BYĆ JAK JAMES BOND. Daniel Craig w tajnej służbie Jej Królewskiej Mości
Nie czas umierać trafiło do kin w zeszły piątek, z przytupem kończąc przygody Daniela Craiga w roli agenta 007. Brytyjczyk wcielał się w Jamesa Bonda od 2006 roku. Wystąpił łącznie w pięciu filmach z serii, które raz okazywały się niekwestionowanymi hitami artystycznymi i kasowymi (Skyfall), a raz radziły sobie dobrze jedynie w drugim z tych aspektów (Quantum of Solace, Spectre). Craig był więc Bondem na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie (podczas realizacji Spectre aktor złamał wszak nogę, kontynuował jednak pracę na planie). 45-minutowy dokument Bailliego Walsha, Być jak James Bond, zgrabnie podsumowuje tę wyboistą aktorską drogę.
Konstrukcja filmu jest bardzo prosta i, co za tym idzie, spójna. Sferę audio niemalże w całości okupuje nagranie rozmowy Daniela Craiga z Barbarą Broccoli i Michaelem G. Wilsonem (producentami wykonawczymi filmów o Jamesie Bondzie). W atmosferze przyjacielskiej pogawędki zostajemy zabrani w podróż do roku 2006, następnie zaś bardzo płynnie przenosimy się pomiędzy kolejnymi odsłonami przygód 007 – standardowo wypuszczanymi w kilkuletnich odstępach czasowych. Rozmowa urozmaicana jest, rzecz jasna, fragmentami filmowymi, materiałami wideo zza kulis (np. pierwszymi zdjęciami próbnymi Craiga w roli Bonda) czy wycinkami prasowymi. Mimo wszystko to właśnie konwersacja Craiga, Broccoli i Wilsona pozostaje punktem centralnym organizującym całą narrację filmu Walsha.
Jak nietrudno się domyślić, w Być jak James Bond dominuje przyjemny, nostalgiczny, nieco gawędziarski ton. Pewna epoka w serii o przygodach agenta 007 dobiegła właśnie końca, należy ją więc sumiennie podsumować, wydobywając na powierzchnię co ciekawsze wspomnienia. Docenić z całą pewnością trzeba, że w niektórych momentach (choć nielicznych) laurkowa otoczka wokół Daniela Craiga i jego wersji Bonda zostaje przełamana przez dozę autokrytycyzmu. Brytyjski aktor nie wstydzi się przyznać chociażby, że jego zdaniem Quantum of Solace było nie do końca udanym, zwyczajnie nieuporządkowanym filmem (i cóż, trudno się z nim nie zgodzić) – głównie ze względu na nie najwyższych lotów scenariusz, który powstawał już w trakcie okresu zdjęciowego (powodem był hollywoodzki strajk scenarzystów). Ekipa wchodziła więc na plan bez zaplecza literackiego, mając o fabule nowego Bonda bardzo mgliste pojęcie.
Pozostaje żałować, że twórcy Być jak James Bond, a przede wszystkim – sami bohaterowie dokumentu, nie pokusili się o nieco głębszą analizę tego, co dokładnie zaangażowanie Daniela Craiga wniosło do serii o agencie Jej Królewskiej Mości. Owszem, padają słowa o „resecie cyklu”, w paru zdaniach wspomina się również o tym, jak bardzo krytyczna była w pierwszym momencie społeczna recepcja castingu Craiga – kończy się to jednak na paru ogólnikach, brakuje tutaj szerszego spojrzenia na serię. Nikt nie docieka, dlaczego współczesny Bond wygląda zdecydowanie inaczej od swoich poprzedników, dlaczego w cyklu zaczęły pojawiać się coraz odważniejsze, ciążące ku naturalizmowi sceny przemocy, dlaczego miejsce kiczowatych, acz uroczych one-linerów Pierce’a Brosnana zajęło szorstkie, milczące oblicze Daniela Craiga. Historia ewolucji cyklu o przygodach agenta 007 to również historia ewolucji pojęcia męskości, a dokładniej jej popkulturowego, najbardziej reprezentacyjnego oblicza – nie można o tym zapominać.
Na analityczny, wielowymiarowy dokument na temat Jamesa Bonda musimy więc jeszcze trochę zaczekać. Film Bailliego Walsha to raczej towarzysząca kinowej premierze Nie czas umierać atrakcyjna ciekawostka, której docelowym miejscem jeszcze kilkanaście lat temu byłaby sekcja dodatków na płycie DVD – dzisiaj jest to natomiast platforma streamingowa.
Być jak James Bond odnaleźć można w polskiej ofercie HBO GO.