CRUELLA. Potrzebna i zaskakująca alternatywa
Panuje uogólnione przeświadczenie o ambicjonalnej skończoności formatu disneyowskich remake’ów aktorskich. Projekty, których celem na papierze było rzucenie nowego światła na często przestarzałe społecznie baśniowe animacje okazały się bez zaskoczenia próbą sprzedania powtórnie tego samego, ale ubranego w odnowioną, wysokobudżetową dekorację. Trudno jest w tej kwestii na Disneya być szczególnie obrażonym – finansowy moloch już praktycznie całkowicie podporządkował sobie departament dziecięcej rozrywki, obserwując w swoich słupkach stały wzrost. Nikt bowiem tak jak garniturowi biurokraci spod loga Myszki Miki nie rozpracował finansowego aspektu ludzkiej nostalgii, zauważając, że rodzice rozkochani w przygodach Aladyna, Króla Lwa czy słonika Dumbo chętniej zabierają pociechy na tak dobrze znajome już marki. Z jednej strony po to, by uwrażliwić dzieci na elementy integralnej dla ich osobowości popkultury, z drugiej – by raz jeszcze przypomnieć sobie te emocje, poczuć się jak dziecko siedzące na kinowym fotelu tuż obok własnych pociech. Ale ciągłe powtórki – nieważne, jak realizacyjnie doskonałe – w końcu przestają ekscytować, a przeżyte raz emocje za każdym kolejnym razem dotykać będą słabiej i słabiej.
Ekonomiczna filozofia Disneya na tym etapie spotkała się z artystyczną ścianą. Niezależnie bowiem od autorskości wizji angażowanych reżyserów (Tim Burton, Guy Ritchie) disneyowska machina napędzana komfortem widza nie mogła pozwolić sobie na niekanoniczność, eksperymenty, odrobinkę chociaż szaleństwa, słowem – cokolwiek dezorientującego tatę i mamę poprzez godzenie w pielęgnowane od maleńkości wspomnienia nie tylko fabularnego pływu, ale i inscenizacji momentów, rozłożenia emocjonalnych akcentów, a nawet wyglądu konkretnych fikcyjnych postaci. Niespodziewanie remedium na swoje problemy Disney odnajduje w Cruelli – filmie wprost tematyzującym potrzebę radykalizmu w sztuce i zmęczenie trwałą jednostajnością.
Na poluzowanie formuły pozwoliła włodarzom studia sama postać Cruelli; jednocześnie ikoniczna i zapomniana, znana, ale jedynie powierzchownie. Wszelkie dotychczasowe inkarnacje dalmantyńczykowych przygód zgrabnie omijały rodowód bipolarnej antagonistki, pozwalając tym samym Gillespiemu na nieograniczoną realizację własnego pomysłu. Na zerwanie ze ścisłym przestrzeganiem materiału źródłowego pozwolił mu więc paradoksalnie jego brak, a realizowany przez niego pomysł w realiach disneyowskiej powtarzalności okazał się szczerze radykalny. Oto bowiem demoniczna Cruella (Emma Stone), zaczynająca jako mała, zbuntowana przeciw społecznym normom Estella, na skutek osobistej tragedii decyduje się niejako przystać na kulturowe reguły w celu indywidualnego spłacenia win i wyrządzonych w stosunku do bliskich szkód. Ikoniczną czarno-białą czuprynę zastępuje ruda farba, a antysystemowość daje na wstrzymanie za sprawą wymarzonego stałego etatu w domu modowym, wiążącego się z fałszywym uśmiechem, bezrefleksyjnym sprzątaniem sklepowych toalet i stopniowym obumieraniem tak silnej niegdyś ambicji. W miarę rozwoju filmowych wydarzeń okazać się będzie miało, że to nie moralna potrzeba rekompensaty, a jeszcze silniejsza potrzeba radykalnego indywidualizmu jest wartością w pełni budującą wielkość Cruelli. Ilustruje to chociażby scena, w której po zamknięciu miejsca pracy całkowicie pijana protagonistka dewastuje sklepową witrynę, przerabiając ją na własną, anarchistyczną modłę, by potem obudzona ze skacowanej drzemki zostać docenioną przez niejaką Baronową, londyńską ikonę modowego biznesu (w tej roli Emma Thompson). Staż Estelli/Cruelli pod jej okiem otworzy film na zaskakująco spójny miks niepretekstowego, przemyślanego heist movie z buntowniczą autorską inkarnacją Diabeł ubiera się u Prady.
Reżyserowi zdecydowanie pomaga kontekst historyczno-kulturowy. Londyn lat 70., stolica glamu i modowej rewolucji pobrzmiewająca The Stooges i Supertrampem, trafnie uzupełnia prowokatorskiego ducha opowieści. Zabarwiona emocjonalną krzywdą twórcza gra Estelli z Baronową przejawia się później wykreowaniem alter ego Cruelli, awangardowej skandalistki, obśmiewającej korporacyjne, klasyczne podejście do modowego biznesu swojej oponentki. Alter ego, dodajmy, czerpiącego nie tylko z głębokiej niechęci do systemowej rzeczywistości, ale wprost z charakteru postaci, ujarzmionego mimowolnie wychowaniem i obietnicą moralnego spłacenia długów. Ta dychotomia trafnie została zresztą wyciągnięta i zreinterpretowana przez reżysera z samej aparycji bohaterki; ikoniczne czerń i biel reprezentują nie tylko tranzycję pomiędzy Estellą a jej wykreowaną personą, ale przede wszystkim brak półśrodków, przestrzeni twórczej i osobistej negocjacji.
Pod pretekstem historii o genezie disneyowskiej antybohaterki Gillespie opowiada o głębokiej potrzebie radykalizmu, z ducha warholowskiej manifestacji buntu przeciw zastanym wzorcom. Cruella to rzecz o starciu starej i nowej koncepcji kulturowego ładu, ale i o nieopanowanej potrzebie manifestacji siebie, w końcu o sentymentalizmie stojącym za rewolucyjną przemianą. W tym ujęciu filmowi zdarza się niebezpiecznie zakrawać o bliskie Jokerowi rejony romantycznego anarchizmu, ale Gillespie pozwala sobie na relatywizmy, w porę wyraźnie stawiając granicę. Nie da się ukryć, że gdy omamiona zemstą, zmianą i autokreacją Cruella autentycznie rozważa morderstwo, a jej filmowi kompani-sługusy odwodzą ją od planu argumentacyjną pogadanką, świat przedstawiony troszkę trzęsie się w posadach, ale w obliczu skrajnie niedziecięcego podejścia do filmu dla najmłodszych można w pełni wybaczyć rzadkie momenty nachalnej, zbyt czytelnej moralizacji. Co jednak istotne, nieograniczona konserwatywnymi studyjnymi wytycznymi wizja jest w stanie w całej punkowej mocy opowiedzieć o twórczym sprzeciwie, indywidualizmie i zmianie. Tym samym wstrząsa znudzoną bezpieczną przewidywalnością publiką, tak jak w alternatywnych nam, lecz wcale nie tak dalekich czasach Cruelli szokowały radykalnie odcinające się od standardów kreacje bohaterki. I choć nieważne, jak nieszczerze brzmi bunt w ustach uśmiechniętego disneyowskiego gryzonia, Cruella oferuje alternatywę – długo wyczekiwaną, szczerze zaskakującą i potrzebną.