DZIEDZICZKI. Kobiety pod presją
W jakim stopniu determinują nas przypadek i sytuacja, w której się akurat znaleźliśmy? Jaka jest cena stabilizacji? Co zrobimy, gdy nagle zostaniemy pozbawieni bezpiecznej otuliny majątku i relacji z bliskimi? Na to pytanie zdaje się szukać odpowiedzi wchodzący właśnie na ekrany polskich kin film Marcelo Martinessiego. Paragwajskie Dziedziczki mogą wydawać się filmem hermetycznym i trudnym, osadzonym mocno w południowoamerykańskim kontekście i przytłaczającym surową, pesymistyczną fakturą. I choć rzeczywiście jest to film dość ponury, potrafi skutecznie przyciągnąć uwagę i zaangażować w przedstawianą historię, proponując niezwykle ciekawe ujęcie poruszanych tematów egzystencjalno-społecznych, bynajmniej nie dotyczących jedynie kraju, w którym obraz powstał.
Główną bohaterką filmu jest Chela, zamożna kobieta w średnim wieku, której ustabilizowane życie z partnerką Chiquitą zostaje zburzone przez nagłe problemy finansowe. Choć na pierwszy rzut oka nie wydaje się to trzęsieniem ziemi w ich życiu, a wszystko wskazuje na to, że po chwilowych trudnościach kobiety wyjdą na prostą, brak ekonomicznej stabilności wywołuje w Cheli egzystencjalny niepokój. Bohaterkę zaczyna obezwładniać strach przed utratą bezpiecznego kokonu majątku i relacji, pomieszany z narastającym gniewem na własne uzależnienie od innych. Jednak pomimo, iż Dziedziczki zaczynają się jak rozpięty pomiędzy sferą intymnych relacji a sferą społecznej opresji dramat o dwóch kobietach zmagających się z życiem, twórcy szybko zboczą z tej ścieżki w kierunku czegoś znacznie – moim zdaniem – ciekawszego. W filmie wprawdzie wyczuwalne są podteksty ostrożnego dystansu pary lesbijek do konserwatywnego społeczeństwa, ekonomicznych turbulencji kraju oraz wywoływanego przez ten kryzys zachwiania statusu społecznego bohaterek, ale nie obejrzymy podczas tego seansu dramatycznie eksplodujących scen pełnych łez, zarzutów niesprawiedliwości czy gorzkich słów krytyki pod adresem współczesnego Paragwaju. Wszystkie wątki determinujące tożsamość bohaterek oraz ich historię pozostają w Dziedziczkach w sferze niejasnej sugestii, podskórnie wyczuwalnej obecności w gęstwinie pełnych napięcia scen.
Podobne wpisy
Marcelo Martinessi nie rozpieszcza widzów, jeśli chodzi o narracyjną klarowność. Praktycznie całej historii domyślamy się z półsłówek i subtelnych sugestii, a znaczenie i umiejscowienie konkretnych zdarzeń w całości możemy wychwycić jedynie z ekspresji głównej bohaterki. W tym jednak właśnie tkwi mistrzostwo Dziedziczek, w których do przekazania skali dramatu przeżywanego przez kobiety oraz niuansów ich zachowania wystarczy pół gestu, grymas twarzy i wyrwane z kontekstu zdanie. W rezultacie fabularna niejasność nie tylko nie przeszkadza w rozumieniu psychologicznych meandrów, które przemierza na naszych oczach Chela, ale przeciwnie, intryguje i zmuszając do ciągłego skupienia, angażuje nas tym mocniej w jej historię. Im dalej brniemy w tę opowieść, tym jaśniejsze staje się, kim są i czego doświadczają poszczególne bohaterki, a jednocześnie tym więcej dostrzegamy subtelnych niuansów, pogłębiających autentyzm całości.
