DWUNASTU GNIEWNYCH LUDZI (1997)
Autorem tekstu jest Wojciech Rusek.
Homo Homini Lupus
Dwunastu ludzi zamkniętych w małej salce ma zadecydować, czy oskarżony o morderstwo swojego ojca chłopak zostanie skazany na śmierć. Sprawa nie pozostawia ani jednemu z nich żadnych złudzeń. Wszyscy są przekonani, że ten młodociany przestępca jest winny. Wszystkie dowody przedstawione w sądzie, wszystkie zeznania świadków przekonują przysięgłych do głosowania za skazaniem oskarżonego. Ale jeden przysięgły głosuje za uniewinnieniem. Nie jest on przekonany o niewinności chłopca, ale uważa, że nie można decydować o życiu ludzkim w 5 minut i bez przedyskutowania sprawy zabić człowieka. Tym sposobem zaczyna się długa, żmudna i bardzo przerażająca dyskusja, która w pewnym momencie zaczyna dotyczyć samych przysięgłych, ich fobii, lęków i nienawiści, które z minuty na minutę wychodzą na wierzch.
12 gniewnych ludzi Williama Friedkina jest przeróbką filmu Sidneya Lumeta o tym samym tytule z 1957 roku. Przeróbką wcale nie gorszą. Wersja Friedkina jest o tyle ciekawsza, że została nakręcona na potrzeby telewizji i nigdy nie trafiła na wielki ekran. Dało to reżyserowi szansę bliższego spojrzenia na bohaterów dramatu niż zrobił to Lumet, bowiem kamera telewizyjna, inaczej niż filmowa, wyłapuje o wiele więcej szczegółów i niuansów nie upiększając, ani nie deformując rzeczywistości. Kamera prawie zawsze znajduje się w planie bliskim, czasem średnim, tylko kilka razy w pełnym. Friedkin celowo wybrał tę metodę, bo, inaczej niż w pierwowzorze, jego postacie są ważniejsze niż sama sprawa sądowa, nad którą dyskutują bohaterowie. Ma się wrażenie, że reżyser chce wejść do wnętrza każdego z nich, zobaczyć, jak zachowują się w ekstremalnej sytuacji, poza swoim światem, odarci ze swoich indywidualności, anonimowi. Właśnie anonimowość w filmie jest ciekawa, bo 12 ludzi, biorąc na siebie ciężar odpowiedzialności za ludzkie życie, jest absolutnie anonimowych, zarówno wobec oskarżonego, sędziego jak i wszystkich innych osób. Ich bezkarność jest przerażająca. Kiedy na wierzch wychodzą prawdziwe charaktery, miejscami straszne, miejscami wzruszające, ślepa sprawiedliwość przestaje istnieć. Każdy z nich odnosi się do swoich doświadczeń, do swoich słabości, do swoich gustów i większość z przysięgłych nie dopuszcza istnienia innej możliwości przebiegu zdarzeń niż ta, którą sobie z góry założyli za słuszną. Z czasem jednak zmieniają zdanie, coraz więcej z nich zaczyna głosować za uniewinnieniem. To także jest ciekawym faktem, bo część uległa głośnym szczekaczom i głosowała za “winny”, ale dopiero gdy jeden odważył przeciwstawić się większości, reszta podążyła za nim. Zakorzeniony konformizm też jest jednym z powodów, dla którego oskarżony prawdopodobnie zostałby skazany, gdyby nie jeden przysięgły – grany rewelacyjnie przez Jacka Lemmona.
Według mnie jego postać w całym filmie jest dość przedmiotowa, pozornie jest to pierwszy plan, ale moim zdaniem jest ona tylko inicjatorem całej dyskusji i lustrem dla innych postaci, które znowu, pozornie drugoplanowe, ale tak naprawdę najważniejsze. To inni bohaterowie ustosunkowują się do stałej od początku filmu pozycji Lemmona, to reszta się na nim wyżywa i mu ubliża, reszta mu pomaga i go broni. Kiedy na samym końcu postać Lemmona podaje swoje nazwisko, jest to zrobione jak gdyby dla symetrii w stosunku do innych postaci, bo ja osobiście lepiej poznałem postać Gandolfiniego, Cronyna, Scotta czy Williamsona niż Lemmona. Każda postać zajmuje swoje stanowisko na podstawie własnych doświadczeń, pozycja społeczna nie jest tu bez znaczenia. Jest człowiek pochodzący z tej samej (złej) dzielnicy, z której pochodzi oskarżony, jest prosty robotnik – rzetelny, ale niezbyt nadający się do roli przysięgłego, jest europejski imigrant i bardzo sędziwy staruszek. Oni są głównymi celami ataku ludzi z “wyższego szczebla”, takich jak sprzedawca grany przez Tonego Danze, biznesmen (Scott) i najstraszniejsza postać w całym filmie grana z werwą przez Mykelti Williamsona. Jego bardzo przekonujący rasista jest czarny, co jest dość przewrotne, ale to on darzy oskarżonego największą nienawiścią i tylko on nie zmienia zdania do samego końca, nie zawsze wie, co mówi, czasami zaprzecza samemu sobie, ale wrzeszczy przy tym na cały głos i tylko dlatego wszyscy go słuchają. To jest kolejny niepokojący aspekt społeczny tego filmu, bo pokazuje, że w społeczeństwie (którego modelem jest ława przysięgłych) głośniejszy ma głos, młodszy ma głos, silniejszy jest lepszy, bogatszy jest lepszy. Postawieni w sytuacji, gdzie każdy w myśl zasad jest równy, wszyscy odruchowo dążą do zajęcia takiej pozycji w ławie przysięgłych, na jakiej rzeczywiście są w prawdziwym życiu. Dlatego europejski imigrant milczy, gdy obraża go młody Amerykanin, a lepiej zarabiający biznesmen ignoruje zdanie robotnika. O społeczności w tym filmie można by długo dyskutować i odnaleźć jeszcze wiele innych analogii do rzeczywistości. W zasadzie każda dowolna para utworzona z tej dwunastki mogłaby dać obraz zależności i stosunków ogólnych występujących między poszczególnymi grupami społecznymi, ale nie można popadać w skrajności.
