search
REKLAMA
Recenzje

DAHMER – POTWÓR: HISTORIA JEFFREYA DAHMERA. Serce martwego szopa

Chcę posłuchać twojego serca, bo mam zamiar je zjeść – szepnął Jeffrey Dahmer do swojej niedoszłej ofiary.

Odys Korczyński

28 września 2022

REKLAMA

Chcę posłuchać twojego serca, bo mam zamiar je zjeść – szepnął Jeffrey Dahmer do swojej niedoszłej ofiary, kładąc jej głowę na klatce piersiowej. Czy to ma sens już w pierwszym odcinku tak wprost zrezygnować z suspensu i pokazać mordercę w całej okazałości? Twórcy serialu stwierdzili, że tak. Mam jednak wątpliwości, bo historia jednego z najbardziej brutalnych morderców w historii XX wieku jest opowiedziana ciężko, wolno, wręcz znęcając się nad widzem, a jest to przecież 10 odcinków. Poza tym warto postawić pytanie, czy wnosi coś nowego pod względem artystycznym i treściowym do społecznej wiedzy ogólnej na temat Dahmera, czerpanej z Internetu, prasy, książek i filmów?

Jeffrey Dahmer jest od lat chodliwym tematem dla filmowców. W 2002 roku zagrał go Jeremy Renner, W 2006 Rusty Sneary. W 2017 nakręcono film Mój przyjaciel Dahmer z Rossem Lynchem w roli mordercy. Jeszcze wcześniej, bo w 1993, pojawił się tytuł Sekretne życie: Jeffrey Dahmer. Poza tym było jeszcze kilka dokumentów, więc materiału filmowego dość, żeby wyczerpać temat. Nie powstał jednak żaden serial, a zwłaszcza taki, który dokładnie prezentowałby metody zabójcy w konkretnych zbrodniach, odniosłem wrażenie, że wręcz instruktażowo i niewyobrażalnie dosadnie. Tematem więc zajął się Netflix, dobrze oceniając sytuację, że produkcja może znaleźć szerokie grono odbiorców. I znalazła, co obiektywnie mnie nie cieszy, bo oglądanie tak podanej przemocy z popcornem w ręku i wypiekami na twarzy nie powinno dawać żadnej przyjemności. U mnie spowodowało odrazę i niewyobrażalne zmęczenie.

Są dwie perspektywy, w których trzeba ocenić Dahmera: formalna, gdy chodzi o analizę dzieła artystycznego, i rozrywkowo-etyczna, jeśli chodzi o znaczenie serialu dla kina i społeczności widzów w ogóle. Zacznijmy od tej pierwszej.

O Jeffie Dahmerze dowiadujemy się właściwie wszystkiego już na samym początku. O tym, jak morduje, że ma skłonności do kanibalizmu, tanatofilii, splanchnofilii, przemocy, izolowania się, spółkowania z manekinami, urojeń typu schizofrenicznego oraz o tym, jak zostaje złapany. Mało tego, dowiadujemy się także, jaki lęk mu przyświecał, kiedy mordował ludzi, i jak tłumaczył, że był zmuszony to robić – nie chciał, żeby odchodzili, żeby go zostawiali samego w jego ciemności. Wszystko podane jest bardzo sprawnie, przy akompaniamencie znanych muzycznych hitów, a nie tylko grobowej muzyki jak z horroru. Obraz również jest charakterystyczny. Mały kontrast, balans bieli przesunięty w stronę ciepłych, rdzawych barw. Powiedzieć można, że Dahmer jest wizualnie produkcją jesienną, chociaż nie dzieje się wyłącznie o tej porze roku. Wszystko to sprawia, że jeśliby skrócić serial do 2 odcinków, jego ocena mogłaby być znakomita, a jednak tak nie jest. Coś się dzieje, gdy historia zaczyna nieco encyklopedycznie, a jednocześnie przemocowo dosadnie opowiadać o poszczególnych ofiarach mordercy. Z jednej strony akcja zwalnia, staje się męcząca i rozstrajająca ze względu na detalistycznie ujęte zboczone poczynania Dahmera, a z drugiej niemal nudna ze względu na przeciągnięte ujęcia, obszerne fragmenty z przesłuchania, opowieści z życia ofiar oraz bardziej abstrakcyjne, a nie upiorne jak cały serial, wizje samego mordercy. Jeśliby twórcom przyszedł do głów karkołomny pomysł przedstawienia w pierwszym odcinku, jak Dahmer umarł, oglądanie dalszych właściwie straciłoby sens. A tak chociaż ten jeden fragment z jego życia pozostaje do końca skryty. Gdzieś zatem umyka suspens, a im dalej poznajemy historię, tym mniej chcemy dotrwać do końca. Serialu nie ratuje nawet bardzo dokładnie przedstawiona relacja Dahmera z ojcem. Jego wpływ na poczynania syna był niebagatelny, a pokazanie serca szopa kluczowe dla miłości Dahmera do taksydermii oraz jej wersji rozwojowej, czyli chemicznych prób preparowania ciała człowieka w celu ukrycia dowodów zbrodni. Wielki szacunek należy się tutaj Richardowi Jenkinsowi, który tą drugoplanową rolą być może zwieńczył całą swoją karierę aktora. Na docenienie zasługuje poza tym prezentacja relacji Dahmera z sąsiadką Glendą Cleveland oraz jej kontaktów z policją niezbyt zainteresowaną ochroną społeczności afroamerykańskiej i gejowskiej. Z jednej więc strony nie bałbym się przyznać serialowi za sam początek oceny nawet 8/10, lecz liczy się ocena całości. Za resztą mogę przyznać najwyżej 5/10. Artystyczno-formalna ocena produkcji jest więc bardzo ambiwalentna.

