Confessions
Normal
0
21
false
false
false
MicrosoftInternetExplorer4
Spróbujcie się przez chwilę zastanowić i odpowiedzieć na pytanie, co was najbardziej przeraża. Nie chodzi tu o weekendowy dreszczyk emocji, ale głębokie, dudniące, skrajne przerażenie, uczucie tak intensywne, że osadza was w miejscu i pozostawia kompletnie bezradnymi. Teraz zaś wyobraźcie sobie, że ktoś zrobił o tym film. Takie właśnie jest „Confessions”.
Japońska szkoła, klasa jakich wiele, może tylko dziwnie rozhasana (gdzieś tam bowiem z tyłu głowy tkwi nam obraz karnych Azjatów w mundurkach, posłusznych szkolnym autorytetom). Niczym się specjalnie nie przejmują. Piją mleko (w ramach wielkiej akcji wzmacniania kości i stawów), stukają w telefony, przekrzykują się i śmieją. Atmosfera jak na przerwie. Najwyraźniej mają zerowy szacunek dla nauczycielki, która stoi naprzeciw nich.
Ona jednak nie zamierza tracić energii na uspokajanie ich i wymuszanie posłuszeństwa. Ma do opowiedzenia pewną historię i znakomicie wie, że nim dotrze do finału, będzie miała całkowitą uwagę swoich uczniów.
Gdzieś, kiedyś – pewnie sama już nie pamięta, kiedy to było – Moriguchi wierzyła w swoją nauczycielską pasję. Po tej wierze nie ma jednak już śladu. Po drodze straciła wszystko, co było jej drogie. Najpierw mężczyznę, opiekuna i przewodnika, który ją ukształtował: zarażony wirusem HIV, zmarł na raka. Potem ukochaną pięcioletnią córeczkę. Policja stwierdziła, że to był wypadek, że mała przypadkowo wpadła do szkolnego basenu. Moriguchi wiedziała jednak lepiej. Krok po kroku, kawałek po kawałku zrekonstruowała prawdziwy przebieg wydarzeń.
Teraz jest gotowa, żeby przedstawić wynik swojego śledztwa klasie. Zamierza wskazać palcem dwie osoby, które zamordowały jej dziecko. I tym samym zapoczątkować przemyślną, skomplikowaną, dopracowaną w każdym szczególe zemstę.
Strzeż się ludzi, którzy nie mają już nic do stracenia.
Moriguchi wygłasza swoje expose’ i spokojnie czeka na dalszy rozwój wydarzeń. Ukryta za kurtyną, pociąga za sznurki, manipulując dobrymi intencjami Wertera, nowego nauczyciela. Dobrze wie, jak nim pokierować, przecież kiedyś była taka sama – pełna entuzjazmu, naiwności i dobrych chęci.
Jest ich dwóch. Shuya Watanabe, chłopak o genialnym umyśle, wyziębionym sercu i skarlałej duszy, notorycznie cierpiący na niedostatek uwagi ze strony otoczenia. Tak bardzo chce znaleźć się w świetle reflektorów, że jest w stanie posunąć się do każdej podłości, by to osiągnąć. Ma nadzieję, że jeśli tylko będzie o nim wystarczająco głośno, dawno utracona, wytęskniona matka przypomni sobie, że ma syna i stanie się znowu częścią jego życia. Niestrudzenie pracuje nad kolejnymi wynalazkami i w momencie, gdy wydaje się, iż sukces jest tuż tuż – dostaje bolesną lekcję życia. Co z tego, że opracował i wymyślił coś dobrego, przydatnego i służącego ludziom, skoro to chora maniaczka, która otruła całą swoją rodzinę, skupiła na sobie całkowicie uwagę mediów?
Po raz kolejny w życiu okradziony z należnej mu uwagi, Shuya traci wszelkie złudzenia. Już dawno nauczył się separować wysokim murem od reszty świata i patrzeć na ludzi na zasadzie obserwacji mrowiska, pod kątem ich bardziej lub mniej długofalowej użyteczności.
