DOLLMAN. Science fiction o tym, jak ciężko żyć w Stanach Zjednoczonych
Kino klasy B pod jednym względem góruje nad komercyjnym światem filmu – nie musi się przejmować żadną poprawnością społeczną ani polityczną. Oglądając Dollmana, ma się właśnie takie odczucie, że Albert Pyun jako reżyser był kompletnie wolny. Mógł do woli stereotypowo przedstawiać grubych, małych, kobiety, Latynosów, a nawet opowiedzieć zupełnie inną historią Stanów Zjednoczonych, które jawią się jako kraj pełen zacofania, biedy i przestępczości. A wszystko to w klimacie wykorzystującym elementy świata science fiction, a może lepiej określić je ogólnie fantastycznymi. Nie ma wątpliwości, że Albert Pyun wykorzystał w Dollmanie cały wachlarz zabiegów wziętych ze świata kilka klasy B, które są dla niego ikoniczne. Co ciekawe, jednak nie zapomniał o wyłuszczeniu odbiorcom moralnej refleksji i zrobił to mądrzej niż filmy za setki milionów dolarów, a przy tym bez nadmiernego patosu.
Dollman jest mniej znany nawet w hermetycznym świecie fanów VHS-owego kina klasy B. Zniknął gdzieś w filmografii mistrza Alberta Pyuna wraz z wieloma innymi tytułami kręconymi w latach 80. i 90. chociażby pokroju Radioaktywnych snów, Obcego z L.A. czy też Rozgniatacza mózgów. Zamierzam więc go wam przypomnieć, bo jest tytułem wcale nie gorszym od chociażby Rycerzy czy Nemezis. Kreuje świat przedstawiony z elementów, które do siebie zupełnie nie pasują, ale całość jednak o dziwo funkcjonuje. Bo kto inny, jak nie Pyun wraz z Davidem Pabianem mógłby wpaść na wymyślenie, że 10 000 lat świetlnych od Ziemi istnieje planeta Arturos z wyglądu przypominająca Marsa z chmurami, na której żyją istoty całkiem identyczne z ludźmi, mają policję, jeżdżą samochodami, zmagają się z przestępczością oraz korupcją polityczną, a nawet mają publiczne pralnie, w których opierają swoje dzieci wyjątkowo otyłe kobiety. Dzieci w pralniach zresztą również są otyłe. W tej brudnej, pozaziemskiej rzeczywistości działa bezkompromisowy policjant z wielką giwerą. Podobno na całej planecie nikt takiej nie ma. Władza chce się go pozbyć, przestępcy chcą się go pozbyć, nawet część policji chce to zrobić. Brick Bardo (Tim Thomerson) jest bohaterem tragicznym, niepasującym do swojego świata. Jego główny antagonista Sprug (Frank Collison) w sumie również, bo to sama głowa osadzona na czymś w rodzaju drona. Tak więc przy kolejnym starciu, rozgrywającym się w zrujnowanej miejskiej dzielnicy na Arturosie, zdarza się wypadek. Sprug ucieka statkiem kosmicznym wraz z tajemniczą bombą międzywymiarową. Goni go Bardo, w tym czasie już wykluczony z policji i oskarżony o morderstwa niewinnych Arturosian. Obaj wpadają na coś w rodzaju bariery energetycznej otaczającej planetę. Ten element jest w historii najdziwniejszy. Przejście przez barierę zmniejsza. Tak więc bohaterowie, przenosząc się na Ziemię, mają gdzieś około 30 centymetrów. Sprug oczywiście jako sama głowa odpowiednio mniej.
To zmniejszenie, chociaż wydaje się wyjątkowo bezsensowne z punktu widzenia fantastyki naukowej, ma swoje uzasadnienie w finale. Jest osią metafory Dollmana, który jest filmem podkreślającym, jak głęboko sięgają podziały społeczne wśród obywateli Stanów Zjednoczonych. Bohaterowie trafiają bowiem do południowego Bronxu, gdzie trwa wojna gangów. Pyun wiele czasu poświęca na ujęcia zniszczonych budynków, śmieci na ulicach, biednie ubranych ludzi, napadów, czyli jedynej pokazanej w filmie rzeczywistości USA, a także w sensie ogólnym jedynej na Ziemi, gdzie niewinni ludzie toczą nierówną walkę o przetrwanie z przestępcami i wykorzystującymi ich politykami. A policja właściwie nie istnieje. Pokazana jest w jednej ze scen dość znacząco, jako dwaj policjanci stojący bezczynnie wśród tego brudu i społecznej nędzy. Plany zdjęciowe są mniej więcej podobne, co na Arturosie. Zdecydowały o tym koszty. Efektów specjalnych jednak nie jest mało, chociaż mogą wywoływać uśmiech. Jakoś przecież trzeba było złączyć małego głównego bohatera ze światem gigantycznych ludzi. Twórcy jednak się tej trudnej sztuki nie przestraszyli, dzięki czemu mimo widocznej taniości fotomontaży fabuła wygląda realniej, a nawet dowcipniej, gdy twardy policjant okazuje się wyraźnie przestraszony ludźmi spoglądającymi na niego przez szybę również pomniejszonego statku kosmicznego. Jego wielki pistolet już nie rozsadza przeciwników, tylko działa jak magnum, a to również dla niego niespodzianka. Widzowie mogą się także zdziwić, jaki koniec czeka antagonistę Spruga, swój aktorski kunszt potwierdza zaś Jackie Earle Haley. Potem udowodni wiele razy, że jest znakomitym aktorem charakterystycznym m.in. w Strażnikach.
Wydźwięk filmu jest równościowy, nawet jeśli twórcy wprost nazywają ludzi otyłych grubasami. Wzrost nie ma znaczenia. Nawet będąc małym, można dokonywać wielkich czynów. Nawet będąc na ostatnim szczeblu drabiny społecznej, można wejść o jeden wyżej, a potem o jeszcze jeden i jeszcze jeden. Zawsze trzeba walczyć i być uczciwym. Przekaz Dollmana jest jak najbardziej godny podziwu, warte pochwały jest również to, że reżyserowi udało się nie zgubić go w czasie trwania akcji, skonstruowanej za pomocą tak czasem karkołomnych estetycznie środków jak lalka przyczepiona do drzwi samochodu.