„#BringBackAlice”: Wannabe [RECENZJA]
Nowy polski serial HBO Max to produkcja młodzieżowa z mocnym wątkiem kryminalnym, silnie zapatrzona w zachodnie wzorce. Oceniamy serial sygnowany nazwiskiem Dawida Nickela, twórcy udanego Ostatniego komersu.
Alicja Stec (niezła Helena Englert) to znana i lubiana influencerka, która słynie z tego, że… jest znana i lubiana. Serial nie określa, co tak naprawdę przyczyniło się do popularności dziewczyny, ale nie ma to większego znaczenia. Ważne jest, że pewnego feralnego wiosennego popołudnia Alicja znika z powierzchni Ziemi. Nikt nie wie, co się z nią stało. Kiedy jednak niemal równo w rok po sądnej nocy nieoczekiwanie wraca, wychodząc boso na drogę szybkiego ruchu, rozpocznie się właściwa akcja serialu.
„#BringBackAlice”: W króliczej norze amnezji
Alicja nie pamięta co się z nią działo przez ostatnich dwanaście miesięcy, bo w wyniku szoku nabawiła się amnezji. Jej rodzina i przyjaciele zaś tak bardzo cieszą się z jej powrotu, że też nie zadają zbyt wielu pytań. To proste i sprytne zagranie ze strony scenarzystów otwiera im drogę do dodania motywu nagłych przebłysków wspomnień, które mają budować tajemnicę wokół zaginięcia dziewczyny. Fakt, że utrzymane są w czerwonej tonacji, jak gdyby oglądane przez krwistą poświatę, dodaje do opowieści elementów rodem z horroru. Tego spod znaku Koszmaru minionego lata. To stylistyczne skojarzenie to zresztą dopiero jedno z serii zapożyczeń zastosowanych przez twórców polskiej produkcji.
„#BringBackAlice”: Stylówa to nie wszystko
#BringBackAlice wygląda naprawdę świetnie – piękne są zdjęcia, lokalizacje, aktorzy i sama praca kamery. Gdynia już dawno tak ładnie nie wyglądała na ekranie, a twórcy bardzo umiejętnie podkreślają wpływ miejsc akcji na to, jak czują i zachowują się bohaterowie. Serial Dawida Nickela jest też świetny od strony audio – produkcja oferuje ciekawy przekrój muzyki popularnej i klubowej, która naprawdę wpada w ucho i buduje dodatkowe emocje oglądanych scen, a ręka sama sięga po telefon, by w odpowiednim programie sprawdzić „jaka akurat leci nuta”. Wyraźnie słychać, że twórcy nie szczędzili pieniędzy na zakup licencji użytych tu utworów. Muzyka w #BringBackAlice naprawdę działa, odpowiednio nastraja i tworzy nastrój.
Warto dodać, że sceny imprez na statku należą do jednych z najlepszych fragmentów całego serialu. Są dynamiczne, świetnie zrealizowane, angażujące, skoczne i poprowadzone w rytm świetnych kawałków. Dobrze budują klimat opowieści, a na dodatek wynikają bezpośrednio z miejsca akcji i mają uzasadnienie fabularne, budując więź widza z bohaterami czy samych bohaterów między sobą. Zaskakująco dobrze oddają klimat imprez, włącznie z tym, że często bohaterów lepiej widać niż ich słychać, ALE nawet to pięknie buduje ich styl. Zwłaszcza że ekipa od strojów i make-upu wykonała (w większości*) kawał świetnej roboty.
Dzięki temu #BringBackAlice w bardzo wielu momentach naprawdę świetnie wygląda. Jak jednak pokazał niedawny miniserial Canal+ – Wilk – stylówka i piękna oprawa audiowizualna to nie wszystko. Głównym problemem produkcji Jana Dybusa był przede wszystkim tak szczątkowy scenariusz, że Wilka oglądało się raczej jako wstępny pomysł stylistyczny niż pełnoprawną produkcję. Był to jednak bardzo wyrazisty przykład na to, że jeśli za świetną stylówką nie stoi dobra historia, to nawet najpiękniejsze obrazki nie zadziałają tak, jak powinny. Problem #BringBackAlice jest równocześnie bardzo podobny, jak i nieco bardziej złożony.
*
„#BringBackAlice”: Na Zachodzie bez zmian
Serial Dawida Nickela bardzo silnie zapatrzony jest w zachodnie wzorce i przede wszystkim w amerykański sposób kręcenia/pokazywania historii. Bardzo wyraźnie czuć tu echa Euforii, Plotkary, The OC czy nawet Dynastii. Niestety, bez jednego ważnego elementu, który w dużym stopniu charakteryzował wszystkie wspomniane dzieła – w #BringBackAlice brakuje dobrze napisanego humoru oraz wyraźnej samoświadomości.
Trzy z czterech wspomnianych produkcji serwowały bowiem szalone i nieprawdopodobne rozwiązania, często zapożyczone ze świata telenoweli, ale robiły to, wyraźnie zaznaczając, że twórcy doskonale wiedzą, jak to wygląda, i używają tych zabiegów celowo. Dawid Nickel i ekipa kopiują te wzorce, ale bez tego jednego elementu, przez co niektóre sceny, zamiast sprawiać guiltypleasure’ową radość, wywołują raczej uśmiech politowania.
