Recenzję Centuriona w reżyserii Neila Marshalla należy rozpocząć od wskazania, z jakim gatunkiem mamy w przypadku tego filmu do czynienia. A jest to kino historyczne, którego akcja dzieje w 117 r.n.e., w okupowanej przez Rzymian Brytanii. Nie jest to jednak film batalistyczny – jedna scena ataku i rozgromienia wojsk rzymskich powinna zadowolić fanów tego typu kina, lecz na więcej liczyć nie mogą. Nie pozwala na to sama fabuła oparta na wielokrotnie wykorzystywanym pomyśle porzucenia grupki bohaterów za linią wroga i próbie ich wydostania się z obcego terenu. Tu wrogiem jest plemię barbarzyńskich Piktów, znających się jednak na strategii, najwyraźniej lepiej od samych Rzymian. Gdy ci pierwsi uprowadzają uwielbianego przez swoich ludzi generała, ci drudzy postanawiają go uwolnić. A wszystko to oglądamy oczyma bohaterskiego Centuriona Kwintusa Diasa, który jeszcze parę dni wcześniej nie wiedział, że ludzie generała tak go ubóstwiają, bo i samego generała na oczy nie widział. Był za to w niewoli, u tych samych Piktów, którzy później zaczają się na słynny Dziewiąty Legion i wybiją go w pień. Pozostanie siedmiu żołnierzy (wśród nich Dias) i o nich właśnie opowiada Centurion.
Marshall kradnie z innych filmów historycznych na potęgę. Fabuła mocno przypomina Króla Artura Fuqua, ale i bohaterów ma prawie tych samych: tam był Clive Owen, tu jest Michael Fassbender; tam Keira Knightley, tu Olga Kurylenko. Podobne to postaci, podobne role – on jest szlachetny i dobrze zbudowany, ona piękna i dzika. Razem wyglądają wspaniale. Stylistycznie Centurion nawiązuje do prologu Gladiatora Scotta, z którego również postać „uwielbianego przez swoich ludzi generała” jest wzięta, zaś oglądając poszczególne sceny w filmie Marshalla widz ma wrażenie nieustannego deja vu. Wystarczy wspomnieć kule ognia jak w Troi czy scenę ukrywania się w chacie niczym w Willow. Na szczęście reżyser zadbał o to, aby w filmie działo się wystarczająco dużo, dzięki czemu, zamiast odgadywać kolejne cytaty, śledzimy poczynania głównych bohaterów z umiarkowanym zainteresowaniem, a miejscami nawet w napięciu. Jednak Centuriona trudno nazwać kopią czegokolwiek. W tym przypadku to nie podobieństwa, a różnice decydują o jakości filmu, którego, choć wiele łączy z klasycznym obrazem historycznym, nie potrafię takowym nazwać.
Centurion, pomimo tych wszystkich kalek i nawiązań, mógł być nawet dobrym filmem. Skromnym jak na kino historyczne, ale przynajmniej rzetelnym i dobrze zrobionym. Niestety, reżyser uznał, że tę samą opowieść można opowiadać bez końca, w taki sam sposób, choć w innym kostiumie. Skorzystał z narzędzi typowych dla horroru, przez co przerysował świat przedstawiony. Opowiedział poważną historię w sposób niepoważny, lecz widz się nie śmieje – przyszedł do kina na film historyczny, a dostał nie wiadomo co. Przyznaję, ogląda się to bez bólu, ale i bez specjalnej satysfakcji. Jedne sceny są lepsze, inne gorsze, aktorstwo niezłe, zaś zdjęcia dobre. Ale jeśli reżyser nie wie, co kręci – nic nie pomoże.
Tekst z archiwum film.org.pl.