NIEHORRORY, czyli filmy o PRAWDZIWYCH zbrodniach – część II
Nie ma na świecie niczego straszniejszego niż ludzki umysł. Okropieństwa, jakie potrafią zrodzić się w jego zakamarkach, są bezprecedensowe w swej ohydzie. Z drugiej strony, prawdziwe zbrodnie nie od dziś inspirują kino. Oto trzy przerażające historie i trzy zainspirowane nimi filmy.
Część pierwsza zestawienia – TU.
Przepraszam, czy chce pan zostać zjedzony? – historia Armina Meiwesa i Bernda Brandesa
Kanibal z Rotenburga (reż. M. Weisz, 2006)
Poszukuję młodego, dobrze zbudowanego mężczyzny w celu zabicia go i zjedzenia…
Nim umieścił na internetowym forum powyższe ogłoszenie, Armin Meiwes nie wzbudzał niczyjego zainteresowania. Urodził się niedaleko Kassel, a zatem w okolicy, w której przyszli na świat bracia Grimm. Od małego czuł dziwną więź z ich baśniami; szczególne fascynowała go historia Jasia i Małgosi, a zwłaszcza fragment o tuczeniu chłopca przez czarownicę, przygotowującą go do zjedzenia. W szkole uważano go za dziwaka; wycofany i nieporadny towarzysko chłopiec codziennie był poniżany, a nawet bity przez innych uczniów – dlatego zaczął wymyślać sobie fikcyjnych towarzyszy zabaw. To normalne na pewnym etapie u dzieci, ale u małego Armina te fantazje szybko przybrały niepokojącą postać: Meiwes wyobrażał sobie ze szczegółami, jak pożera wyimaginowanych przyjaciół. W ten sposób mieli stać się jego częścią i pozostać z nim na zawsze.
Jak wielu morderców, był wychowywany przez samotną, toksyczną i nadopiekuńczą matkę. Ojciec zostawił rodzinę, kiedy Meiwes miał zaledwie kilka lat i nigdy później nie zainteresował się synem. Porzucona matka zaczęła obsesyjnie kontrolować jedynaka: utrudniała mu usamodzielnienie się, zawstydzała publicznie, uzależniała od siebie. Meiwes mieszkał z nią przez całe życie i nigdy nie wszedł z nikim w związek. Pracował jako technik komputerowy: zlecenia przyjmował i wykonywał najczęściej w domu, co jeszcze pogłębiało jego izolację. Dopiero po śmierci matki w 1999 r., jako 38-latek, zaczął realizować swoje skrywane wcześniej pragnienia.
Zaczął od przeglądania stron z ostrą pornografią. Podniecały go sceny tortur i zadawanie bólu; zarówno kobietom, jak i mężczyznom. To ze stron pornograficznych trafił na fora o tematyce kanibalistycznej. Jak sam powiedział w jednym z wywiadów (których udziela chętnie): był urzeczony i poruszony tym, że tylu ludzi ma podobne fantazje, co on. Wcześniej myślał, że nikt inny nie przejawia pociągu do ludzkiego mięsa. Rozmowy z innymi kanibalami oraz oglądanie przesyłanych przez nich materiałów zachęciły go do opublikowania na ogólnie dostępnym forum internetowym niesławnego ogłoszenia, w którym pisał o chęci poznania, a następnie zjedzenia atrakcyjnego mężczyzny. Potencjalnych chętnych prosił o kontakt. Większość internautów była przekonana, że to dziwaczny żart – dlatego też nikt nie zgłosił anonsu policji. Znalazła się jednak jedna osoba, która zainteresowała się ofertą na poważnie.
O mężczyźnie, który odpowiedział na to nietypowe ogłoszenie, wiemy bardzo niewiele. Kilka lat starszy od Meiwesa Bernd Brandes był niezwykle skrytą osobą. Pracował jako inżynier w Berlinie i bardzo dobrze zarabiał, nie sprawiał jednak wrażenia szczęśliwego. Wychowany w bardzo konserwatywnej, protestanckiej rodzinie – z którą w dorosłym życiu nie utrzymywał bliskich relacji – nie mógł pogodzić się z własnym homoseksualizmem, który był dla niego źródłem cierpienia i pogardy do własnej osoby. Najprawdopodobniej zmagał się z depresją, nie wiadomo jednak, czy korzystał z jakiejś formy pomocy. Można się domyślać, że te czynniki złożyły się na jego szokującą decyzję o zostaniu czyimś posiłkiem. Jego prawdziwych motywacji nigdy już jednak nie poznamy: na zawsze pozostaną tajemnicą.
