search
REKLAMA
Recenzje

BRAD’S STATUS. Pogadanka o życiu z samym sobą

Mikołaj Lewalski

8 maja 2018

REKLAMA

Brad ma dobre życie. Kochająca żona, bystry syn, przyzwoite warunki życiowe i praca, w której może pomagać innym. Na horyzoncie majaczą potencjalne problemy finansowe, ale generalnie nie ma powodów do poważnych zmartwień. Brada trapią jednak rozmaite kwestie. Czuje, że jako jedyny ze swojej paczki ze studiów nie odniósł sukcesu. Wydaje mu się, że zawiódł siebie i wszystkich innych. Na jego rozterki i dylematy łatwo machnąć ręką i uznać je za bzdurne, ale byłoby to krzywdzące dla bohatera. Kryzys, przez który przechodzi Brad jest bowiem świetnie napisany i niezwykle przekonująco zagrany przez Bena Stillera (to prawdopodobnie jego najlepszy występ w karierze). Z pewnością warto dać mu szansę.

Autorefleksja Brada nie bierze się znikąd. Jego syn znajduje się właśnie na życiowym rozdrożu i planuje wybór uczelni. Jego wiedza i zdolności gwarantują mu miejsce prawdopodobnie na każdym uniwersytecie, a wśród rozważanych przez niego placówek znajdują się Harvard i Yale. Brad sam kiedyś marzył o Yale, ale nie udało mu się tam dostać. Trafił na mniej prestiżową uczelnię, na której znalazł jednak przyjaciół podobnych do niego i profesora, który niczym Robin Williams w Buntowniku z wyboru wziął go pod swoje skrzydła i napełnił idealizmem. To dzięki niemu Brad postanowił zająć się działalnością charytatywną, podczas gdy cała reszta jego paczki zdecydowała się podążać za bogactwem i statusem. Mężczyzna nie czuje się jednak zwycięzcą w tej sytuacji. W swoich oczach przegrał, a codzienność zatruwa mu zazdrość o cudze sukcesy i snucie rozmaitych domysłów na temat życia dawnych przyjaciół.

Wszystko to jest opowiadane od początku filmu do końca – narracja z offu towarzyszy nam praktycznie cały czas. Taki zabieg często spłyca dzieło i nie pozwala należycie wybrzmieć obrazom i interakcjom bohaterów. Widz zaś zastanawia się, czy jest uważany za idiotę, czy może to reżyser nie wie, jak przekazać coś bez mówienia o tym wprost.

Zawarto w niej także ogromny ładunek humorystyczny – absurdalność wielu wewnętrznych monologów w połączeniu z komizmem wyimaginowanych scen sprawią, że zaśmiejecie się niejednokrotnie. Szczególnie rozbrajające jest użycie tego samego smętnego utworu w momentach, w których myśli Brada stają się jednoznacznie pesymistyczne. Zgrabne połączenie ludzkiego dramatu z dobrym poczuciem humoru nie jest łatwą sztuką, ale Mike’owi White’owi udała się ona niemal bezbłędnie. Reżyser i zarazem scenarzysta z powodzeniem przedstawia ograny temat w świeży i interesujący sposób. Nie ukazuje Brada jako męczennika i nie krytykuje jego postawy. Zamiast tego przybliża nam jego problem jako coś zupełnie naturalnego. W podobnie stonowany sposób do postaci protagonisty podchodzi Ben Stiller. Jego fantastyczny występ jest emocjonalny i przejmujący, ale zarazem pełen rezerwy i powagi.

Ważne jest również to, że oprócz perspektywy Brada możemy zobaczyć, jaki stosunek mają do niego inne osoby i jak one ustosunkowują się do jego rozterek. Całość ma także niezwykle uniwersalny wydźwięk i wcale nie trzeba być mężczyzną po 50-tce, żeby utożsamiać się z Bradem przynajmniej w jakimś stopniu. Kto z nas nie zastanawiał się, co by było gdybyśmy podjęli inne decyzje w przeszłości? Jak nasze życie potoczyłoby się gdybyśmy wybrali inną szkołę, inny kierunek studiów albo inne miasto do zamieszkania? Kim byśmy się stali, gdybyśmy ustalili sobie inne priorytety, nie zaangażowali się w jakiś związek lub po prostu wyjechali z kraju? Myślę, że każdemu z nas zdarza się marnować życie i nerwy na roztrząsanie kompletnie błahych (obiektywnie oceniając) problemów. Te potrafią rosnąć w naszych umysłach do absurdalnych rozmiarów i właśnie o tym jest ten film. To słodko-gorzka refleksyjna wyprawa wgłąb siebie i własnych niedoskonałości. Gorąco polecam udać się na nią świadomie i z otwartą głową.

REKLAMA