Czy serial pełni jakąś funkcję?

Pozostała nam druga płaszczyzna. Czy w perspektywie tak obszernego materiału serial do czegoś się przydaje widzom, w sensie pełni jakąś ważną funkcję, w tym tę rozrywkową? Trudno mi sobie zresztą ją wyobrazić, chociaż rozumiem podejście do ekranowej przemocy w dzisiejszym społeczeństwie, które jest do niej przyzwyczajone i zaczęło czerpać przyjemność na zasadzie przeniesienia emocji na obiekt zastępczy, z oglądania relacji z wojen, morderstw i wszelkiego wynaturzenia, pod warunkiem że jest pewna, że nie spotka to jej. Taka pozycja daje wręcz możliwość niezdrowej ekscytacji takimi serialami jak Dahmer, nie w sensie jednostkowym, ale socjologicznym. To zjawisko złożone i nie czas teraz je rozważać, lecz Netflix, inwestując środki w produkcję serialu, z pewnością zdawał sobie z tego sprawę. A czy w ramach swojej polityki monetyzującej celowo nie skontaktował się z rodzinami ofiar? Można się jedynie domyślać. Warto wiedzieć, że na platformie eBay za 80 dolarów bez jednego centa można kupić komis pod wdzięcznym tytułem Jeffrey Dahmer kontra Jezus. W czasie pisania tego artykułu było dostępnych 7 egzemplarzy, a 13 zostało już sprzedanych. Zapewne sprzedane zostaną wszystkie i dojdą kolejne.

Czy więc serial odkrył w historii mordercy Dahmera jakąś nową psychopatalogiczną sferę, która pozwoliłaby widzom lepiej zrozumieć jego poczynania? Co to w ogóle znaczy: lepiej je zrozumieć? Usprawiedliwić go chorobą, podjąć próbę leczenia czy uznać za jednostkę tak głęboko zaburzoną, że należy ją na zawsze usunąć ze społeczeństwa? Serial na te pytania nie odpowiada, chociaż o złoczyńcy mówi bardzo wiele. Szkoda, że scenariusz trzyma taki dystans w tym przypadku, że nie ma jakiejś ogólnej refleksji na temat psychiki Dahmera podanej w sposób mocny i jednoznaczny. Niech więc interpretacja wyroku sądowego, który uznał, że podczas dokonywania morderstw Jeffrey Dahmer był w pełni poczytalny, będzie dla nas odpowiedzią. Zapewne gdyby w czasie skazywania go na karę 957 lat więzienia w stanie Wisconsin obowiązywała kara śmierci, dostałby ją i byłoby to najlepsze wyjście. Tak więc czy serial Dahmer powiedział nam coś nowego o mordercy, który znalazł się na okładce „Newsweeka”? Niestety nie. Miejscami zaszokował, miejscami znudził, wtrącił nieco polityki rasowej do historii, przedstawił, jakie są sposoby wybronienia na drodze sądowej mordercy, zasłaniając się jego niepoczytalnością, pokazał bezradność policji, a raczej zakodowany rasizm w jej postępowaniu, oraz rodzącą się sławę z bycia złym. W tej ostatniej perspektywie uznać można serial Netflixa za wręcz szkodliwy, bo podtrzymuje legendę mordercy, mimo że powinna ona być zapomniana, nie w sensie teoriopoznawczym, naukowym, ale popkulturowym. Im więcej media będą o nim mówić, tym więcej znajdzie się popleczników jego czynów, chociażby wśród rasistów i neonazistów. Kino i telewizja więc powinny wykazać się odpowiedzialnością i nareszcie skończyć z promowaniem mordercy Dahmera, i generalnie seryjnych morderców.

Bardziej niż nad osobowością Dahmera należałoby się zastanowić, dlaczego po osadzeniu w więzieniu miał tylu fanów. On sam jako morderca powinien zostać wyrugowany z popkultury. Gdyby nie zmarł w 1994, kto wie, jaką ikoną by się stał. Co innego przebrać się na Halloween za Jasona Voorheesa, a co innego za realnie istniejącego, zwyrodniałego mordercę-kanibala, a na dodatek eksperymentatora z lobotomią za pomocą wstrzykiwania kwasu do mózgu ofiar.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA