CHRZEST OGNIEM. Karą śmierci między oczy

Zwick zastosował ciekawy manewr – odpuszczając w środkowej części swojego filmu, luzując lekko napięcie, nigdy się go jednak nie pozbywając, uwiarygodnił swoich bohaterów. O’Connell szedł swoją rolą jak po sznurku, ponieważ jego postać od początku do końca jest nacechowana niezmiennością. Todd od momentu aresztowania twierdzi, że jest niewinny, nie zgadza się na dożywocie w zamian za przyznanie się do winy i do końca pozostanie wierny tej wersji. O’Connell nie ma tutaj zbyt wiele do pokazania. Naturalnie sama sytuacja, w której znajduje się jego bohater, wymusza pewien standardowy zestaw chwytów – nieodzowna rozpacz, gniew, stopniowa rezygnacja nie pozostawiają wielkiego pola do popisu. Dlatego też nie sposób oprzeć się wrażeniu, że O’Connell poddał się całkowicie Toddowi Willinghamowi i niewiele wniósł w tę kreację od siebie. Szczerze powiedziawszy, patrząc na tę postać w jego wykonaniu, widziałabym tam wielu innych aktorów, niekoniecznie z najwyższych pólek, którzy poradziliby sobie równie poprawnie. Talentem Zwicka tłumaczyć należy, że pomimo tej podręcznikowej maniery prowadzenia postaci widz nadal jest z nią mocno związany emocjonalnie.
Laura Dern mogła pozwolić sobie na więcej. Elizabeth Gilbert to nie zaangażowana w walkę przeciwko karze śmierci aktywistka ani zesłany cierpiącym anioł miłosierdzia. To zwykła kobieta, w której niezwykła historia wzbudziła – być może początkowo wyłącznie pisarską – ciekawość. I Dern bardzo dobrze to czuje, podczas pierwszych spotkań z Toddem okazując nieco niestosowną beztroskę. Jej szeroki uśmiech podczas widzeń zdaje się być nie na miejscu, ale uświadamia widzowi, że Gilbert jest tu osobą całkowicie bezstronną, niezwiązaną ze skazanym, która nie nastawia się na dłuższą z nim relację. W miarę jak to się zmienia, uśmiech Dern gaśnie, pojawia się rzadziej. Jej bohaterka coraz silniej uświadamia sobie, ile znaczy dla niej zamknięty w celi śmierci mężczyzna, i postanawia działać. Odnajduje prowadzącego jego sprawę prawnika, kontaktuje się ze współwięźniem Todda, który zeznawał przeciwko niemu (jak się okazuje, nie bezinteresownie), wyszukuje eksperta od podpaleń, któremu przekazuje sporządzony na miejscu tragedii raport. Czując presję czasu, zaniedbuje własne dzieci. Zaczyna się dla niej prawdziwa walka, a dla widza podszyte lękiem oczekiwanie na jej wynik.
Choć Gilbert nie napisała scenariusza filmu, współpracowała przy jego produkcji. Walka o przywrócenie Toddowi Willinghamowi dobrego imienia kosztowała ją wiele zdrowia, a praca przy filmie i zapoznanie się z jego ostatecznym kształtem – wiele emocji. Dziś mówi, że bardzo się cieszy, że pojawił się tak zdecydowany i szeroko słyszalny głos w sprawie jej przyjaciela, ponieważ sprawa wciąż budzi wątpliwości. Ci, którzy wierzą w niewinność Todda, przywołują naukowe ekspertyzy, dowody na kłamstwa świadków, uchybienia w śledztwie. Jego przeciwnicy – z władzami stanu Teksas na czele – podejmują liczne działania, które nie zezwalają na ponowne rozpatrzenie procesu. Film Zwicka stoi zdecydowanie po stronie tych pierwszych. W mocnych scenach – jak choćby tej, kiedy prokurator czyta list współwięźnia odwołujący obciążające Todda zeznania, po czym wrzuca go na dno szuflady – daje świadectwo niewinności Camerona Todda Willinghama. Głos drugiej strony – w tym oświadczenie byłej żony Todda, że ten podczas jej wizyty w więzieniu przyznał się do wzniecenia pożaru – przedstawiany jest w sposób odbierający mu całą wiarygodność.
Sprawa Todda Willinghama pozostaje zakończona rozstrzygnięciem na jego niekorzyść. Chrzest ogniem jest manifestem tych, którzy wierzą, że tego człowieka skazano niesłusznie. Niezależnie od tego, po czyjej stronie stanie ostatecznie widz, do decyzji poprowadzą go dwie godziny emocjonalnego, udanego seansu.