search
REKLAMA
Felietony

Problem serialu PIERŚCIENIE WŁADZY to nie śniade hobbity, czyli za co powinien OBERWAĆ Amazon

Dlaczego wolę po raz setny odpalić „Drużynę pierścienia”, zamiast brnąć w nieszczęsne „Pierścienie władzy”?

Natalia Hluzow

5 września 2022

REKLAMA

Z góry zaznaczam, że nie będzie to tekst o tym, kto i z jakiego powodu przewraca się teraz w grobie. Mamy 2022 rok. Świat się zmienił. Mówi o tym woda, ziemia, powietrze i treści prezentowane na ekranach kin i telewizorów. Czasy monopolu białych mężczyzn na produkcje o białych mężczyznach dla białych mężczyzn szczęśliwie minęły. Grow up and get over it.

Władca pierścieni: Pierścienie władzy to produkcja naznaczona wieloma problemami, ale nie należą do nich ani czarne elfy, ani krasnoludki bez bród, ani zwiększenie roli kobiecych postaci w tolkienowskim uniwersum. Śmiem twierdzić, że nie jest to nawet brak praw do Silmarillionu. Co zatem najbardziej przeszkadza mi w nowej produkcji Amazona?

Powalające pierwsze wrażenie

Serial Władca Pierścieni został ogłoszony w 2017 roku. Po 5 latach rozmaitych doniesień, pogłosek, kontrowersji, teaserów i trailerów 2 września 2022 roku pierwsze dwa odcinki Pierścieni władzy trafiły wreszcie na ekrany. Twórcy serialu musieli mieć świadomość, jak ważny będzie pierwszy kontakt wyczekujących fanów LOTR-a z ich dziełem. Pewnie dlatego zdecydowali się na ukłon w stronę uwielbianej trylogii Jacksona i rozpoczęcie pierwszego odcinka monologiem Galadrieli. I swój pierwszy punkt stracili niestety już na tym etapie. Wypowiedź przedstawicielki Ñoldorów ani nie zachwyca elokwencją, ani nie przynosi niezbędnych informacji na temat Dawnych Dni. Padają wielkie słowa i kilka znanych nazw, jednak nie składa się to w żaden sensowny prolog, jak w przypadku rzeczonego wstępu do filmowej Drużyny pierścienia.

Prezentowane w międzyczasie sceny tylko pogarszają sprawę. Galadrielę poznajemy jako małą dziewczynkę, dorastającą w zapierającym dech w piersiach Valinorze. Pierwsza scena z jej udziałem to napisana na kolanie, kompletnie niewiarygodna sprzeczka między nią a innymi małymi elfami. W drugiej przysłuchujemy się natomiast, jak jej starszy brat Finrod snuje pseudofilozoficzny wywód o kamieniach i statkach, który jest metaforą… nie mam pojęcia czego (jeśli to rozgryźliście, oświećcie mnie w komentarzach). Nie wiem, kto uznał, że ten bełkot zachęci widzów do dalszego oglądania serialu, ale trzeba przyznać mu jedno – stworzył idealną uwerturę całości (a przynajmniej dwóch zaprezentowanych dotychczas odcinków). Od pierwszych kadrów z jednej strony uderza nas wizualny majestat produkcji, a z drugiej jego nudna, pretekstowa fabuła i nieciekawi, papierowi bohaterowie. Twórcom udało się osiągnąć rzecz naprawdę niesamowitą – uczynić z pierwszego odcinka niekończącą się ekspozycję, która nie dostarcza widzom niemal żadnych konkretów na temat przedstawionego świata.

Władca pierścieni serial

Przerost formy nad treścią

Żeby było jasne – nie uważam, że problemem jest tu patos hektolitrami wylewający się z ekranu. Kto przekracza próg Tolkienowskiego świata, nie spodziewając się, że utonie w podniosłych deklaracjach, wymownych gestach i rozbuchanym heroizmie, ten sam jest sobie winien. By jednak wszechobecna wzniosłość udzieliła się także odbiorcy, trzeba ją odpowiednio podbudować. Tymczasem nikt nie pofatygował się, by przedstawić tu choć jedną autentyczną relację. Nikt nie pokusił się o choć jeden naturalny dialog. Bohaterowie porozumiewają się frazesami, stroją dostojne miny, a czasem nawet marszczą brwi i zaciskają usta. Problem w tym, że kompletnie mnie to nie obchodzi, bo scenarzyści zapomnieli, że powinnam najpierw mieć okazję tych bohaterów poznać i polubić. Tym bardziej że wielu z nich to postaci wymyślone na potrzeby serialu.

