C’MON C’MON. Słuchać i być słuchanym
Mike Mills konsekwentnie kontynuuje budowę fabuły swoich filmów na bazie rodzinnych opowieści. U źródeł Debiutantów leżała historia jego ojca, który dokonał coming outu w wieku 75 lat. Kobiety i XX wiek były natomiast swoistym hołdem złożonym przez Millsa własnej matce, ucieleśnionej w filmie przez Annette Bening. C’mon C’mon jest kolejnym logicznym krokiem na ścieżce twórczej amerykańskiego reżysera – zainspirowane zostało bowiem rozmową z własnym synem, odbytą podczas kąpieli w wannie.
Ta specyficzna inspiracja ma swoje bardzo konkretne przełożenie na film – punktem wyjścia dla rozwoju fabuły jest konieczność zaopiekowania się dziewięcioletnim Jessem (w tej roli wyjątkowo naturalny, w takim samym stopniu uroczy, co irytujący Woody Norman), którego matka zmuszona zostaje do tego, aby na kilka dni opuścić rodzinne Los Angeles i zająć się swoim byłym partnerem, cierpiącym na chorobę dwubiegunową. Odpowiedzialność spada na barki wujka chłopaka, Johnny’ego (Joaquin Phoenix) – nieco zagubionego dziennikarza radiowego, podróżującego po Stanach Zjednoczonych i wsłuchującego się w głos młodego pokolenia Amerykanów. Opieka nad Jessem uziemia go na moment w Los Angeles – przedłużająca się nieobecność matki sprawia jednak, że Johnny zabiera chłopca najpierw do Nowego Jorku, a następnie do Nowego Orleanu.
Jak nietrudno się domyślić, Millsa najbardziej interesuje specyficzna relacja, jaka rodzi się w trakcie podróży pomiędzy dorosłym a dzieckiem. Dorosłym, który z młodzieżą miał do czynienia jedynie na gruncie zawodowym, a dzieckiem, które dorasta pod opieką tylko jednego rodzica. Johnny powoli uczy się tego, jak obchodzić się z małym chłopcem, wchodząc jednocześnie w role dobrodusznego wujaszka, zastępczego ojca i najlepszego przyjaciela. Jesse nie ułatwia mu zadania – w jednym momencie zachowuje się jak przeciętny dziewięciolatek, buntujący się przeciwko kąpieli i żądny bajek przed zaśnięciem, tylko po to, aby zaraz zaprosić mężczyznę do uczestnictwa w osobliwej grze, na potrzeby której wciela się w rolę sieroty szukającej schronienia po ucieczce z domu dziecka. Zadaje bardzo osobiste, dojrzałe pytania, prowokujące Johnny’ego do tego, aby nie traktował go jak rozkapryszonego dziewięciolatka, lecz pełnoprawnego partnera w rozmowie. Bycie rodzicem, zdaje się mówić Mills, to wybitnie indywidualne i niepowtarzalne doświadczenie – na poradnikach z internetu nie zajedzie się zbyt daleko, choć, jak udowadnia jedna ze scen filmu, również i one bywają czasem pomocne.
C’mon C’mon nakręcone zostało w czerni i bieli, która najwyraźniej przypadła Millsowi do gustu – reżyser skorzystał z niej również przy realizacji swojego poprzedniego filmu, krótkometrażowego I Am Easy to Find. Brak kolorów szczególnie sprawdza się w scenach zrealizowanych w centrum dużych miast – odrealnia zurbanizowaną przestrzeń, wydobywając z niej ukryte piękno i nieoczekiwaną poezję. W swoich najlepszych momentach C’mon C’mon przypomina pod względem wizualnym Manhattan Woody’ego Allena – bodajże najpiękniejszą laurkę dla aglomeracji miejskiej w historii kina.
Czerń i biel nie jest jedynym eksperymentem formalnym, na który zdecydował się w swoim nowym filmie Mills. Odważną i udaną decyzją artystyczną okazało się również połączenie elementów czysto fikcyjnych z tymi twardo osadzonymi w rzeczywistości. W poetyce kina dokumentalnego zrealizowane zostały wywiady przeprowadzane przez Johnny’ego i jego współpracowników. Za ich sprawą Mills realnie oddaje głos najmłodszemu pokoleniu – pytania o przyszłość świata pozwalają wybrzmieć obawom (związanym przede wszystkim ze zbliżającą się katastrofą klimatyczną) i nadziejom pokładanym w świecie dorosłych. Dla jednego z przepytywanych przez Phoenixa chłopców rzeczywistość okazała się wyjątkowo brutalna – dziewięcioletni Devante „D-Man” Bryant został jeszcze przed zakończeniem filmu zastrzelony na jednej z nowoorleańskich ulic. W ramach upamiętnienia Mills zadedykował mu C’mon C’mon – czarna plansza z napisami końcowymi zostaje w pewnym momencie rozświetlona na niebiesko, zmuszając widza do ponownego skupienia uwagi na ekranie. Wówczas naszym oczom ukazuje się imię i nazwisko zamordowanego chłopca.
C’mon C’mon to mądre i empatyczne kino. Zachęcające do dialogu opartego przede wszystkim na uważnym słuchaniu tego, co drugi człowiek ma nam do przekazania. To ważne, ponadczasowe przesłanie zostaje wyeksplikowane przez Millsa dwupoziomowo. Zarówno na poziomie relacji Johnny–Jesse, w której bohaterowie powoli uczą się ze sobą komunikować, jak i na poziomie zawodowych poczynań Johnny’ego, polegających właśnie na uważnym słuchaniu i zadawaniu odpowiednich, stymulujących odbiorcę pytań. Jeżeli w taki sposób będziemy budować relacje z innymi, to powinniśmy stać się nie tylko odrobinę lepszymi rodzicami i przyjaciółmi, ale po prostu: lepszymi ludźmi.