CULT OF CHUCKY. Znakomity powrót psychopatycznej lalki
Chucky był pierwszy. Jeszcze zanim ukradkiem obejrzałem drugi Koszmaru z ulicy Wiązów i zanim w strachu przed nakryciem przez rodziców, a nie przed samymi zombie poznałem Noc żywych trupów, dostałem zezwolenie na udział w seansie Grzecznego chłopczyka (pod takim tytułem Laleczka Chucky pierwotnie ukazała się na polskim rynku VHS). Warunek był jeden – miałem natychmiast zasłaniać oczy, kiedy zostało mi to polecone. Dla mnie właśnie wtedy zaczął się kult Chucky’ego.
Jak przystało na film, którego głównym bohaterem jest żyjąca lalka, w tle rozgrywa się opowieść familijna, aczkolwiek w tym wypadku zakulisowa. Rzadko się zdarza, by wszystkie siedem części blisko trzydziestoletniej serii powstały za sprawą niemalże tych samych osób. Głos Chucky’ego to oczywiście tytan horroru – Brad Dourif, jego partnerką od dwóch dekad jest Jennifer Tilly grająca… Jennifer Tilly, a w dodatku pod koniec poprzedniej części powrócił Alex Vincent, czyli Andy – dziecko zmagające się z zaklętym w kukłę mordercą w pierwszych dwóch odsłonach historii. Zresztą to nie jedyny Andy, któremu zabawki płatały figle, ale nawet Toy Story 3 nie była tak mroczne, jak nowy film Dona Manciniego, twórcy jednej z najbardziej rozpoznawalnych postaci w świecie kina grozy, scenarzysty wszystkich części, a także reżysera trzech ostatnich. Od początku do dnia dzisiejszego wizję snują więc ci sami ludzie, dzięki czemu jest ona spójna i o dziwo po tych wszystkich latach wciąż świeża.
Podobne wpisy
Ojcem sukcesu jest Mancini we własnej osobie oraz jego doskonały scenariusz pełen charakterystycznego czarnego humoru. Do niedawna kreował serialowe przygody Hannibala Lectera i ewidentnie miało to na niego znaczący wpływ. W Cult of Chucky zależało mu na zdjęciach obdarzonych walorami artystycznymi; eleganckiej, często minimalistyczna scenografii; a także na kadrach nieprzeładowanych akcją. Zazwyczaj widzimy w nich jedną lub dwie postacie, często na tle obszernych, rozjaśnionych bladym światłem pomieszczeń i gdyby nie z metra cięty morderca w kolorowym ubranku, każde ujęcie pretendowałoby do miana małego dzieła sztuki. Najwyraźniejszym łącznikiem pomiędzy ostatnimi działaniami Manciniego jest jednak sam Chucky, który w pewnym momencie z rozżaleniem stwierdza, że anulowanie Hannibala było błędem.
Matką sukcesu jest natomiast Fiona Dourif, aktorka obdarzona rysami twarzy tak mocno przypominającymi jej ojca Brada, że w każdej scenie natychmiast kojarzy się z Charlesem Lee Rayem, fikcyjnym psychopatą, który zamieszkał w plastikowym ciele. Portretowana przez nią Nica to jedna z najciekawszych kobiecych postaci filmu grozy w ostatnich latach. Nie jest ani maszyną do zabijania, ani bezradną ofiarą. Wydarzenia z przeszłości odcisnęły na niej piętno, sprawia wrażenie wyniszczonej i przestraszonej, ale wola przetrwania góruje nad słabościami, co sprawia, że prezentuje się wiarygodnie jako istota ludzka.
Najpoważniejszym zarzutem pod adresem Cult of Chucky jest z kolei fatalne wykorzystanie jump scare’ów. Samo ich istnienie jest tak stare, jak stary jest horror, a Andres Muschietti pokazał niedawno w To, jak prawidłowo z nich korzystać, jednak Mancini nie wykazał się podobną sprawnością. Próbuje przestraszyć widzów na przykład pielęgniarką przerażająco… stojącą za jedną z pacjentek albo człowiekiem, który musiał niepostrzeżenie zakraść się na kolanach między dwie rozmawiające kobiety i gwałtownie wyprostować się…
Siódma część Laleczki Chucky jest niewątpliwie najambitniejszą. Jej reżyser musiał spędzić dużo czasu na forach internetowych, gdzie od dawna pojawiały się różne teorie i koncepcje, a następnie część z nich wplótł do własnego scenariusza, przy okazji nawiązując do wszystkich poprzednich historii z cyklu. To idealne połączenie sentymentu oraz oczekiwań fanów, ale szczegółów nie zdradzę, żeby nie odbierać wam przyjemności z seansu. Dodam tylko, że w pewnym sensie dostaliśmy sequel oraz “miękki” reboot zarazem, a przy okazji Chucky udowodnił, że Annabelle to co najwyżej przedszkolna zabawka.