FIREBRAND. Tron we krwi [RECENZJA]
Jeśli przymknąć oko na cykliczne egzekucje na gilotynie, słabość do tortur, gwałty jako metodę na konsumowanie związku i obleśność w obyciu, to Henryk VIII (Jude Law) faktycznie mógłby być księciem z bajki dla jego szóstej żony, Katarzyny Parr (Alicia Vikander). Poprzednich pięć zostawiło po sobie gromadkę dzieci i odcięte głowy, zjedzone pewnie przez świnie. Na pewno wielu i tak im zazdrości jak blisko znalazły się tronu. Katarzyna jeszcze nie ma pętli na szyi, ale jako regentka w trakcie wojennych wypraw króla, stara się choćby w niewielkim stopniu zatroszczyć się o lud. Zareagować na dziesiątkującą poddanych epidemię i przekonać dwór, że protestanci nie pobłądzili aż tak w swoich przekonaniach. Zrobi jednak o kilka kroków za dużo. Tymczasem prawowity władca powraca przedwcześnie do kraju.
Królewski zamek, w ujęciu Karima Aïnouza, to scena dla nietuzinkowego gotyckiego horroru. Okryty przez noc, gęstą mgłę i korony drzew jest przytułkiem zła, zepsucia i patologii wszelkiego rodzaju. Reżyser oczywiście sięga po postaci historyczne i trawiące epokę Tudorów problemy, ale Firebrand równie wygodnie można czytać jako gatunkowy dreszczowiec o kobiecie uwięzionej w domu psychopaty. Pracuje na to duszna wizualna oprawa, budowane na każdym kroku poczucie zagrożenia (nawet najdrobniejszy nietakt może znaleźć puentę w dekapitacji), sceny z lochów, gdzie oprawca trzyma swoje ofiary i krępujące wrażenie bycia ciągle obserwowanym. Jude Law wyraziście portretuje Henryka VIII, despoty i bezwzględnego zbrodniarza. Jak z kimś rozmawia, to trzymając interlokutora za gardło. Dzieci nie są więcej warte niż zgniatane pod butem robaki a bezwstydna pogarda to dominujące uczucie jakie kieruje do Katarzyny.
Ta aktorska szarża i umiłowanie do przesady mogłaby razić, ale obrana thrillerowa konwencja uzasadnia taki wizerunek angielskiego króla. W interpretacji Jude’a Lawa Henryk VIII ma temperament i porywczość Tommy’ego z Chłopców z ferajny i brutalność Maxa Cady’ego z Przylądku strachu. Drobna i filigranowa Alicia Vikander nie niknie w jego cieniu. Katarzyna Parr musi ostrożnie stawiać kroki, nie zdradzać intencji i walczyć nie tylko o zachowanie własnego życia, ale również o kilku najbliższych, tych najbardziej zaufanych. Chyba jako jedyna ma umiejętność zwodzenia Henryka VIII i odwracania jego uwagi. Niemniej w każdym dialogu nawet jedno źle dobrane słowo czy dwuznaczny grymas skończyć się może wyrokiem śmierci. Vikander, sięga po inne środki wyrazu i subtelniejszą aktorską metodę, ale równa warsztatem do krzykliwego Jude’a Lawa.
Dla miłośników dworskich intryg i „portretów epoki” Firebrand również będzie konkretną propozycją. Aura religijnej wojny między katolikami a protestantami ciągle wisi w powietrzu. Wyznawcy Lutra w swoim orężu mają jedynie przekonanie, że głoszą prawdę o wierze. Zwolennicy króla naostrzone na błysk miecze. Tylko jedna strona ma nadzieję na finał w postaci dyplomatycznych negocjacji. Fabrykowanie dowodów, przeszukania i szantaże to codzienność dla królewskiego otoczenia. Uczty i zabawy w ogrodach to poletka do zdrad i tropienia szpiegów. Witajcie w krainie okrytej cieniem, poprzecinanej rzekami przelanej krwi.
Firebrand to gęsty, mroczny i ponury kryminał. O korupcji władzy i bezduszności wiary. Bezkompromisowy w obrazie i brutalny w słowie. Na poziomie tekstu to opowieść o stawieniu krat i zanurzaniu się w beznadziei i zepsuciu. Karim Aïnouz na pewno wymaga od widza cierpliwości w wypatrywaniu światełek w tunelu i odpowiedniej wrażliwości. Nie każdy bowiem może przyjąć aż taką dawkę filmowego cierpienia. Jednak ci, co cenią historie o owieczce otoczonej przez wilki, powinni czuć się na dworze Henryka VIII jak w domu.