Choć w polskim tłumaczeniu tytułu Las herederas mamy do czynienia z liczbą mnogą (niestety nie jestem w stanie rozstrzygnąć trafności tego przekładu, jednakże jest on zbieżny z tym w obiegu międzynarodowym), to na pierwszy plan spośród tytułowych bohaterek wysuwa się zdecydowanie Chela, grana przez nagrodzoną w Berlinie Srebrnym Niedźwiedziem Anę Brun. Nagroda i pochwały dla tej aktorki są całkowicie zasłużone, ponieważ to ona dźwiga ciężar kameralnej narracji. Przeważająca część kadrów koncentruje się na jej sylwetce lub twarzy, których ruchy i pozawerbalne komunikaty mówią więcej niż wszystkie dialogi, które słyszymy w filmie. Kreację zmęczonej i niepewnej siebie kobiety można uznać za zobrazowanie terminu “wybitna” w odniesieniu do aktorstwa. Spięta Chela zarówno szuka oparcia w innych, jak i panicznie się ich boi. Ana Brun nadaje dramaturgii Dziedziczek cielesność, zakorzenia wszystkie konteksty i znaczenia w sobie samej, w hipnotycznym rytuale bojaźliwych ruchów zawierając całą niemogącą znaleźć ujścia rozpacz tej kobiety. Z całej reszty jej ekranowych towarzyszek, będących właściwie jedynie funkcjonalnym tłem dla cichego koncertu Brun, wyróżnia się jeszcze Ana Ivanova w roli jedynej młodszej koleżanki Cheli, Angy. Jej (heteroseksualna) pewność siebie, sprężystość ruchów i otwartość idealnie kontrastują z wycofaniem Cheli, stymulując dynamikę głównej postaci. Aktorski duet Brun i Ivanovej napędza drugi akt Dziedziczek i wprowadza w film nieco oddechu, budując równocześnie grunt pod nienachalnie mocną kulminację opowieści.
Choć ze względu na podobny kontekst kulturowy film Martinessiego może przypominać dzieła Sebastiána Lelio – zwłaszcza opowiadającą o kobiecie w podobnym co Chela wieku Glorię – to w moim odczuciu bliższe pokrewieństwo wiąże Dziedziczki z “kobiecymi” filmami Ingmara Bergmana, przede wszystkim Milczeniem oraz Szeptami i krzykami. W paragwajskim filmie czuć ten sam co u szwedzkiego mistrza egzystencjalny lęk, w podobny sposób kluczowe znaczenia pozostają niewypowiedziane, a całości towarzyszy analogiczny posmak rozkładu i zatracenia szczęśliwej przeszłości. Pojawiające się w tytule dziedzictwo można interpretować przede wszystkim jako rozsypujące się gmachy życiowej stabilizacji i społecznego statusu, które bohaterki budowały przez całe życie. Tę sytuację szczególnie boleśnie odczuwa główna bohaterka, nieustannie pragnąca oparcia i uzależniająca się od innych, która, pozbawiona otaczających ją konstrukcji ochronnych, wydaje się sobie samej całkowicie bezbronna. Jej nieśmiałe próby zdobycia samodzielności, które obserwujemy w filmie, są przesycone wstydem i poczuciem zagubienia. Emancypacja od uzależniających kobietę instytucji życiowych jest więc głęboko niejednoznaczna, równocześnie godna zaciśnięcia kciuków, jak i wywołująca żal nieuchronną, jak się zdaje, porażką.
W Dziedziczkach oglądamy niemal wyłącznie kobiety, mężczyźni pokazani są jedynie przelotnie i na dalszym planie. To interesujące zaburzenie równowagi można uznać poniekąd za odwrócenie klasycznej perspektywy narracji skoncentrowanych na męskich bohaterach, a nawet tych o feministycznym wydźwięku, jak chociażby u wspomnianego Lelio w ostatnich dwóch filmach czy Björna Rungego w Żonie). Feministyczne zogniskowanie Dziedziczek umożliwia interpretowanie filmu w kategoriach próby zbudowania synekdochy sytuacji kobiet dążących do emancypacji w patriarchalnych społeczeństwach, takich jak paragwajskie. Można jednak potraktować ten film jeszcze szerzej i dostrzec w nim uniwersalny portret zmagań jednostki z wielopoziomowym osaczeniem przez relacje i wartości społeczne. Wieloznaczność filmu, psychologiczna głębia, połączona z możliwością odczytania poprzez ukryte w nim konteksty, jest jego największym atutem.
Dziedziczki to film ponury, gęsty, przedstawiony – dosłownie i w przenośni – w szarych barwach, niedających wiele miejsca na optymizm czy nadzieję. Trudno jest jednak przecenić delikatność, z jaką Marcelo Martinessi do spółki z aktorkami zarysował tyle różnorodnych, ostrych znaczeń w cichej i kameralnej historii kobiet zmagających się z trudnościami życiowymi. Dzięki tej subtelności Dziedziczki wymykają się ostatecznie interpretacji jednoznacznie pesymistycznej, niuansując negatywne aspekty ludzką wrażliwością oraz empatią. Nie jest to jednak również pokrzepiający obraz odzyskiwania siebie i zdobywania wolności. To film, pomimo swej oszczędności, bardzo intensywny i bardzo wymagający. W zamian za skupienie oferuje jednak całą gamę doznań i przede wszystkim psychologiczny autentyzm, pozwalający nie tylko uwierzyć w oglądaną historię, ale i się z nią w pewnym stopniu utożsamić. Tylko tyle i aż tyle.