Recenzje
CHRZEST OGNIEM. Karą śmierci między oczy
W filmie CHRZEST OGNIEM. KARĄ ŚMIERCI MIĘDZY OCZY widzowie zanurzą się w mroczny świat amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości i dramatycznych zawirowań.
Teksas, USA – miejsce, w którym prawo ma rękę cięższą niż gdziekolwiek indziej. W grudniowy dzień 1991 roku w niewielkim miasteczku Corsicana wydarzyła się tragedia. W ogniu, który strawił pół budynku mieszkalnego, zginęły trzy dziewczynki: dwuletnia Amber i jej roczne siostry bliźniaczki, Karmen i Kameron. Śmierć dziecka jest zawsze wystarczająco dramatyczna – w tym przypadku jednak sąd uznał, że doszło do morderstwa. Cameron Todd Willingham, obecny w domu w czasie pożaru ojciec dziewczynek, który z płomieni uszedł ze stosunkowo niewielkimi obrażeniami, został po krótkim procesie skazany na śmierć.
Wina oskarżonego była dla wielu oczywista i wydawało się, że wszystko świadczy przeciwko niemu: uratowanie się z pożaru, zeznania świadków, według których mężczyzna bywał agresywny w stosunku do żony, wreszcie – oświadczenie współwięźnia, który pod przysięgą potwierdził, że Todd wyznał mu, że podłożył ogień i zaaranżował wszystko, by wyglądało na to, że pożar był wynikiem nieostrożnej zabawy dzieci. Prokurator z kolei próbował wykazać, że Willingham podpalił pokój dziewczynek, żeby pozbyć się niechcianych dzieci. Choć dowodów na to twierdzenie brakowało, wyrok zasądzający karę śmierci zapadł, a Willingham trafił do celi śmierci, w której spędził kolejne 12 lat.
Trzy lata temu premierę miał film Edwarda Zwicka, Chrzest ogniem, który opowiada historię Willinghama, jego procesu, odsiadki, znajomości z dramatopisarką Elizabeth Gilbert (której nie należy mylić z autorką powieści Jedz, módl się i kochaj o tym samym nazwisku) oraz jej walki o oczyszczenie go z ciążących na nim zarzutów. Chrzest ogniem od kilku dni dostępny jest na platformie Netflix. W roli Camerona Todda Willinghama wystąpił znany z Niezłomnego (2014) i Tulipanowej gorączki (2017) Jack O’Connell. W Elizabeth Gilbert wcieliła się Laura Dern (ostatnio widziana w Historii małżeńskiej i Małych kobietkach).
Pierwsza część filmu szczegółowo, w sposób bez mała reporterski przedstawia samo zdarzenie oraz proces Todda. To klasyczny dramat sądowy, który oferuje więcej emocji niż zaskoczeń, konsekwentnie budując w widzu sympatię do głównego bohatera. Mamy zatem detaliczny obraz samej tragedii, niedbale – delikatnie mówiąc – przeprowadzone dochodzenie, kuriozalny proces, gdzie świadkowie bądź sobie przeczą, bądź ewidentnie i niezbyt udolnie kłamią, a prokurator z Pismem Świętym w ręku domaga się kary śmierci. Mamy wreszcie twardo wyrażone przekonanie żony Willinghama o tym, że nie byłby w stanie skrzywdzić własnych dzieci.
Zapada brzemienny w skutki wyrok, skazany trafia do celi śmierci, gdzie ze względu na charakter zbrodni nie do końca jest traktowany zgodnie z procedurami, są poruszające, mocno oddziałujące na widza sceny z pobytu w karcerze.
I tu na scenę wkracza Laura Dern, a klimat filmu zmienia się niemal całkowicie. Elizabeth Gilbert stanęła na drodze Todda Willinghama przypadkowo i początkowo nie miała w planach dramatycznej walki o jego życie, która ostatecznie stała się jej udziałem. Widzimy więc Gilbert, jak zatrzymując się przy kobiecie zmagającej się z rozkraczonym na poboczu samochodem, dowiaduje się o czekającym na egzekucję Willinghamie i decyduje się nawiązać z nim kontakt.
Kolejne kadry to obraz pogłębiającej się zażyłości pomiędzy skazanym a pisarką – nie jest to jednak uduchowiony proces, jak w przypadku choćby portretowanej przez Susan Sarandon Helen Prejean. Gilbert i Willingham spotykają się, piszą do siebie, poznają się coraz lepiej, bardziej to jednak przypomina historie kobiet, które poślubiły więźniów, niż krucjatę na rzecz sprawiedliwości. Todd opowiada Elizabeth o sobie, o dziewczynkach, ona z kolei opowiada mu o swoim życiu samotnej po śmierci męża matki dwojga nastolatków.