Władca pierścieni serial

Nawet Galadrielę, którą wszyscy przecież już znamy i która została umieszczona w centrum wydarzeń, polubić niestety bardzo trudno. W serialu Amazona dowiadujemy się o niej tyle, że połknęła kij od szczotki, nie potrafi rozmawiać normalnie nawet ze swoimi przyjaciółmi, a jej życiową misją jest dokończenie krucjaty brata, czyli wytropienie i pokonanie Saurona. Na tle tego sztywnego towarzystwa najprzyjemniej, bo najzwyczajniej, wypadają Harfootowie. Ale i ich naturalny blask przygasa, gdy dwie młodociane hobbitki znajdują w polu tajemniczego nieznajomego, który dosłownie spadł z nieba. Jedna z nich bezskutecznie próbuje się z nim porozumieć, podczas gdy druga się go boi. I tak przez cały odcinek (przysięgam, że jeśli to Gandalf, to pozwę Amazona za obrazę uczuć religijnych).

Pierścienie władzy serial

Powtórka z rozrywki?

Wśród obrońców Pierścieni władzy słychać głosy, że podobne zarzuty o pięknej wydmuszce formułowano, kiedy 20 lat temu do kin trafiała Drużyna pierścienia. Być może. Fanom największego arcydzieła fantasy zawsze było trudno dogodzić. Nie da się jednak przeoczyć tego, że Peter Jackson nie tylko o wiele wierniej podszedł do twórczości Tolkiena, ale też sprawniej posługiwał się narracyjnymi chwytami. Dlatego zaraz po rzetelnym streszczeniu nam najistotniejszych punktów historii Śródziemia zaprosił nas do Shire, byśmy zakosztowali prozy hobbickiego życia i byśmy później wraz z Frodem mogli za nią zatęsknić. Pozwolił nam zaprzyjaźnić się ze starym dobrym Gandalfem, który przywozi hobbitom sztuczne ognie, przyglądać się tańcom i hulankom prostych niziołków oraz słuchać dialogów o marchewkach i pieczarkach, by atmosferę zagęszczać z czasem, niespiesznie ze sceny na scenę i z minuty na minutę podnosić stawkę. Dlatego kiedy przyszła Drużyna pierścienia spotyka się u Elronda, przejmujemy się jej losami i wzrusza nas to, że wielcy przedstawiciele różnych ras oferują naszemu przerażonemu Frodowi swój miecz, łuk i topór. I dlatego takie wrażenie robi na nas fakt, że poczciwy Gandalf, który jeszcze chwilę temu palił z Bilbem fajkowe ziele, prezentuje teraz swoją potęgę w starciu z demonicznym Balrogiem. Wrażenie o wiele większe niż wszystkie przeestetyzowane ujęcia z Pierścieni władzy razem wzięte.

Czy moja opinia może mieć związek z tym, że Drużynę pierścienia poznałam i pokochałam jako trzynastolatka? Na pewno. Czy kiedy dziś myślę i piszę o filmowym Władcy pierścieni, przemawia przeze mnie sentyment? Bez wątpienia. Nie zmienia to jednak faktu, że mimo usilnych prób twórcom Pierścieni władzy nie udało się we mnie tego sentymentu rozbudzić, a przynajmniej nie tak, jakby tego chcieli. Po spędzeniu ponad dwóch godzin z nudnymi i jednowymiarowymi bohaterami serialu Amazona, którzy o coś z kimś tam się spierają i czegoś tam chcą, nie mam najmniejszej ochoty poznawać ich dalszych losów. Mam za to nieodpartą chęć po raz setny obejrzeć trylogię Petera Jacksona.

Natalia Hluzow

Natalia Hluzow

Miłośniczka twórczości Tarantino, Nolana, Waititiego, kina superhero i serialu „The Office” (US!) wychowana na „Władcy pierścieni” i „Zabójczej broni”. Za synonimy filmowego arcydzieła uważa „Fight Club”, „Bękarty wojny” i „Incepcję”. Jej najnowszą miłością jest „Batman” Matta Reevesa. Na przekór stereotypom dotyczącym osób po szkołach filmowych, ponad wszystko kocha kino mainstreamowe i wszelkie toczące się w jego ramach gry intertekstualne. Nienawidzi wydumanych dialogów, papierowych postaci i kiedy twórcy wątpią w inteligencję widza.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA