search
REKLAMA
Recenzje

CULT OF CHUCKY. Znakomity powrót psychopatycznej lalki

Jarosław Kowal

2 października 2017

Filmorg - grafika zastępcza - logo portalu.
REKLAMA

Chucky był pierwszy. Jeszcze zanim ukradkiem obejrzałem drugi Koszmaru z ulicy Wiązów i zanim w strachu przed nakryciem przez rodziców, a nie przed samymi zombie poznałem Noc żywych trupów, dostałem zezwolenie na udział w seansie Grzecznego chłopczyka (pod takim tytułem Laleczka Chucky pierwotnie ukazała się na polskim rynku VHS). Warunek był jeden – miałem natychmiast zasłaniać oczy, kiedy zostało mi to polecone. Dla mnie właśnie wtedy zaczął się kult Chucky’ego.

Jak przystało na film, którego głównym bohaterem jest żyjąca lalka, w tle rozgrywa się opowieść familijna, aczkolwiek w tym wypadku zakulisowa. Rzadko się zdarza, by wszystkie siedem części blisko trzydziestoletniej serii powstały za sprawą niemalże tych samych osób. Głos Chucky’ego to oczywiście tytan horroru – Brad Dourif, jego partnerką od dwóch dekad jest Jennifer Tilly grająca… Jennifer Tilly, a w dodatku pod koniec poprzedniej części powrócił Alex Vincent, czyli Andy – dziecko zmagające się z zaklętym w kukłę mordercą w pierwszych dwóch odsłonach historii. Zresztą to nie jedyny Andy, któremu zabawki płatały figle, ale nawet Toy Story 3 nie była tak mroczne, jak nowy film Dona Manciniego, twórcy jednej z najbardziej rozpoznawalnych postaci w świecie kina grozy, scenarzysty wszystkich części, a także reżysera trzech ostatnich. Od początku do dnia dzisiejszego wizję snują więc ci sami ludzie, dzięki czemu jest ona spójna i o dziwo po tych wszystkich latach wciąż świeża.

Ojcem sukcesu jest Mancini we własnej osobie oraz jego doskonały scenariusz pełen charakterystycznego czarnego humoru. Do niedawna kreował serialowe przygody Hannibala Lectera i ewidentnie miało to na niego znaczący wpływ. W Cult of Chucky zależało mu na zdjęciach obdarzonych walorami artystycznymi; eleganckiej, często minimalistyczna scenografii; a także na kadrach nieprzeładowanych akcją. Zazwyczaj widzimy w nich jedną lub dwie postacie, często na tle obszernych, rozjaśnionych bladym światłem pomieszczeń i gdyby nie z metra cięty morderca w kolorowym ubranku, każde ujęcie pretendowałoby do miana małego dzieła sztuki. Najwyraźniejszym łącznikiem pomiędzy ostatnimi działaniami Manciniego jest jednak sam Chucky, który w pewnym momencie z rozżaleniem stwierdza, że anulowanie Hannibala było błędem.

Matką sukcesu jest natomiast Fiona Dourif, aktorka obdarzona rysami twarzy tak mocno przypominającymi jej ojca Brada, że w każdej scenie natychmiast kojarzy się z Charlesem Lee Rayem, fikcyjnym psychopatą, który zamieszkał w plastikowym ciele. Portretowana przez nią Nica to jedna z najciekawszych kobiecych postaci filmu grozy w ostatnich latach. Nie jest ani maszyną do zabijania, ani bezradną ofiarą. Wydarzenia z przeszłości odcisnęły na niej piętno, sprawia wrażenie wyniszczonej i przestraszonej, ale wola przetrwania góruje nad słabościami, co sprawia, że prezentuje się wiarygodnie jako istota ludzka.

Najpoważniejszym zarzutem pod adresem Cult of Chucky jest z kolei fatalne wykorzystanie jump scare’ów. Samo ich istnienie jest tak stare, jak stary jest horror, a Andres Muschietti pokazał niedawno w To, jak prawidłowo z nich korzystać, jednak Mancini nie wykazał się podobną sprawnością. Próbuje przestraszyć widzów na przykład pielęgniarką przerażająco… stojącą za jedną z pacjentek albo człowiekiem, który musiał niepostrzeżenie zakraść się na kolanach między dwie rozmawiające kobiety i gwałtownie wyprostować się…

Siódma część Laleczki Chucky jest niewątpliwie najambitniejszą. Jej reżyser musiał spędzić dużo czasu na forach internetowych, gdzie od dawna pojawiały się różne teorie i koncepcje, a następnie część z nich wplótł do własnego scenariusza, przy okazji nawiązując do wszystkich poprzednich historii z cyklu. To idealne połączenie sentymentu oraz oczekiwań fanów, ale szczegółów nie zdradzę, żeby nie odbierać wam przyjemności z seansu. Dodam tylko, że w pewnym sensie dostaliśmy sequel oraz “miękki” reboot zarazem, a przy okazji Chucky udowodnił, że Annabelle to co najwyżej przedszkolna zabawka.

REKLAMA