Dopiero po dłuższym czasie – czego Gilbert nie wybaczy sobie już nigdy – pisarka zaczyna interesować się przebiegiem procesu i dochodzi do przekonania, że jej przyjaciel nie jest winny śmierci swoich córek.
Zwick zastosował ciekawy manewr – odpuszczając w środkowej części swojego filmu, luzując lekko napięcie, nigdy się go jednak nie pozbywając, uwiarygodnił swoich bohaterów. O’Connell szedł swoją rolą jak po sznurku, ponieważ jego postać od początku do końca jest nacechowana niezmiennością. Todd od momentu aresztowania twierdzi, że jest niewinny, nie zgadza się na dożywocie w zamian za przyznanie się do winy i do końca pozostanie wierny tej wersji. O’Connell nie ma tutaj zbyt wiele do pokazania. Naturalnie sama sytuacja, w której znajduje się jego bohater, wymusza pewien standardowy zestaw chwytów – nieodzowna rozpacz, gniew, stopniowa rezygnacja nie pozostawiają wielkiego pola do popisu.
Dlatego też nie sposób oprzeć się wrażeniu, że O’Connell poddał się całkowicie Toddowi Willinghamowi i niewiele wniósł w tę kreację od siebie. Szczerze powiedziawszy, patrząc na tę postać w jego wykonaniu, widziałabym tam wielu innych aktorów, niekoniecznie z najwyższych pólek, którzy poradziliby sobie równie poprawnie. Talentem Zwicka tłumaczyć należy, że pomimo tej podręcznikowej maniery prowadzenia postaci widz nadal jest z nią mocno związany emocjonalnie.
Laura Dern mogła pozwolić sobie na więcej. Elizabeth Gilbert to nie zaangażowana w walkę przeciwko karze śmierci aktywistka ani zesłany cierpiącym anioł miłosierdzia. To zwykła kobieta, w której niezwykła historia wzbudziła – być może początkowo wyłącznie pisarską – ciekawość. I Dern bardzo dobrze to czuje, podczas pierwszych spotkań z Toddem okazując nieco niestosowną beztroskę. Jej szeroki uśmiech podczas widzeń zdaje się być nie na miejscu, ale uświadamia widzowi, że Gilbert jest tu osobą całkowicie bezstronną, niezwiązaną ze skazanym, która nie nastawia się na dłuższą z nim relację. W miarę jak to się zmienia, uśmiech Dern gaśnie, pojawia się rzadziej. Jej bohaterka coraz silniej uświadamia sobie, ile znaczy dla niej zamknięty w celi śmierci mężczyzna, i postanawia działać. Odnajduje prowadzącego jego sprawę prawnika, kontaktuje się ze współwięźniem Todda, który zeznawał przeciwko niemu (jak się okazuje, nie bezinteresownie), wyszukuje eksperta od podpaleń, któremu przekazuje sporządzony na miejscu tragedii raport. Czując presję czasu, zaniedbuje własne dzieci. Zaczyna się dla niej prawdziwa walka, a dla widza podszyte lękiem oczekiwanie na jej wynik.
Choć Gilbert nie napisała scenariusza filmu, współpracowała przy jego produkcji. Walka o przywrócenie Toddowi Willinghamowi dobrego imienia kosztowała ją wiele zdrowia, a praca przy filmie i zapoznanie się z jego ostatecznym kształtem – wiele emocji. Dziś mówi, że bardzo się cieszy, że pojawił się tak zdecydowany i szeroko słyszalny głos w sprawie jej przyjaciela, ponieważ sprawa wciąż budzi wątpliwości. Ci, którzy wierzą w niewinność Todda, przywołują naukowe ekspertyzy, dowody na kłamstwa świadków, uchybienia w śledztwie.
Jego przeciwnicy – z władzami stanu Teksas na czele – podejmują liczne działania, które nie zezwalają na ponowne rozpatrzenie procesu.
Sprawa Todda Willinghama pozostaje zakończona rozstrzygnięciem na jego niekorzyść. Chrzest ogniem jest manifestem tych, którzy wierzą, że tego człowieka skazano niesłusznie. Niezależnie od tego, po czyjej stronie stanie ostatecznie widz, do decyzji poprowadzą go dwie godziny emocjonalnego, udanego seansu.