Friedkin w zasadzie w ogóle nie ironizuje, tylko obserwuje. Jego film jest bardziej przejmujący niż drwiący, głównie za sprawą genialnych aktorów, którzy bezbłędnie zagrali swoje role. Nie ma co mówić o błędach w obsadzie, każdy aktor jest idealnie dopasowany do swojej roli. Pierwszy – Courtney B. Vance (bliżej mi nieznany) jako przewodniczący, raczej z nazwy niż z roli, bo od początku nie umie utrzymać obrad na wodzy, jest zagrany więcej niż poprawnie. Jego pięć minut (bo każda postać ma swoje) jest bardzo przejmujące. Przez cały czas nie poznajemy jego opinii, jest rzeczowy i oszczędny w komentarzach. Wreszcie otwiera się tylko przed postacią Lemmona i opowiada mu o sobie pewną historię, pokazuje mu swoją wrażliwą stronę. Widz pozostaje bez złudzeń, wie, jaki to człowiek, mimo że ten przez prawie cały czas milczy. Drugim przysięgłym jest poczciwy staruszek, grany przez Ossie Davisa. Aktor charakterystyczny dla tego typu ról. Przez prawie cały czas ignorowany, jego bohater trzyma się z boku, jest dość łatwowierny i daje sobą manipulować, ale nie stara się za wszelką cenę dojść do głosu. Mamy go za uczciwego, szczerego i dość naiwnego człowieka, szczególnie gdy wspomina o swoim wnuku.
Podobne wpisy
Następna postać odgrywa już ważniejszą rolę w całości i jest zdecydowanie barwniejsza niż dwie poprzednie. Chcący zemścić się na oskarżonym za uczynki jego własnego syna biznesmen (w interpretacji George C. Scotta) to najbardziej tragiczna postać z całej grupy. Stara się głęboko schować nienawiść do chłopca za zabicie własnego ojca, ale, jako że jest człowiekiem bardzo wybuchowym, nie udaje mu się to zbyt często. W furii rozdaje ciosy na prawo i lewo, jest nieokrzesany i nieopanowany. Jednak w finałowym monologu ujrzymy tragedię tego człowieka. Zawiedziony swoim synem, obsesyjnie zapatrzony w kult ojca nie potrafi uwierzyć, że syn mógł zabić swojego ojca. W jego mniemaniu to największa zbrodnia. Ale po odkryciu przed ławą swojej słabości poddaje się, bo wie, że skazując chłopca na śmierć nie rozwiąże swojego problemu. Czwarty przysięgły to makler giełdowy, precyzyjny, szczegółowy, ostrożnie waży słowa. Wydaje się nieprzejednany w swojej dociekliwości i precyzyjności w udowadnianiu, że oskarżony jest winny. Niemiecki aktor Armin Mueller-Stahl świetnie nadaje się do tej roli, choć nie jestem pewien, czy jego postać nie powinna być młodsza. Widać na twarzy aktora pewną surowość w postrzeganiu rzeczywistości, jakieś ostre wyrachowanie, które wspaniale opisuje tę postać. Chłodne podchodzenie do sprawy pozwala mu, w odróżnieniu od innych, powstrzymać emocje na wodzy. Ostatecznie daje się przekonać podobnym logicznym argumentem, jakim sam udowadniał swoje racje. Dorian Harewood zagrał czarnoskórego pielęgniarza pracującego w slumsach, z których pochodzi oskarżony. Jego postać jest wystawiona na dotkliwe komentarze dotyczące pochodzenia chłopca, boli go, że jeśli mieszka w slumsach, to od razu postrzegany jest jako przestępca. Początkowo tłumi swoje emocje (jak każdy zresztą), ale bardzo szybko pęka i ujawnia swoje pochodzenie. Widać, że czuje się niezręcznie w tym towarzystwie, nieraz zostaje oskarżony o stronniczość, bo inni uważają, że “swój trzyma ze swoim”.