Genialny klan. The Royal Tenenbaums
Z rodziną, jak to mówią, najlepiej wychodzi się na zdjęciu. Nie wybierasz sobie rodziny. Czy jak głosi Lew Tołstoj w otwierającym zdaniu Anny Kareniny – szczęśliwe są do siebie podobne, ale nieszczęśliwa każda jest na swój sposób. Podstawowa komórka społeczna, zaranie naszego pojmowania świata, pierwszy filtr zdarzeń, pierwszy punkt odniesienia, a często, niestety, źródło wszelakich traum prześladujących nas przez dorosłe życie. Funkcjonowania w rodzinie, właściwego pełnienia przypisanych nam ról – ojca, matki, syna, córki, brata czy wnuka – uczymy się bowiem w praniu, metodą prób i błędów. Częściej błędów. Załączonej instrukcji obsługi nie przewidziano.
Literackim specjalistą od portretowania ekscentrycznych rodzin jest John Irving, znany z eksplorowania niejednokrotnie drażliwych i bolesnych tematów w charakterystycznym dla siebie, gorzko-ironicznym stylu. Taki właśnie jest Genialny klan: scenariusz Irvinga, który jednak nie został akurat napisany przez niego.
Rodzina Tenenbaumów jest bowiem ze wszech miar nietypowa. Trójka niesamowicie utalentowanych dzieci – Chas, Richie i Margot. Łagodny i pełen ciepła Richie to sportowy geniusz i artysta. Margot, milcząca i zamknięta w sobie adoptowana córka, od małego pisze sztuki teatralne. Chas natomiast celuje w matematyce i ma niesamowity zmysł do biznesu. Ta gromadka – plus przytulony do rodziny najlepszy przyjaciel Richiego, Eli Cash – zostaje pod opieką melancholijnej Etheline, gdy głowa klanu, Royal Tenenbaum, decyduje się wyprowadzić z domu i szukać szczęścia gdzie indziej.
Jednak dwadzieścia dwa lata później, świeżo wyrzucony z hotelu, w którym pomieszkiwał, Royal pragnie ponownie znaleźć drogę do serca porzuconej żony i dzieci. W tym celu konstruuje bajeczkę o nieuleczalnym raku żołądka i szturmem wbija się w nurt rodzinnego życia, odkrywając przy okazji, jak bardzo poranione i zwichrowane są jego tak długo zaniedbywane latorośle.
The Royal Tenenbaums – polski tytuł Genialny klan nie oddaje sympatycznej gry słów w oryginale – to film o emocjonalnym głodzie, o potrzebie uczucia i tego, co się z nim wiąże – jak akceptacja, spełnienie, poczucie zajmowania właściwego miejsca w życiu, cel działania, osadzenie w rzeczywistości. Wszyscy młodzi Tenenbaumowie są kompletnie zagubieni, każde na swój sposób, i każde na swój sposób próbuje sobie z tym radzić.
Richie jest najbardziej wrażliwy, zupełnie pozbawiony jakichkolwiek mechanizmów obronnych, dręczony przez uczucie do przybranej siostry Margot. Jest rozdarty między potrzebą dawania uczucia a lękiem, że zostanie odrzucone, tak jak kiedyś zostało zlekceważone przez ojca. On jeden próbuje wybaczyć, zrozumieć, dać drugą szansę, i to on, ustawiwszy się na pierwszej linii strzału, zostanie najbardziej zraniony i oszukany.
Chas poszedł zupełnie w innym kierunku – w stronę obsesyjnej kontroli. Próbuje zapanować nad każdym elementem swojego życia, ponieważ po śmierci żony, Rachael, pragnie zapewnić maksymalne bezpieczeństwo swoim dwóm synom. Przeradza się to u niego w całkowitą obsesję, w napędzaną lękiem nerwicę natręctw.
Świat w rozumieniu Chasa jest wrogi i nieprzewidywalny. Nie jesteś w stanie uprzedzić ciosu, który sprawi, że całe twoje poczucie bezpieczeństwa rozsypie się jak domek z kart. Chas próbuje to osiągnąć, a tym samym raz za razem konfrontuje się z bolesnym poczuciem, że ponownie spotkała go porażka.
Margot wybrała wycofanie, milczenie i obojętność. Nie zrani cię to, czego nie dopuszczasz do siebie zbyt blisko. Skacze z kwiatka na kwiatek, próbując zaleczyć ranę, jaka została po utraconym natchnieniu, nigdy jednak nie zatrzymuje się na długo, ponieważ otrzymywanie wiąże się z dawaniem, a dawanie ze szczerością, zaś szczerość czyni cię podatnym na ciosy. Margot kryje się więc w swojej skorupie, którą może przebić tylko ktoś, kto tak czy siak ją rozumie i dobrze zna. Czyli Richie. W kontraście do tej trójki, skrzywdzonej faktem bycia Tenenbaumami, pojawia się Eli Cash, skrzywdzony faktem, że Tenenbaumem nie jest, chociaż zawsze tego pragnął.
Wszyscy jak jeden mąż potrzebują rozmowy, zrozumienia, pomocy i terapii, ale wszyscy muszą zrobić ten jeden podstawowy krok – uświadomić sobie, że mają problem. Nawet Etheline, niegdyś zostawiona samej sobie żona, której tak trudno uwierzyć, że ma szansę ułożyć sobie życie u boku swojego księgowego, Henry’ego Shermana.
Podobne wpisy
I paradoksalnie to właśnie ponowne wkroczenie Royala Tenenbauma na scenę okaże się katalizatorem zmian. Egocentryczny i egoistyczny, skupiony na własnych potrzebach, ze swobodnym stosunkiem do prawdy i umiejętnością przymykania oczu na to, co dla niego niewygodne, Royal posłuży swoim bliskim za lustro, pokazując im, kim mogą się stać i kim nie chcą się stać. I chociaż, przynajmniej na początku, powodują nim samolubne pobudki, to jednak udaje mu się przekazać bliskim ważny komunikat – że ich uczucie i ich akceptacja są wystarczająco istotne, by chcieć o nie zabiegać.
To jeszcze nie happy end, ale krok w dobrym kierunku. Dzięki temu niektórzy zrozumieją, że najistotniejsze dla nich jest zupełnie co innego, niż dotychczas sądzili, jak nieszczęsny mąż Margot, Raleigh St.Clair. Inni, jak Etheline, odważą się pójść za głosem serca i przestać udawać, że są niesłychanie silni i ze wszystkim potrafią radzić sobie w samotności. Jeszcze inni zrozumieją, że nadszedł czas na poważne zmiany, nim problemy, jakie mają z własną psychiką, zniszczą kogoś, kogo kochają.
Podobnie jak zazwyczaj czyni to Irving, Wes Anderson – wraz ze współautorem scenariusza, Owenem Wilsonem – patrzy na swoich oryginałów z ciepłym zrozumieniem i daje im szansę, mimo wszystkich wad, które mają. Śmiejemy się z nimi i wybaczamy im. Są w końcu tak krzepiąco niedoskonali. Szczęśliwe okoliczności, jak to całkiem często bywa, zjawiają się w mylącym przebraniu i udają, że są pechowe. Sztuka polega na tym, by nie dać się zwieść i, jak przekazuje John Irving poprzez rodzinę Berrych z Hotelu New Hampshire – bez obawy mijać otwarte okna.
korekta: Kornelia Farynowska