search
REKLAMA
Recenzje

„FANFIK“: Skrót Myślowy The Movie [RECENZJA]

Film o wielkim serduchu, który gna na złamanie karku.

Michał Kaczoń

18 maja 2023

Fanfik - recenzja
REKLAMA

Fanfik to polski film Netflixa, bazujący na pierwszym tomie książkowego cyklu Natalii Osińskiej, opowiadającego o odkrywaniu prawdziwego siebie. Jak wypadł nowy film LGBTQ+ znad Wisły? Oceniamy.

Fanfik to krótkie opowiadanie, przetwarzające światy postaci fikcyjnych lub realnych, tworzone przez fanów, publikowane w internecie – taki napis pojawia się na karcie tytułowej, po tym, jak poznajemy głównych bohaterów.

Tosia i Leon (świetni Alin Szewczyk i Jan Cięciara) wymiotują w tej samej szkolnej toalecie. Każde z innego powodu, ale momenty otwierające film Marty Karwowskiej wskazują, że główny duet nie do końca radzi sobie z otaczającą ich rzeczywistością. Po scenie w łazience bohaterowie uśmiechają się jeszcze do siebie na szkolnym korytarzu i… tak to się zaczyna. Takiego rodzaju meet cute i zagajenia relacji romantycznej już dawno nie widziałem w polskim kinie.

Od tego momentu historia wchodzi na szybszy bieg, a zdarzenia pędzą do przodu w zaskakującym tempie. Leon zagaduje Tosię na korytarzach, a ona marzy o nim, pisząc swój najnowszy fanfik o dwójce muzyków. Gdy chłopak zaprasza dziewczynę na imprezę, a ta przychodzi do jego domu przemoczona z powodu ulewy, otrzymujemy pierwszy punkt zwrotny tej historii. Tosia, wkładając suche ubrania Leona, nagle zaczyna czuć się pewniej, swobodniej i bardziej sobą. Myśli wręcz, że to pierwszy raz, gdy czuje się prawdziwie tym, kim powinna być. Kiedy wraca do domu, jest przekonana, że ten nowy strój lepiej oddaje jej osobowość i emocje, przez co dochodzi do wniosku, że… jest chłopakiem. Tak! Przełomowy moment opowieści inicjacyjnej i odkrywania własnej tożsamości płciowej zostaje tutaj wprowadzony w dość błahy i trywialny sposób, a wewnętrzna przemiana bohatera następuje dość nagle i nieoczekiwanie.

„Fanfik”: „Transpłciowość jest nudna”

Zmiana bohatera nie zachodzi w aurze skandalu czy głośnego tematu, który należy omówić, co w obecnym klimacie politycznym stanowi rzecz dość odważną. Przyjaciele i znajomi płynnie przechodzą do porządku dziennego z nową rzeczywistością bohatera, a ci, którzy mają z tym problem, szybko dostają kompaktową lekcję tolerancji i dydaktyczną przemowę o szanowaniu drugiego człowieka. Takie pokazanie sprawy jest zarówno plusem, jak i minusem filmu na bazie powieści Natalii Osińskiej. Plusem, bo normalizuje pewne zjawiska i pokazuje, że nie wszystko musi być skandalem. Minusem, bo transpłciowość nadal jest jednak ważnym tematem i wciąż warto pochylać się nad tego rodzaju historiami z wyczuciem i w odpowiedni sposób, a nie jedynie po łebkach odhaczając najważniejsze elementy drogi do zmian.

Z jednej strony imponuje tempo, w jakim znajomi akceptują i przyjmują informację o transpłciowości bohatera, z drugiej wydaje się, że można było te sceny poprowadzić pełniej i wiarygodniej, z całą gamą sprzecznych i skrajnych emocji. Teoretycznie ojciec ma problemy z dostosowaniem się do nowej sytuacji, ale tu też temat nie wybrzmiewa dramaturgicznie tak mocno, jakby mógł. Cały styl właśnie takiego podejścia scenarzystów: Marty Karwowskiej i Grzegorza Jaroszuka (ojca sukcesu doskonałego polskiego filmu Kebab i Horoskop) do jednego z głównych tematów dzieła zdaje się jednak zasadzać w jednej, dość kluczowej scenie. Gdy bohater mówi w klasie:

