CHLOE. Brodzenie po płyciźnie
Tekst z archiwum film.org.pl (2 grudnia 2010).
Elegancka pani ginekolog Catherine Stewart (Julianne Moore) mieszka wraz z mężem Davidem (Liam Neeson) i dorastającym synem Michaelem (Max Thieriot) w pięknym domu, w bogatej dzielnicy wielkiego miasta. Życie jej i jej rodziny jest tak niesamowicie poukładane, chciałoby się rzec tak idealne, że aż niewiarygodnie nudne. Kiedy David nie przybywa na swoje urodzinowe przyjęcie, Cathrine nabiera podejrzeń, że jej mąż ją zdradza. Wynajmuje więc luksusową młodą prostytutkę, tytułową Chloe (Amanda Seyfried), aby ta go uwiodła.
Podobne wpisy
Pod płaszczykiem idealności skrywana jest ogromna samotność bohaterów. Oczywiście każdy jest tu osamotniony na swój własny sposób. Wygląda na to, że w tym szklanym, czystym, wręcz sterylnym domu nie ma ciepła ogniska domowego. David nie przybywa więc na swoje urodziny, bo woli je spędzać gdzieś poza domem, w barze przy drinku. Michael nie może doczekać się kiedy w końcu się wyprowadzi. Może to być zwykły bunt albo wyraz sprzeciwu wobec tej udawanej poprawności. Pojawia się też Chloe, która choć wyrachowana, także potrzebuje bliskości, może nawet czegoś więcej. Miłości? Przynależności? Może bycia kimś więcej niż call-girl. Może manipulowanie mężczyznami przestaje już wystarczać? Catherine imponuje jej wszystkim: pracą i pięknym domem. Pozycją w społeczeństwie. Stabilnością: mąż wykładowca, syn – student konserwatorium. Nawet samą sobą. W tym wszystkim zagubiona zdaje się być gdzieś także i sama Catherine. Jak to jest, że mając wszystko: wspaniały dom, własny gabinet lekarski i przystojnego męża, można czuć się nieszczęśliwym? Może nawet w gruncie rzeczy niespełnionym? Oto Catherine patrząca z okien swojego gabinetu na piękną dziewczynę idącą ulicą. Catherine marząca pod prysznicem. Catherine nieakceptująca upływu czasu i zmian zachodzących w jej życiu (dorastanie syna) i w niej samej (starzenie się). Catherine z poczuciem wszechogarniającego zagrożenia i rozpadu oraz braku jakiegokolwiek wpływu na ten rozpad. Catherine, która chciałaby aby wszystko było tak, jak ona chce, zawsze i na zawsze. Dla siebie, bądź też zwyczajnie na pokaz. I kiedy widzimy ją w ostatniej scenie z grzebykiem we włosach (dar od Chloe) wiemy już, że życie Stewartów znowu wróciło do “normy”.
Mimo doborowej obsady film nie jest wolny od wad. Można odnieść wrażenie, że twórcy nie wiedzieli za bardzo w którym kierunku mają iść: Intymności czy Fatalnego zauroczenia. To, co najbardziej jednak razi, to brak ukazania prawdziwej głębi w postępowaniu przyczynowo-skutkowym bohaterów. Widać wyraźne brodzenie po płyciźnie, a nawet ślizganie się po temacie. Film nie pozwala zanurzyć się i dotknąć czegoś istotnego, niesłychanie ważnego. Poruszanych jest szereg wątków, ale żaden z nich nie jest na tyle wyczerpujący, aby widz był nim prawdziwie i ostatecznie usatysfakcjonowany. Widać wyraźne pogubienie się bohaterów, ale nie wiadomo skąd ono wynika. Jeśli Catherine wchodzi w intymne relacje z Chloe, bo jej przeszkadza rutyna dnia codziennego, to jest to mało wiarygodne. Nie wiadomo też dlaczego Chloe tak bardzo interesuje się starszą od siebie kobietą, która mogłaby być zwyczajnie jej matką. Czy chodzi tu wyłącznie o sferę seksualną, czy jest w tym coś więcej?
Niestety film ten niewiele mówi, gdyż skupia się wyłącznie na intymnych relacjach między obu paniami. A i one nic nie wnoszą, bo tylko wymuszają postawienie kolejnego pytania: dlaczego wieść o romansie swojej żony, David przyjmuje tak normalnie. Dlaczego nie ma żadnej żywej reakcji z jego strony? Jakiegoś krzyku, gniewu, złości, sprzeciwu, zdziwienia, rozpaczy, uderzenia w stół, trzaśnięcia drzwiami. Czegokolwiek. Niestety jest tylko znowu blade muśnięcie sceną w kawiarni i na ulicy. A to zdecydowanie za mało.