CAST AWAY – poza światem (2000)
Pamiętam, że kiedyś po lekturze Robinsona Crusoe chciałem przeżyć cos na kształt przygody tytułowego bohatera. Zupełnie bajkowa sytuacja, trochę nierealna. Sam na samotnej wyspie, gdzieś na Pacyfiku. Tylko ja. Bez niczego i bez nikogo. Chwilami wydaje się to bardzo kuszące…
Chuck Noland jest pracownikiem firmy FedEx. Jest pracownikiem wzorowym: punktualny, pracowity, poświęca się dla firmy. Według niego czas ma wartość największą, każda minuta, każda sekunda pozwala na rozwój firmy i samego siebie. Czasu nie należy marnotrawić. Chuck pędzi przez życie z telefonem komórkowym i pagerem w ręce. Nawet w dniu Wigilii musi opuścić rodzinę i swoją narzeczoną, Kelly, przemieścić się na inny kontynent i dostarczyć przesyłkę, aby doszła na czas. Jest cel, jest zadanie, musi być wykonane. Czas na miłość oczywiście jest, czas na pracę również, ale patrząc na postępowanie Chucka, należy to pogodzić i nie marnować czasu na coś zbędnego, brać jedynie życie pełnymi garściami. W czasie lotu na Pacyfikiem samolot psuje się i spada do oceanu. Jako jedyny cudem ratuje się właśnie Chuck. Sam na samotnej, bezludnej wyspie. Bez komórki, komputera i pagera. Bez mapy, noża, ognia, światła, samochodu, a czas nie gra już takiej roli…
Sytuacja dość ironiczna: oto współczesny człowiek musi żyć, jakby był tym pierwszym człowiekiem, który dopiero odkrywa znaczenie wielu wydawało się błahych rzeczy. Taki ogień – przecież jest niby rzeczą oczywistą, ale gdy Chuckowi udaję się go rozniecić, choć jest to mały płomyczek, to jednak nasz Robinson Crusoe cieszy się jak dziecko, jak pierwotny człowiek, który dopiero co poznał znaczenie ognia. Albo woda i jedzenie – coś równie oczywistego. Lecz z potrzeby wody bohater będzie pił nawet z kałuży, aby coś zjeść – będzie jadł nawet surowe ryby. Ciężkie jest życie samotnika. Razu pewnego Chuck kaleczy sobie rękę, opiera się na niej i widzimy za chwilę, że jej odcisk układa się jakby w głowę ze zwichrowanymi włosami. Domalowuje usta, oczy, nos. “Wilson” staje się jedynym przyjacielem Chucka. W tej wyspiarskiej samotni “Wilson” urasta do rangi pierwotnego bożka. On to teraz wyznacza sens działania i w ogóle życia Chucka. Wygląda to trochę dziwacznie, ale jednak jakoś rozumiem to, że nasz rozbitek gada do piłki i do tej twarzy na niej namalowanej. Przecież człowiek jest istotą społeczną, nie można żyć do końca “poza światem”.
Podobne wpisy
Jest taka piękna scena, może wydawać się trywialna i w gruncie rzeczy – niedorzeczna: “Wilson” wylatuje za burtę tratwy, Chuck zrozpaczony rzuca się na ratunek. Nie udaje się. Chuck błaga o przebaczenie, przeprasza, bo po prostu “nie może”. “Wilson” to człowiek, jedyny sens i zaspokojenie potrzeby bycia z kimkolwiek, a tego “kogokolwiek” już nawet nie ma. Chuckowi udaje się powrócić do życia. Czymkolwiek to życie jest. Jest to chyba najtrudniejsze zadanie: powrócić do życia i “być w świecie”, od którego się uciekło pod przymusem, który wydaje się zupełnie obcy, wręcz nienormalny, niespokojny i głośny.
Jest to piękny i przede wszystkim mądry film. A owa mądrość polega na skontrastowaniu naszego współczesnego życia i sytuacji, gdy tego nowoczesnego życia jesteśmy pozbawieni. Co by było, gdybyśmy byli takimi Robinsonami Crusoe? Życie zmusiłoby nas do powrotu do jakby pierwotnej egzystencji, gdzie nawet najmniejsze zaiskrzenie ognia wzbudza nie lada emocje, gdzie niedostarczona paczka stanowi jedyny sens życia, że jednak może warto próbować. To wszystko podsumowuje scena na rozdrożu dróg. Chuck się uśmiecha. A widz wie, że to mu odpowiada. Czas i miejsce się nie liczą, nie muszą dać poczucia intensywnego i pełnego życia, może to jedynie dać między innymi drugi człowiek – oto prosi natura ludzka. Natura “cywilizacyjna” o drugim człowieku nie pamięta. A Tom Hanks z pewnością ma szansę zgarnąć trzeciego w swoim życiu Oscara. I to w pełni zasłużenie. Mówiło się, iż jest to jego rola życiowa. Zapewne, ale popis swoich aktorskich umiejętności dał już i w Filadelfii, i w Forreście Gumpie.
Tekst z archiwum film.org.pl.