Mężczyźni spotkali się 9 marca 2001 r. w odziedziczonym po matce domu Meiwesa w Rotenburgu. Przebieg wydarzeń jest nam dokładnie znany, ponieważ całość spotkania nagrali na kasecie wideo. Meiwes, zgodnie z życzeniem Brandesa, zaczął od kastracji swojego gościa. Następnie usmażył penisa mężczyzny na patelni i wspólnie z nim zjadł tę „potrawę” – chociaż Brandes, otumaniony lekami przeciwbólowymi i osłabiony upływem krwi, nie miał siły gryźć swojego narządu, określając go jako „zbyt gumowatego w smaku”. Zdaniem psychiatrów ta chęć bycia wykastrowanym tuż przed śmiercią świadczy o potrzebie upokorzenia swojej seksualności i ukarania się za homoerotyczne fantazje. W pewnym momencie nagranie urywa się – Meiwes zatrzymał je, by – według własnych słów – wynieść Brandesa do wanny, w której miał się wykrwawić na śmierć. Umierający mężczyzna miał do mordercy tylko jedną prośbę: chciał, by ten był przy nim w ostatnich godzinach życia. Meiwesowi ta perspektywa wydała się jednak zbyt nudna. Zostawił Brandesa samego w łazience, a następnie poszedł do swojego pokoju poczytać komiksy. Po kilku godzinach, kiedy Brandes już nie żył, Meiwes porąbał jego ciało na kawałki, wsadził do zamrażarki i żywił się nim przez najbliższe tygodnie.
Podobne wpisy
Brandes nie miał bliskich osób – zapewne dlatego nikt nie zainteresował się jego zniknięciem na tyle, by do skutku drążyć temat. Rozochociło to Meiwesa, który w rok po zbrodni ponownie umieścił w Internecie swoje makabryczne ogłoszenie. Tym razem jednak miał mniej szczęścia – na szczęście. Anonimowy internauta przypomniał sobie, że identyczne ogłoszenie widział kilka miesięcy wcześniej i zaczął podejrzewać, że za całą sprawą może kryć się coś znacznie bardziej złowieszczego niż czarny humor. Zadzwonił na policję. Funkcjonariusze bez żadnych problemów zlokalizowali komputer, z którego wysłano ogłoszenie. Po przyjeździe do domu Meiwesa nie musieli nawet przeszukiwać pokoi zbyt starannie – w kuchni znaleźli ślady po ciele Brandesa, a w magnetowidzie czekała na funkcjonariuszy kaseta z zapisem jego kastracji.
Sąd miał dowody winy czarno na białym, a jednak sam proces okazał się skomplikowany ze względu na bezprecedensowy charakter sprawy: w końcu do morderstwa doszło za zgodą i porozumieniem obu mężczyzn. Obrona Meiwesa wykorzystała to, wnosząc o morderstwo typu uprzywilejowanego. Adwokaci Niemca podkreślali fakt, że Brandes chciał umrzeć, a oskarżony tylko mu w tym pomógł. Początkowo Meiwesa skazano więc na… osiem i pół roku pozbawienia wolności. Po apelacji prokuratury doszło jednak do ponownego procesu. Tym razem Meiwesa skazano na dożywocie. Sąd stwierdził, że zgoda ofiary nie usprawiedliwia makabryczności zbrodni, a sam udzielający jej Brandes był osobą w oczywisty sposób zaburzoną, dodatkowo znajdującą się pod wpływem leków i alkoholu. Biegły psychiatra także zalecał niewypuszczanie Meiwesa z więzienia, określając stopień jego dewiacji jako bardzo głęboki, a samego skazanego – jako wciąż fantazjującego o ludzkim mięsie i nieprzejawiającego skruchy. Pięć lat po tej głośnej sprawie, którą interesował się cały świat, powstał film na jej temat: Kanibal z Roteburga.
