LOVE LIES BLEEDING. Miłość w czasach kulturystyki [RECENZJA]
„Girl power” w kinie ma się w ostatnich latach bardzo dobrze – nie tylko ruch #MeToo sprawił, że o sile kobiet pojawia się co roku wiele filmów. Jakość tych produkcji bywa różna, ale Love Lies Bleeding Rose Glass, jeden z filmów otwarcia tegorocznej edycji festiwalu Nowe Horyzonty, z pewnością możemy zaliczyć do tych dzieł, które motyw „girl power” podejmują w oryginalny i efektowny sposób.
Znana przede wszystkim z psychologicznego horroru Saint Maud Glass – która scenariusz Love Lies Bleeding napisała z Polką Weroniką Tofilską (Reniferek) – przenosi nas na amerykańską prowincję końca lat 80., gdzie w pewnej zapyziałej siłowni rozpoczyna się romans pracującej tam Lou (Kristen Stewart) i aspirującej kulturystki Jackie (Katy O’Brian). Pierwsza z nich tkwi w małomiasteczkowym marazmie ze względu na problemy rodzinne starszej siostry, druga jest uciekającą z Oklahomy drifterką, której marzy się udział w zawodach kulturystycznych w Las Vegas. Pozornie pochodzą z różnych bajek, ale obie odnajdują w płomiennym romansie szansę na wypełnienie ziejącej z ich dusz pustki. Jeśli jednak komukolwiek mogłoby się wydawać, że Love Lies Bleeding to nudne lesbijskie love story, szybko będzie zaskoczony, bo w historii tej pojawia się zarówno zbrodnia, jak i dawno należna kara.
W filmie Rose Glass wykluczenie ma dwupoziomowy wymiar, szczególnie zobrazowany w postaci Jackie. Choć o jej przeszłości nie dowiadujemy się wiele, w rozmowach z Lou dziewczyna przyznaje, że zarówno jej orientacja, jak i polegająca na budowaniu masy mięśniowej pasja uczyniły z niej wyrzutka i spowodowały konieczność opuszczenia rodzinnego domu. Jej pozorna wolność – brak przywiązania do jednego miejsca, umiejętność adaptowania się w nowych warunkach i lokalizacjach – to pokłosie społecznego wykluczenia, którego formą był brak akceptacji ze strony rodziny. I choć Lou nie doświadczyła tego samego, pragnie dołączyć do wolnościowej przygody Jackie, gdyż sama tkwi w patologicznej relacji z rodziną, którą za sprawą ojca (Ed Harris w niepokojącej i odpychającej roli) i szwagra (grający w kontrze do swojego emploi Dave Franco) od lat tkwi w spirali przemocy. Dość szybko okazuje się, że Love Lies Bleeding nie będzie queerowym melodramatem – raczej rasowym thrillerem, w którym rodzące się uczucie dwóch kobiet będzie musiało, jak zresztą sugeruje tytuł, zostać okupione krwią.
Love Lies Bleeding opowiada o miłości w sposób nieoczywisty – znakomite, pozostające w neonoirowym klimacie zdjęcia Bena Fordesmana często skupiają się na cielesności i to nie tylko (choć także) tej w trakcie miłosnych uniesień, ale przede wszystkim tej kulturystycznej, wyrażanej potem i napięciami mięśni. Surowość obskurnej siłowni, w której pracuje Lou i ćwiczy Jackie, jest synonimem surowości całego dzieła Glass – choć w obsadzie mamy plejadę gwiazd, Love Lies Bleeding to prawdziwe kino niezależne, z całą jego „ziarnistością”, bezkompromisowością (także np. w portretowaniu przemocy), ale i wolnością formalną. Jest bowiem w filmie Glass, w większości wiernemu „brudnemu” realizmowi, także miejsce na elementy… cóż, nie całkiem z tego świata. Ale o tym, o jakie elementy chodzi, będziecie już musieli sami przekonać się w trakcie seansu.
Love Lies Bleeding ma w sobie coś z niepokorności takich klasyków jak Bonnie i Clyde czy Urodzeni mordercy, ale nazwanie filmu Glass queerową wersją dzieł Arthura Penna czy Olivera Stone’a byłoby daleko idącym i krzywdzącym dla młodej reżyserki uproszczeniem. Napiszę zatem, że Love Lies Bleeding to udany, mogący pochwalić się duszną atmosferą thriller, który jest też nieoczywistą opowieścią o miłości i wykluczeniu, spotykających nas często niespodziewanie – a niekiedy nawet w tym samym czasie.