Transpłciowość jest nudna. Bo płeć jest nudna. To znaczy, może kogoś interesują etykietki, ale nas nie

jest to nieco cringe’owe i nie w pełni wiarygodne, a równocześnie wydaje się zawierać bardzo dobry i ważny przekaz – ludzie po prostu są ludźmi i każdy ma prawo do własnego szczęścia. Informacja ta wybrzmiewa jeszcze mocniej w dniu premiery, która nieprzypadkowo przypadła na 17 maja, czyli Międzynarodowy Dzień Przeciw Homofobii, Transfobii i Bifobii. Warto jednak podkreślić, że scena ta uwypukla też, dlaczego Fanfik znacząco skorzystałby na dłuższej formule, pozwalającej mocniej uwypuklić wszystkie niuanse sytuacji przedstawionej.

„Fanfik”: Polskie „Faking It”?

Wspomniana wyżej charakterystyka polskiego filmu przywodzi na myśl świetny amerykański serial komediowy produkcji MTV – emitowane w latach 2014–2016 Faking It. Była to seria młodzieżowa, pokazująca wizję szkoły średniej znanej z amerykańskich produkcji, w której rządziła odwrócona hierarchia popularności. W tym sensie, że liceum z serialu rządzone było przez geeków i członków mniejszości, a gwiazdy futbolu i cheerleaderki znajdowały się na dole „piramidy popularności”. Faking It było dzięki temu serialem przewrotnym i inteligentnym, który bardzo umiejętnie bawił się regułami rządzącymi filmami dla nastolatków, jednocześnie pozostając głupawym, lekkim i przyjemnym dziełem. Nienachalnie pokazującym rzeczywistość, jaką twórcy chcieliby widzieć. Podobnie ma się sprawa z Fanfikim, który w dość zbliżony sposób oferuje nam wyidealizowaną wizję prawdziwego świata.

Porównanie do amerykańskiego serialu jest też nieprzypadkowe. Fanfik w wielu momentach wyraźnie nawiązuje do rozwiązań kultury zachodu i w szczególności amerykańskich filmów dla nastolatków. Robi to jednak w sposób świadomy i umiejętny, czym znacząco poprawia odbiór. Pewna amerykańskość świata przedstawionego zostaje bowiem wyraźnie skomentowana z ekranu, przez co twórcy pokazują, że w pełni zdają sobie sprawę z tego, jak ich dzieło wygląda. Taka samoświadomość bywa czasem potrzebna, by rzeczy, które bez niej mogłyby drażnić, stały się bardziej strawne i zamierzone (tak, patrzę na Ciebie, #BringBackAlice).

„Fanfik”: recenzja. Na złamanie karku

Nie mogę pozbyć się wrażenie, że Fanfik zadziałałby dużo lepiej jako kilkuodcinkowy (mini)serial, w którym twórcy mocniej mogliby uwypuklić pewne niuanse i złożoność sytuacji przedstawionej. Powyższe zdanie dziwi nawet mnie – zwolennika skracania większości produkcji o jakieś dwadzieścia minut. Po prostu w obecnym kształcie Fanfik zwyczajnie gna na złamanie karku, a niektóre ważne sceny niemal „odhacza po łebkach” zamiast dać im się naturalnie i powolnie rozwinąć. Wygląda to, jak gdyby sam film był tytułowym fanfikiem i skupiał się na najważniejszych scenach, które mają rodzić najwięcej emocji, nie przejmując się naturalnym rozwojem historii i odpowiednim oddaniem niektórych ważnych momentów. Z tego powodu film Marty Karwowskiej wygląda, jak gdyby ktoś wyciął niektóre fragmenty opowieści i dał nam samo „mięso”, bez żadnych dodatków. Poszczególne sceny są dobre, fajne, ciekawie poprowadzone i całkiem wiarygodne. Sęk tkwi w tym, że momentami brakuje jakiegoś kleju, który zlepiłby je płynnie ze sobą. Problemem jest też samo tempo – wydarzenia tak bardzo gnają do przodu, a równocześnie dzieją się jak gdyby z doskoku, że trudno momentami nawet określić, ile w trakcie trwania filmu minęło czasu.

