Siedemnaście lat przed Who can kill a child powstaje Village of the Damned, o którego remake (niestety) pokusi się później John Carpenter. Trudno określić dzieci z tych filmów jako sympatyczne, jednak są znacznie bardziej miłe, aniżeli banda z filmu urugwajskiego reżysera. Chęć zabicia dzieci w „Wiosce potępionych” jest jednym z elementów akcji, ma zadecydować o życiu bohaterów. Umowna linia moralna zostaje jedynie lekko tylko naruszona, istnieje bowiem usprawiedliwienie w postaci faktu, że owe dzieci nie były tak do końca dziećmi ludzkimi. Serrador nie ustawia takiej tarczy ochronnej. Najpierw ukazuje mord na dzieciach, dziejący się w XX wieku, aby potem przedstawić jak najbardziej ludzkie i jak najbardziej zwyczajne dzieci, które pewnej nocy rozpoczynają krwawy spektakl. Nie działają tu siły pozaziemskie. Można tylko sobie dopowiedzieć, że ta okrutna zabawa jest swego rodzaju zemstą i ów motyw jest dobrze znany kinematografii.
Za przykład wystarczy podać Ptaki Hitchcocka (przywołanych już wcześniej), gdzie mściła się natura i Noc żywych trupów Romero, gdzie to także człowiek zapewne odpowiadał za obudzenie wygłodniałych umarłych. Jednostki nie mszczą się za swe, osobiste krzywdy, a dokonują odwetu za wielopokoleniowe zbrodnie. Nie inaczej jest tutaj. Dzieci, które mordują dorosłych, nie były przez nich osobiście maltretowane, a jednak występują przeciw tym, którzy w innych czasach nie potrafili ich obronić, albo też zupełnie nie przejmowali się ich losem. Są biblijną plagą, karzącą za grzechy rodzaju ludzkiego, a nie za grzechy konkretnych ludzi. Te trzy filmy bardzo mocno spaja ze sobą sam klimat, poczucie zagrożenia. Serrador zdaje się czerpać od Hitchcocka jak najbardziej wprost. Idzie jednak krok dalej- zagrożenie bowiem nie tylko nie mija, ale też nie zostaje w jednym miejscu. Spustoszenie wyspy to dopiero początek zabawy, bo przecież… „na świecie jest dużo dzieci. Bardzo dużo”.
Film jest niezwykle spójny i, co ciekawe, nie popada w zbytnie okrucieństwo. Robi wrażenie poprzez pojedyncze sceny, natomiast nie uświadczy się tu flaków przyklejonych do ścian, czy wariacji na temat Nocy Św. Bartłomieja. Wręcz przeciwnie. Obraz opiera się na oszczędności formy, ale właśnie przez ten fakt film wcale nie jest miłą, kampową rozrywką. Przez ten sam fakt poszczególne sytuacje zapadają w pamięć, a jest ich naprawdę jedynie garstka, jak pinata ze zwłok starca, małe dziecko z bronią w ręku, które ginie od kuli – biała ściana zalewająca się czerwienią, kobieta będąca w ciąży i uderzająca w swój brzuch, do momentu gdy po nogach nie spłyną strugi krwi… czy płacz dzieci, który szybko zostaje przerwany złowieszczym uśmiechem i rozpoczyna się rzeź…
To horror w dobrym, starym stylu, stawiającym na klimat. Wciąż odczuwamy niepokój, budzi go pojawienie się dzieci, jak również otaczające bohaterów puste ulice, zalane słońcem, skontrastowane z ciemnymi pomieszczeniami. Gdzieś porusza się żaluzja w oknie, ale nikogo nie ma w pokoju…ciała zmordowanych w hotelu… z jednej strony nie ma zagrożeń bezpośrednich w danym momencie, z drugiej pozostaje świadomość, że tam gdzieś bawią się dzieci. Jest także moment, gdy mała dziewczynka podchodzi do Evelyn i przytula się do jej brzucha. Głaszcze, uśmiecha się . Kobieta odbiera to jako coś miłego. Dziecko jest czułe i ma się wrażenie, że żadne niebezpieczeństwo w tym momencie nie może zagrażać. Jest jednak coś demonicznego w tej delikatności, coś, co przenosi się na jeszcze nienarodzone, kolejne dziecko…
Chociaż mordercze dzieci to jeden z dobrze znanych motywów w kinie, obraz ów odcina się zdecydowanie od produktów w stylu klimatycznej Wioski… Rilla, czy przereklamowanego Omenu, albowiem nakłada zarówno na bohaterów, jak i widza moralną odpowiedź na pytanie, postawione w tytule. U Polańskiego Rosemary szła z nożem w stronę kołyski. Jednak kiedy do niej podeszła wiedziała już, czego nie zrobi. Sarrador nakazuje jednemu z bohaterów wziąć córkę za rękę i dać się zaprowadzić tam, gdzie będzie czekała reszta dzieci. To moja córka – powie. I to wyjaśnienie jest wyjaśnieniem pełnym i ostatecznym. Widz po chwili słyszy krzyk mordowanego. Dzieci otrzymują pewne zezwolenie moralne na to, co robią. Najbardziej bezbronni stają się katami. Dorośli im się poddają, bowiem respektują moralną granice, która nigdy nie była większą przeszkodą dla polityki. To oni jednak płacą za zbrodnie innych dorosłych. Scena kiedy ojciec idzie ze swym dzieckiem, jest poruszająca. Widz wie, co nastąpi, wie jednak także i on. Nie wierzy we łzy córki, mimo to nie widzi innej możliwości, aniżeli się poddać. Jest to bowiem jedyne rozwiązanie, pozwalające na zachowanie człowieczeństwa. Już wcześniej miał okazję zabić dzieci, mordujące jego żonę. Nie zdobył się na ów gest. Bowiem… czy zabiłbyś dziecko?
Tekst z archiwum film.org.pl