego), trudno nie uznać zakończenia rozpoczętej w 2000 roku komiksowej serii za okrutnie rozczarowujące.
Konstatacja jest tym boleśniejsza, że odnoszę wrażenie, iż Shyamalan nie miał pomysłu na rozwiązanie – jego bohaterowie stają się zakładnikami twistów w finale, który zdradza ich, aby reżyser z gębą proroka uzmysłowił nam „prawdę” o świecie. Klasy i przewrotności Niezniszczalnego tu brak, podobnie jak niepokojącego dreszczu Splita. I o ile w tym pierwszym filmie Elijah Price był inteligentnym, acz szalonym ekspertem od kultury (!) komiksowej, tu bardziej przypomina fanboya, który musi nam wszystko wytłumaczyć na głos, abyśmy przypadkiem nie pomyśleli, że komiksy są głupie. Glass głupi nie jest, ale po seansie czułem się oszukany, a to chyba jest jeszcze gorsze.