Wydaje się, że formuła miniserialu samoistnie by ten problem rozwiązała, co doskonale pokazuje przykład świetnego serialu Netflixa Special, opowiadającego o homoseksualnym chłopaku ze stwardnieniem rozsianym. Pierwszy sezon miał osiem części, które trwały razem nieco ponad dwie godziny, czyli obecny czas trwania przeciętnego filmu. Formuła serialu i posiadania krótkich odcinków umożliwiła jednak tej historii na bardzo ciekawy powiew świeżości i fabularne uzasadnienie pewnych przeskoków czasowych i braku niektórych elementów. Ich nieobecność była łatwiej przyswajalna i mniej zauważalna niż to, w jaki sposób sceny przechodzą między sobą w Fanfiku. (To zresztą kolejny przykład na to, że sposób opowiadania historii jest równie ważny, co sama opowieść).

„Fanfik”: Siła młodzieńczych serc

Największym plusem filmu Marty Karwowskiej jest jednak świetnie dobrana obsada. Alin Szewczyk, Jan Cięciara, Krzysztof Oleksyn, Ignacy Liss, Dobromir Dymecki i cała reszta bohaterów są bowiem niezwykle naturalni, wyraziści, a przede wszystkim posiadają ze sobą świetną, namacalną i prawdziwą chemię. Fakt, że mimo szybkiego tempa akcji przemiana postaw bohaterów wypada wiarygodnie, a my wierzymy tym postaciom i czujemy ich bolączki i rozterki, stanowi niezwykłe osiągnięcie uzdolnionej obsady i zasługuje na wszelkie pochwały. Wszystkie sceny między postaciami wypadają bowiem bardzo wiarygodnie, a reżyserka umiejętnie prowadzi historię miłosną i zmieniające się sympatie i antypatie bohaterów. Na osobną uwagę zasługuje fakt, że Fanfik to także film, który spędzi sen z powiek wszystkim polskim (i nie tylko) nietolerancyjnym prawakom. Nie dość, że dotyka tematu transpłciowości, to jeszcze włącza w to wyjątkowo ciekawy i zaskakujący trójkąt miłosny, który nieźle może zaskoczyć.

Młodzieńcza energia, zapowiedziana w tytule tej części recenzji, przejawia się nie tylko w doskonałej grze młodych aktorów, ale także dynamicznej i bardzo współczesnej ścieżce dźwiękowej, na której przewijają się wpadające w ucho, skoczne i ciekawe kawałki. Z głośników i słuchawek samych bohaterów w różnych momentach filmu przewijają się takie utwory, jak: AEIOU Seven Phoenix i Pham, Robię co mogę DJ BRK, Vito Bambino i Mięthy, Dzisiaj jeszcze tańczę grupy Wczasy czy Zakochałem się w twojej matce Zdechłego Osy. W filmie pojawiają się też dwie sceny imprez w domu, mające nie tylko oddawać radosny nastrój, ale także ukazać terapeutyczny wymiar słuchania muzyki. A choć są fajne i dobrze nakręcone, żadnej z nich nie udało się oddać szalonej energii, która biła z ekranu z absolutnie najlepszej sceny Hiacynta, czyli tej, w której wszyscy tańczą w rytm Chcę ci powiedzieć coś z repertuaru Maanamu.

„Fanfik”: Oceniamy polski film Netflixa

Fanfik nie zostanie wprawdzie polską Girl, czyli subtelnym dramatem o podobnym temacie, który zapewnił belgijskiemu reżyserowi Lukasowi Dhontowi nagrodę w Cannes, a także nominacje do Złotego Globu i Oscara. Muszę jednak przyznać, że dzieło Marty Karwowskiej ma serducho w dobrym miejscu i epatuje swoją własną, zaraźliwą, pozytywną energią, która bije przede wszystkim ze świetnie dobranych aktorów i ich namacalnej chemii. Całości brakuje wprawdzie paru elementów, by historia Tośka wybrzmiała w pełni swojego uroku, ale mimo wszystko polecam seans tego filmu. Szczerze liczę też na jego kontynuację, która wyciśnie z tematu jeszcze więcej. Biorąc pod uwagę, że oryginalna seria ma obecnie już trzy tomy, należy trzymać kciuki za taki obrót spraw. Także oglądajcie!

Wyświetl ten post na Instagramie

Post udostępniony przez @kaczy_film

Michał Kaczoń

Michał Kaczoń

Dziennikarz kulturalny i fan popkultury w różnych jej odmianach. Wielbiciel festiwali filmowych i muzycznych, których jest częstym i chętnym uczestnikiem. Salę kinową traktuje czasem jak drugi dom.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA