CREMASTER (1994-2002)
Pozostaje więc “Cremaster” białym krukiem, który ściągnięty do kina, za każdym razem jest ezoterycznym wydarzeniem, budzi emocje i przyciąga rzesze widzów chętnych obejrzeć to niezwykłe dzieło. W Polsce “Cremaster” został ściągnięty na festiwal Cieszyn Era Nowe Horyzonty 2004, a w kilka miesięcy później firma GutekFilm raz jeszcze sprowadziła kopie do Polski, na 3 pokazy specjalne w kinie “Muranów”. Nie dziwi zatem fakt, że podczas pokazu nocnego w którym miałem przyjemność uczestniczyć, pod koniec “Cremastera 3” zerwała się taśma (która przyleciała do Polski ponoć wprost z Wysp Kanaryjskich), a “Cremaster 4” nie zdołał na czas dotrzeć z Madrytu (mogę się mylić co do miasta, gdyż była godzina 5 nad ranem, gdy przedstawiciel dystrybutora przekazywał nam tę informację i mogłem coś źle zapamiętać 😉 i został wyemitowany z kopii DVD, zostając tym samym przesunięty na sam koniec tego niecodziennego maratonu.
“Cremaster” łamiący wszelkie znane zasady budowania struktury filmu, ciągłości przyczynowo skutkowej i rozwoju bohatera, przeciwstawił się również chronologii powstawania kolejnych części. Czy istnieje bowiem drugi przykład na ‘x’-częściowy cykl, którego poszczególne odsłony powstałyby w podobnej kolejności: “Cremaster 4” (1995), “Cremaster 1” (1996), “Cremaster 5” (1997), “Cremaster 2” (1999) i “Cremaster 3” (2002). Aby już całkowicie postawić wszystko na głowie, Matthew Barney dokonał rzeczy zdawałoby się awykonalnej, każdą kolejną częścią podnosząc poziom merytoryczny i techniczny swoich dzieł do granic możliwości dzisiejszej techniki i własnej, wyzwolonej spod wszelkich nacisków czy oczekiwań wyobraźni, pozostając wierny jedynie swojej wizji, konsekwentnie budującej świat Cremaster. Dzieło Barneya od części czwartej począwszy, na trzeciej skończywszy, pozostało zatem projektem w pełni autorskim, naznaczonym wyraźnie ręką mistrza ceremonii, który poza odsłoną pierwszą, we wszystkich pozostałych zagrał najważniejsze role. Matthew Barney sam wykonał też większość numerów kaskaderskich – przede wszystkim w scenach niezwykłej wspinaczki po piętrach Muzeum Goggenheima w NY w “Cremaster 3” i na operowej scenie w “Cremaster 5” – przez kaskadera zastąpiony został jedynie w scenie ujeżdżania byka w finale “Cremastera 2”.
Poza osobą Barneya, elementami charakterystycznymi dla całego cyklu są organiczne rzeźby wykonane z białego gumo-plastiku (przynajmniej z wyglądu), symbolika – najczęściej pod postacią pentagramu, oraz filmowani z lotu ptaka tancerze, wykonujący eleganckie układy choreograficzne (tancerki na stadionie w “Cremaster 1” – stylizowanym na dokonania Leni Riefenstahl, policjanci na koniach w “Cremaster 2”, swoisty taniec 5-ciu samochodów – znowu pentagram! – masakrujących stary model Chryslera, ze zwłokami Garyego Gilmore’a [o tej postaci będzie więcej w dalszej części tekstu] w środku, dla którego to baletu żelastwa, dymu i pisku opon, areną jest drewniany parkiet hollu ‘Chrysler Building’), i przede wszystkim kleista maź, która pojawia się w każdej z części, pod różnymi postaciami, zawsze tak niespodziewanie jak i niewytłumaczalnie. W “Cremasterze 1” Marti Domination – Goodyear, przypadkiem znajduje ową wydzielinę pod obrusem pokrywającym stół, na którym leżą winogrona (miejsce ‘akcji’ to pokład sterowca unoszącego się ponad stadionem), w “Cremasterze 2” woskową papkę uparcie chce umieścić na kawałku sznurka sam Barney – Gary Gilmore (morderca, który w latach 70-tych skazany został na karę śmierci za zamordowanie mormońskiego pracownika stacji benzynowej, a którego dziadkiem miał być ponoć sam Harry Houdini – w którego Barney wcieli się w “Cremasterze 5”). W “Cremasterze 4” zaś, Matthew Barney dosłownie zażywa kąpieli w swoich ulubionych, kleistych, rozciągliwych i lepkich substancjach, przedzierając się jako ‘The Loughton Candidate’, przez podziemny tunel nimi wypełniony.
Cykl “Cremaster” w całości trwa równe 400 minut i jest to 400 minut najbardziej wciągającej nudy z jaką miałem w kinie do czynienia. Z ‘nic się nie dziania’ tworzy Barney największy atut swoich onirycznych dzieł filmowych. Wykluczając bowiem “Cremaster 4” (czwarta część, nakręcona chronologicznie jako pierwsza, prezentuje zupełnie odmienną od reszty cyklu estetykę; praca kamery jest dynamiczna, cięcia częstsze, wiele jest rozedrganych ujęć z kamery trzymanej w ręku, a cały film od technicznej strony sprawia wrażenie wprawki, ćwiczenia Barneya przed nakręceniem wspaniałych i dopracowanych w najdrobniejszych szczegółach, pozostałych części), cały cykl opiera się na ciszy, kontemplacji kolejnych wysublimowanych ujęć, pięknych i pomysłowych zdjęć, powolnych panoramach, leniwych jazdach kamery, spowolnieniu tempa do granicy uśpienia widza i niezwykłych pomysłów inscenizacyjnych: np. olbrzym z prologu “Cremastera 3” u którego stóp stoi kilka zminiaturyzowanych owieczek, symboliczna egzekucja Gilmore’a, ujeżdżającego byka na arenie zlokalizowanej na kanadyjskim lodowcu: Bonneville Salt Flat w “Cremasterze 2”, czy wyścig bolidów na torach wyspy Man.