Oryginalny – lepszy – tytuł filmu, Grimm Love, wskazuje na to, o czym tak naprawdę chciał opowiedzieć reżyser. A tematem, który eksploruje w swoim obrazie najmocniej, jest tytułowa „grimmowska miłość”, czyli spaczone i występne, ale jednak: uczucie. Największą zagadką tej makabrycznej zbrodni pozostaje przecież relacja, która połączyła obu mężczyzn: w interpretacji reżysera rozpaczliwie samotnych, pogubionych życiowo i niedostosowanych. Niepokoi nas zarówno to, że ktoś chciałby zjeść drugiego człowieka, ale także to, że czyimś pragnieniem mogłoby być zostanie zjedzonym – tak naprawdę to motywacje ofiary, Bernda, są bardziej skomplikowane i tajemnicze.
W ten mroczny świat spaczeń i ciemnych pragnień wprowadza nas główna bohaterka Kanibala z Rotenburga – młoda studentka, która pisze pracę dyplomową o sprawie Olivera Hartwina i Simona Grombeka (pod którymi to pseudonimami występują w filmie Armin Meiwes i Bernd Brandes). W tym celu podróżuje do rodzinnej miejscowości kanibala – stara się poznać jego przeszłość i środowisko, a tym samym dowiedzieć się, dlaczego zrobił to, co zrobił. Podobnie jak widz, pragnie ocalić wiarę w logikę oraz przyczynowo-skutkowość ludzkich zachowań. Zło powinno mieć przyczynę, prawda? Otóż nie zawsze; nie zawsze też normalny, dobry człowiek jest w stanie je pojąć – tak jak bohaterka, która w końcowej scenie niszczy zdobytą na czarnym rynku kasetę z nagraniem zbrodni Meiwesa, wstrząśnięta i przerażona tym, co tak usilnie starała się zrozumieć. Są na tym świecie pytania na które nie ma odpowiedzi i zbrodnie, dla których nie ma usprawiedliwienia czy choćby wytłumaczenia – z takim pesymistycznym wnioskiem pozostawia nas film. Zło w Kanibalu z Rotenburga jest odarte z całej atrakcyjności, jaką pudrują je hollywoodzkie produkcje. To pierwotna, irracjonalna, ale i prostacka siła. Kanibalizm to w gruncie rzeczy prymitywne zaburzenie o podłożu psychoseksualnym: nie kryje się za nim żadna większa filozofia.
Podobne wpisy
A jednak Kanibal z Rotenburga jest filmem… pięknym. Wysmakowanym, wyrafinowanie sfilmowanym i subtelnym. Dużo kwestii pozostaje niedopowiedzianych – matka Meiwesa upada w piwnicy i umiera: w następnym ujęciu jej syn zaprasza znajomych na mięsny obiad i pyta się z uśmiechem, czy smakuje… Mocno zaniżona ocena na najpopularniejszym polskim portalu ratingowym to wyraz rozczarowania tych widzów, którzy oczekiwali krwi i flaków. Nie dostali ich, bo to kino autorskie i kameralne, niedosłowne – wręcz poetyckie. Tym, co najbardziej interesuje reżysera, są człowiek i przewrotna zagadkowość jego natury. Kanibal i jego ofiara brzydzą nas i przerażają, ale jednocześnie im współczujemy w całej ich żałosności i samotności. Oprócz zadumy i refleksji dostajemy również gęstą atmosferę i przybrudzone kadry. No i sceny, od których coś zimnego przebiegnie nam po plecach. Zbliżenie na twarz Simona w czasie kastracji. Spokojne, mechaniczne rąbanie jego martwego ciała na kawałki. Mogłabym jeszcze długo o tym filmie pisać: uważam, że jest to wybitny obraz i zasługuje na znacznie większą popularność.
Co ciekawe, Armin Meiwes usiłował powstrzymać dystrybucję filmu. W tym celu złożył pozew do sądu, oskarżając twórców o bezprawne wykorzystanie jego wizerunku i biografii, a także… o przedstawianie jego osoby w niekorzystnym świetle. Co jeszcze ciekawsze – sąd ów pozew zaakceptował i przez pewien czas wyświetlanie Kanibala z Rotenburga było zabronione na terenie Niemiec. Ostatecznie jednak sąd federalny zniósł ten zakaz, stwierdzając, że w tym konkretnym przypadku wolność artystyczna jest ważniejsza niż prawa osobiste.