Koronnym przykładem niech będzie niewielki moment, który wywołał we mnie gromkie salwy śmiechu, tak nieudolnie został poprowadzony. Jedna z bohaterek dzwoni do młodego mężczyzny. Ten odbiera w nietypowej sytuacji – jest właśnie na kitesurfingu na środku zatoki. Kamera okrąża bohatera, zanurzonego po ramiona w wodzie, wyraźnie pokazując, że chłopak trzyma w rękach niewodoodpornego iPhone’a. Po krótkiej rozmowie następuje cięcie, a widz zostaje z pytaniem – co teraz bohater zrobi z telefonem? Co więcej – scena kitesurfingu pojawia się tu jeden jedyny raz, wyłącznie w kontekście tej sceny. Jasne – czasem dostajemy przebitki na żagle na wodzie czy bohaterów siedzących w piance na plaży, ale ani razu motyw kitesurfingu potem nie wraca. Po co więc konieczne było, żeby bohater odebrał telefon właśnie w takim momencie? Gdyby #BringBackAlice było samoświadome, ten moment byłby komediowym złotem. W chwili obecnej ogląda się to jedynie z facepalmem wymalowanym na twarzy.
„#BringBackAlice”: Wannabe
Cały serial Dawida Nickela właśnie taki jest – obok momentów i scen dobrych, angażujących i wywołujących emocje, są też takie, które zwyczajnie wołają o pomstę do nieba. Sprawiają wrażenie zrobionych na pół gwizdka, nakręconych „za pięć dwunasta”, gdy już coś trzeba oddać, ale nie miało się czasu dobrze do tego przysiąść. Wyraźnie czuć, że w tym serialu są dobre pomysły, ale ktoś dostał za mało czasu, by wyciągnąć z nich pełnię drzemiącego w nich potencjału. Z tego powodu jest tu też wiele scen, które teoretycznie powinny działać i na papierze mogły wyglądać świetnie, ale w finałowej wersji po prostu nie spinają się i nie oddziałują tak, jak powinny.
Dobra stylówka, którą chwaliłem kilka akapitów wcześniej, też czasami strasznie się rozłazi, skonfrontowana ze stylem gry aktorów. Zresztą prowadzenie młodych gwiazd serialu jest wyjątkowo zaskakujące. Po świetnym wyczuciu młodocianych manieryzmów i ogromnej dozie prawdy w Ostatnim komersie Dawid Nickel, zdaje się, zapomniał przekazać spójnego komunikatu współpracującym z nim aktorom, przez co każdy z nich gra w zupełnie innej produkcji, a styl ich ekspresji dzieli kilka klas. Jedni są poważni, zaangażowani i wiarygodni (świetny Sebastian Dela jako Tomek, czyli najlepiej napisana i zagrana postać całego serialu, niezły Bartłomiej Deklewa jak młodociany diler, odkrywający swoją tożsamość), a inni zdają się grać w jakiejś przerysowanej farsie (m.in. Marcel Opaliński jako Michał – chłopak Alicji – czy Sandra Korzeniak jako robotycznie mówiąca pani psycholog). Ten stylistyczny miszmasz strasznie źle się odbiera, bo zamiast poczucia gry ze stylem, mamy wrażenie jakiejś przypadkowości, niemal pewnego rodzaju kakofonii. Jak gdyby tylko od czasu do czasu twórcy uderzali w odpowiednie dźwięki, a w większości wypadków całość brzmiała jak denerwujący hałas.
Innym problemem są sceny, które teoretycznie powinny działać, a finalnie zionie od nich strasznym fałszem. Gdyby serial Nickela był samoświadomy, te niedociągnięcia można by obrócić w żart i uznać za celowy zabieg, który w prześmiewczy sposób oddaje styl amerykańskich seriali młodzieżowych. W obecnym kształcie sprawia jedynie wrażenie „niedoróby” i podjęcia nieprzemyślanych decyzji.
„#BringBackAlice”: oceniamy nowy serial HBO Max
Ocena #BringBackAlice nie jest rzeczą łatwą, bo w tym serialu równolegle działa i nie działa bardzo wiele rzeczy. Obok scen i momentów dobrych, sprawnie zrealizowanych, są też rzeczy, które przypominają pierwsze próbki uczniów gimnazjum (czy dziś, po ich zamknięciu, podstawówki), którzy chcą nakręcić własną Euforię.
Co jednak ważne – oglądając kolejne odcinki, czułem, że gdzieś w tym materiale znajduje się prawdziwie dobra produkcja, która mogłaby naprawdę angażować i świetnie bawić. Ten serial ma bowiem niezłe pomysły i bardzo dużo dobrych intencji. (Fajnie i całkiem naturalnie wpleciony jes tu chociażby wątek Fundacji Itaka, prawdziwej organizacji, pomagającej w poszukiwaniach osób zaginionych). Niestety, zakopane są one gdzieś pod serią nieprzemyślanych wyborów artystycznych i niezrozumiałych zabiegów stylistycznych. Tam naprawdę jest gdzieś dobry serial. Trzeba by tylko gruntownie przemontować tę historię i dobitnie podrasować bardzo wiele elementów.
Seans #BringBackAlice w obecnym kształcie można zaś skwitować tylko wyświechtaną frazą: “A miało być tak pięknie”. A choć zarwałem noc, oglądając wszystkie odcinki, które otrzymałem do recenzji – a więc prawdziwie wciągnąłem się w opowiadaną historię – nie mogę nie zauważyć, że ma ona tyle niedociągnięć, które mnie drażniły, że nie mogę z czystym sumieniem po prostu polecić tego serialu. Oglądacie więc na własną odpowiedzialność.
Wyświetl ten post na Instagramie