search
REKLAMA
Archiwum

BROKEN FLOWERS (2005)

Dagmara Sitek

24 października 2017

REKLAMA


Carmen 

Skąd my znamy tę Amerykę spoza turystycznych szlaków? Choć w Broken Flowers Jarmusch odchodzi daleko od estetyki scenerii swojego wcześniejszego filmu Inaczej niż w raju, podobieństwo tkwi w nowatorskim przedstawieniu najczęściej “kolorowych” dotąd Stanów, lansowanych chociażby w serialach pokroju Słonecznego patrolu czy Policjantów z Miami. W przypadku Inaczej niż w raju jest to “Ameryka brudnych ulic i śmierdzących mieszkań, melinowatych szulerni, zaludniona przez zwykłych, małych ludzi”. W Broken Flowers Ameryka została ukazana jako kraj zbyt dużych przestrzeni. A może to tylko sposób na ukazanie alienacji Dona? Gdzieś na skraju drogi, w dalekiej prowincji, w przytulnym ośrodku otoczonym malowniczym, leśnym krajobrazem ma swój gabinet Carmen. Przyjmuje Dona, chłodniej niż pedantyczna Dora, poznając go prawie natychmiast. Ich historia miłosna wydaje się być naznaczona znacznie boleśniej niż poprzednie dwie. Choć mogą to być tylko pozory lub kwestia zmian, jakim podlegają ludzie w ciągu swojego życia i zgorzknienia, w jakie często popadają. Ta niegdyś ambitna studentka prawa, po traumatycznym przeżyciu spowodowanym nagłą śmiercią swojego czworonożnego pupila, otrzymała dar komunikowania się ze zwierzętami.

“Tak, rozmawia również z iguanami.”

Powie jej asystentka, rozmawiając z przez telefon z właścicielem zwierzaka.
Carmen zrobiła doktorat z zachowań zwierząt, by pracować z powodzeniem jako psi terapeuta. Jarmusch subtelnie daje widzowi odczuć, że kobieta posiada nadprzyrodzony talent, kiedy na pytanie Dona:

“Co mówi ten kot?”

Carmen odpowiada z enigmatycznym uśmieszkiem:

“Mówi, że masz tajny plan.”

Być może to ręka tej obdarzonej nadprzyrodzonym zmysłem kobiety wrzuciła niepodpisany list do skrzynki. Dlatego Carmen spodziewała się odwiedzin Dona. Znając jego zamiary, Jarmusch nie zamierza nic tłumaczyć, wciąż mnożąc znaki zapytania, stawiając na wyobraźnię i wyczucie widza.


Penny 

Czy jest coś przyjemniejszego niż dać upust nienawiści trawiącej nas przez szereg lat, wyzbyć się wszelkich skrupułów i dokopać wrogowi, nie bacząc na konsekwencje swoich czynów? Z pewnością nie ma przyjemniejszej rzeczy pod słońcem. Dla Penny. Co wydarzyło się między nią a Donem dwadzieścia lat temu? Po raz kolejny Jarmusch sadystycznie nie zamierza zdradzić nam szczegółów ich romansu. Należy przecież do przeszłości, a reżysera interesuje moment teraźniejszy wraz z całym jego ładunkiem emocjonalnym, którego echo możemy odnaleźć w byłych kobietach Dona.


Ostatni przystanek: cmentarz w anonimowej okolicy 

To tyle o przedstawionej pobieżnie treści Broken Flowers. Przyjrzymy się teraz sferze konstrukcyjnej i wymiarowi znaczeniowemu obrazu filmowego Jarmuscha. Każde z pięciu spotkań, podczas których Don konfrontuje się kolejno ze swoimi eks- dziewczynami, stanowi dość lapidarną etiudę, która pomimo oszczędności w środkach filmowego wyrazu jest bogatym w znaczenia obrazem. Dzięki ograniczonym do minimum dialogom, zwięźle zarysowującym sylwetki bohaterów, mamy czas przyglądać się wszystkiemu, co ich otacza. Długie ujęcia zatrzymujące się kolejno na nieubranej Lolicie, kiczowatym do szczytu możliwości “egzemplarzu” Dory, niemal przerażonej twarzy Penny, kamiennym zazwyczaj obliczu Dona, spełniają z powodzeniem funkcję narracyjną dzieła. Słowa w Broken Flowers, jeśli występują, to najczęściej pod postacią inteligentnych, zabawnych ripost czy trochę enigmatycznych sformułowań, które jakby nie licują z powagą tematu filmu i przykrymi konsekwencjami tej dość niecodziennej podróży. Nawet w ostatnim kadrze Jarmusch trochę sobie podkpiwa, przeplatając ujęcie z zatroskanym, stojącym na środku ulicy Donem z co najmniej niedwuznacznym spojrzeniem chłopaka, wychylającego się z okna pędzącego samochodu. Po tym wszystkim, co przytrafiło się Donowi, reżyser zwyczajnie się uśmiecha? Jak gdyby nigdy nic? Kolejnym elementem filmowego wyrazu, prócz skromnych dialogów, jest muzyka: ta spoza kadru (dobiega nas często niezwykle wpadający w ucho leitmotiv jazzowy) lub ta w kadrze, towarzysząca Donowi od samego początku samotnej podróży.

“Muzyka z Etiopii. Dobra na serce.”