Ten drugi, Naoki Shimomura. Taki dobry, posłuszny, kochany synek mamusi. Jak kania dżdżu łaknący akceptacji. Dla Shuyi to głupi pionek, którym będzie mógł pokierować zgodnie z własnym widzimisię.
Tyle że w konsekwencji ginie mała dziewczynka.
Gdzie w tym wszystkim kryje się zło, a gdzie dobro? Czy ta konkretna klasa okazała się wylęgarnią psychopatów? Co zawiodło, kto i czego nie dostrzegł na czas?
Opatrzenie etykietką psychopaty Shuyi, Naoki, Mizuki – opętanej dziwną obsesją śmierci samotniczki, która wydaje się znajdować z Shuyą wspólny język – czy nawet nauczycielki Moriguchi jest kuszące. Wszyscy w swoim lekceważeniu dla potrzeb i emocji innych ludzi po części wyczerpują kliniczną definicję psychopatii.
Ale to pozory. Dlatego właśnie ten film jest tak skrajnie przerażający. Shuya nie ma najmniejszego problemu z odróżnieniem dobra i zła, jednak świadomie zdecydował, że go ten podział nie obchodzi, ponieważ zazwyczaj przynosił mu rozczarowanie. Naoki ulega impulsowi przerażonego małego chłopca, który z jednej strony obawia się kary, z drugiej ma paradoksalne przekonanie, że jest przecież zbyt dobrym dzieckiem, żeby zrobić coś naprawdę złego. Matka pielęgnowała w nim to przeświadczenie, odkąd tylko wyrósł z kołyski. Naoki dorasta w tempie tak ekspresowym, że jego umysł nie jest w stanie tego wytrzymać i pogrąża się w obłędzie. Frenetyczna afirmacja życia połączona z obsesyjnym odruchem opiekuńczym niszczy po kolei wszystkie jego bariery. Mizuki unosi się w dziwnej mgle emocjonalnej obojętności i jałowej nudy, coraz bardziej przekonana, że tylko coś ostatecznego – jak śmierć – jest w stanie przerwać ciszę wokół niej i nadać jej jakiś sens. Wszystko w niej rwie się do Shuyi, jest tak żałośnie, naiwnie lojalna wobec niego, nie zdając sobie zupełnie sprawy, jak fałszywie go osądza. A Moriguchi – cóż, ona prowadzi krucjatę i tylko ona jedna wie, jakie w jej odczuciach są proporcje zadowolenia i bólu. Nie zamierza się poddać, chociaż ciężar emocjonalny jest tak wielki, że doprowadza ją do spazmatycznego płaczu. Postanowiła jednak, że na końcu będzie się beztrosko śmiać, i słowa dotrzyma.
Ból, ból i jeszcze więcej bólu. Jakby nic nie przychodziło nam łatwiej i bardziej naturalnie, niż znajdowanie sposobów na ranienie innych. Niekoniecznie przez celowe działanie, zaniechanie bywa równie skuteczne. Od słowa do słowa, od akcji do akcji zapoczątkowujemy w umyśle drugiego człowieka proces, który kiedyś doprowadzi do krzywdy innej osoby. I tak bez końca, w kółko, stale, upiorne perpetuum mobile wzajemnych zależności.
Smutek, jakim tchnie „Confessions”, uderza tym bardziej, że wbrew pozorom jest to film poetycki i na jakimś poziomie odbioru piękny, prowadzony powoli, z wyczuciem, momentami zwalniający wręcz do kontemplacyjnego rytmu. Swobodnie posługuje się zaletami współczesnej gadżetomanii, by nagle skupić się na blasku zachodzącego słońca, starych zdjęciach, brzęku rozbitej filiżanki. Kiedy tempo narracji zwalnia, mamy ochotę krzyczeć, podświadomie przeczuwając, że w tej poetyckiej ciszy kryje się szaleństwo, przed którym nie będziemy w stanie się uchronić.