Rok 1980. 19-letni Robert Shafran stawia pierwszy krok na kampusie uniwersytetu Sullivan Community College w Catskills. Przyjechał z centrum Nowego Jorku, przebywszy ponad 100 mil drogi za pomocą swojego ulubionego samochodu – bordowo-zielonego volvo, które pieszczotliwe nazywa „starą suką”. Pierwszy dzień na kampusie i od razu Robert znajduje się w wybitnie niezręcznej sytuacji. Nieznajomi ludzie witają się z nim wyjątkowo wylewnie – przybijają piątki, poklepują po plecach, dopytują o wakacje, uporczywie tytułując go przy tym „Eddy”. Robert jest przekonany, że padł ofiarą jakiegoś wymyślnego żartu, w który zaangażowała się grupa znajomych z uniwersytetu. Wtem do jego pokoju wchodzi Michael Domnitz – najlepszy przyjaciel Eddy’ego Gallanda. W ten sposób Robert Shafran dowiaduje się, że ma brata bliźniaka.
Tim Wardle rozpoczyna swój dokument od mocnego uderzenia. Historia Roberta Shafrana i Eddy’ego Gallanda wydaje się niewiarygodna. Bliźniacy, którzy odnaleźli się po 19 latach? Sprawa szybko trafia na pierwsze strony najpopularniejszych amerykańskich dzienników. To dzięki medialnemu zamieszaniu o wszystkim dowiaduje się trzeci z braci – David Kellman. Chłopak błyskawicznie kontaktuje się z Robertem i Eddym, doprowadzając tym samym do absolutnie niezwykłego spotkania. Po raz pierwszy od narodzin trojaczki znajdują się tak blisko siebie.
Jeżeli po spotkaniu Eddy’ego i Roberta w mediach rozpętała się burza, to po ujawnieniu się Davida przez środki masowego przekazu przeszedł prawdziwy tajfun. Chłopcy zaczęli pojawiać się wszędzie – trafili na okładki gazet, gościli w popularnych talk show, a nawet zaliczyli cameo u boku Madonny w filmie Rozpaczliwie poszukując Susan. Zawsze w identycznych ubraniach, z tymi samymi szerokimi uśmiechami na twarzach. Wykorzystując swoje pięć minut, bracia zakupili wspólne mieszkanie w Nowym Jorku i założyli restaurację, którą nazwali, a jakże by inaczej, Triplets. „To była bajkowa opowieść. A ludzie lubią słuchać cudownych historii” – podsumowuje ciotka jednego z trojaczków.
Eddy, Robert i David są na ustach wszystkich, uświetniają swoją obecnością najlepsze nowojorskie imprezy, w tle przygrywa Walking on Sunshine – raj na ziemi. Historia skręca jednak na wyjątkowo mroczne tory, gdy rodziny chłopaków decydują się dociec, z jakiego powodu trojaczki zostały rozdzielone tuż po narodzinach. Dlaczego każdy z braci trafił do tak innej pod względem ekonomicznym rodziny – Robert do klasy wyższej, Eddy do średniej, a David do robotniczej? Dlaczego w każdej z tych rodzin już wcześniej znajdowało się dziecko z adopcji?
Nie będę pisał, co dokładnie dzieje się dalej, aby nie zepsuć nikomu pełnego zaskoczeń seansu. Jeżeli jesteście niecierpliwi, to z łatwością możecie wygooglować sobie resztę historii – polecam jednak podejść do Bliskich nieznajomych z minimalną dawką informacji na temat losu trojaczków. Tim Wardle ma bowiem w rękawie nie jednego, ale co najmniej kilka asów, które skrupulatnie wykłada na stół, sprawiając, że szczęka odbiorcy nawiązuje regularny kontakt z podłogą. Nie bez powodu Bliscy nieznajomi otrzymali na festiwalu Sundance specjalną nagrodę za „storytelling”.
Poza samą historią interesującym aspektem dokumentu jest również podejście jego twórców do inscenizacji – techniki, która niemalże zawsze wzbudza kontrowersje natury etycznej. Tim Wardle korzysta z niej w swoim filmie tylko wtedy, gdy bohaterowie ze szczegółami opisują istotne, a z różnych powodów niezarejestrowane na taśmie wydarzenia z przeszłości – w ten sposób zwizualizowane zostają m.in. początkowe sceny rozgrywające się na uniwersyteckim kampusie. Inscenizacja służy więc w Bliskich nieznajomych temu samemu celowi, któremu podporządkowana była w najsłynniejszym bodajże przypadku jej wykorzystania – Cienkiej niebieskiej linii Errola Morrisa. Dotrzeć do prawdy poprzez wykreowanie rzeczywistości.
Bliskich nieznajomych ogląda się z zafascynowaniem godnym najlepszych filmów fabularnych. Tim Wardle wyciska z niewiarygodnej historii Eddy’ego, Roberta i Davida ostatnie soki, wydobywając na powierzchnię jej niebywały potencjał dramaturgiczny. Nie zapomina przy tym o skomplikowanych zagadnieniach, jakie rodzą się podczas seansu: co jest istotniejsze – geny czy wychowanie? Co sprawia, że jesteśmy takimi, a nie innymi ludźmi? Wreszcie – ile można poświęcić, aby otrzymać odpowiedzi na te pytania?