Płyta MP3 podarowana mu przez Winstona pobrzmiewa w powtarzającym się do znudzenia ujęciu, w którym widzimy krajobraz zza kierownicy. Oczami Dona. Tak jakby łatwo zniechęcający się mężczyzna potrzebował ciągłego wsparcia ze strony Winstona, prowodyra tego dość ryzykownego przedsięwzięcia. Bill Murray, wcześniej znany głównie jako aktor komediowy, po odmiennych rolach w Między słowami czy w Podwodnym życiu ze Stevem Zissou, potwierdza swój dojrzały sceniczny wizerunek najpełniej właśnie w Broken Flowers. Magnetyzuje techniką “nie-grania w graniu”, wykreowaniem antybohatera. Daleki od moralizatorstwa Jarmusch nie tłumaczy motywów wyrzeźbionej jakby w skale twarzy Dona. Można się jedynie domyślać, co ta wyjątkowo pozbawiona ekspresji twarz w danej chwili oznacza. To kolejna zagadka, którą tym razem zadaje nam Bill Murray. Ale zagadek nie koniec. Czemu reżyser milczy na temat tożsamości autora listu? I czy ta kwestia w filmie ma jakiekolwiek znaczenie? Tak na dobrą sprawę autorem listu mógł być przecież każdy: Sherry, by zemścić się na podstarzałym Don Juanie. Winston? Choć wydaje się mało prawdopodobne, żeby ten wciąż zabiegany Etiopczyk z dnia na dzień wpadł na pomysł ocalenia kumpla od marazmu i monotonni życia kawalerskiego. Zresztą sam akt rozszyfrowywania anonimowego listu, który dostarczał mu zbyt wiele frajdy, wykluczałby jego autorstwo.

Penny, Carmen, Dora, Laura? Po tym, jak płomienny romans się wypalił, a drogi kochanków rozeszły, wydają się nie interesować życiem tego niezbyt atrakcyjnego mężczyzny. Gra pozorów? Nie sądzę. Jarmusch naznacza te postaci zbyt dużą dozą prawdy psychologicznej, odcinając je skutecznie od motywów napisania anonimowego listu. No może za wyjątkiem wyraźnie wyprowadzonej z równowagi Penny. Czy Don mógł być autorem listu? Zdesperowany Don, nie radzący sobie ze swoim życiem uczuciowym, potrzebujący bodźca i pomocy ze strony Winstona, wiedząc, że tylko on, dzięki swojej aktywności i witalności, jest w stanie namówić go na coś naprawdę szalonego? Być może. Przecież Don nie ma w domu komputera. Czyżby posiadał maszynę do pisania? Kto wplątał Dona w historię rozliczania się ze swoją przeszłością i czy osoba tajemniczego nadawcy powinna nas interesować? Bo jeśli byśmy wyrzucili ze swojej świadomości całkowicie istnienie owego listu, moglibyśmy postawić sobie zasadnicze pytanie: kogo tak naprawdę obchodzi Don? Odpowiedź byłaby dość przykra, z czego pewnie i sam Don doskonale zdaje sobie sprawę. I może właśnie tę gorzką świadomość całkowitej samotności wyraża jego twarz. Bardzo istotne wydaje się być również to, co podczas podróży dzieje się z Donem, i to, w co ta dziwna wyprawa pozwala mu uwierzyć:

“Wiem, że myślisz, że jestem twoim ojcem.” (Don)
“Pojebało cię?” (napotkany po drodze chłopak)

Dzięki ciągłym niedopowiedzeniom, ciężko jest sportretować realistyczny obraz bohatera. Wiemy, że kocha kobiety, przecież miał ich w życiu tak wiele: 

“Słyszałem, że byłeś prawdziwym Don Juanem.” (Winston)

Ale z drugiej strony nie wiemy, w jakich okolicznościach się z nimi rozstawał, kim dla nich był. Czy Penny, żywiąca do niego wyraźną niechęć, może być wyznacznikiem w tej kwestii? Przecież to właśnie ona przed laty zostawiła Dona. Biorąc pod uwagę, że telewizja kłamie, czy nie posunęłam się zbyt daleko, kwalifikując Donniego do elitarnej grupy amatorów ciał kobiecych? (Patrz rozdział Don. Don Johnston). Przecież zarówno Laura, jak i Dora nie wydawały się być ofiarami wyrachowania i młodzieńczej chuci Dona, przeciwnie, przyjęły go ze sporym rozrzewnieniem. Zresztą postać Dona została poprowadzona w filmie tak, że niezwykle łatwo obdarzyć ją sympatią czy nawet zaufaniem, co wydaje się niemożliwe w stosunku do zdystansowanego Don Juana. 

 

“Ty rozumiesz kobiety.” (Winston)

Czy ciężko jest zrozumieć ukryte pod maską ignorancji pragnienia bohatera filmu, opierającego się w największej mierze na sugestiach, nieśmiałych podpowiedziach i podszeptach reżysera? Ta poetycka opowieść rozbraja na poły dzięki minimalistycznej kreacji Billa Murraya, na poły dzięki wysmakowanemu stylowi, zasadzającemu się na inteligentnym poczuciu humoru i prostocie. Nie ma w dziele Jarmuscha elementów zbędnych, wszystkie składają się bowiem na dopracowaną pod każdym względem układankę tłumionych emocji, niespełnienia, szczypty sentymentalnej zadumy nad teraźniejszością i zwyczajnej potrzeby miłości.

Tekst z archiwum film.org.pl.

REKLAMA