BLAME! Recenzja anime od Netflixa
Wyobraź sobie świat, w którym Internet sprzeciwia się człowiekowi… Zdziesiątkowana na skutek zarazy ludzkość zmuszona jest walczyć o przetrwanie w mieście zarządzanym przez zaawansowaną i ostateczną formę sieci. Ukrywający się i zaszczuty człowiek zmaga się nie tylko z głodem będącym pokłosiem ograniczonego pożywienia, ale także z systemem obronnym miasta, czyli tzw. safeguardami – pająkopodobnymi robotami wysyłanymi regularnie w kierunku ludzkich osad w celu ich eksterminacji.
Czy taki świat odnajdzie swego bohatera?
Tak pokrótce przedstawia się fabuła japońskiego filmu Blame!, wyprodukowanego przez Polygon Pictures, a dystrybuowanego przez platformę Netflix, który miał swoją premierę 20 maja. Jest to anime, którego reżyserią zajął się Hiroyuki Seshita – wcześniej odpowiedzialny za seriale Sidonia no Kishi oraz Ajin. Scenariusz Blame! oparty jest na mandze o tym samym tytule, autorstwa Tsutomu Niheiego. Jego styl przepełnia fascynacja cyberpunkiem oraz architekturą (co widać w projektach monumentalnych budowli), którą swego czasu studiował. Adaptacja słynnej mangi Blame!, która pojawiła się po raz pierwszy w 1994 roku, planowana była już od dłuższego czasu. Pierwsze pogłoski o tym pochodzą już z 2007 roku. Projekt zakończył się jednak fiaskiem, gdyż odpowiedzialne za nie studio Micott & Basara w 2011 roku ogłosiło bankructwo. W 2015 podjęto ponownie próbę adaptacji – tym razem skuteczną, do czego oczywiście przyczyniła się platforma Netflix, dająca możliwość globalnej dystrybucji Blame!.
Podobne wpisy
Jaki jest tego wynik? Patrząc całościowo, Blame! to całkiem sprawne anime, solidnie zaprojektowane (design kostiumów oraz architektura miasta), cieszące oko (tradycyjna kreska podkręcona została efektem komputerowym) i, co równie istotne, podbudowane ciekawym światem. W treści stanowi interesujące połączenie cyberpunku (na czele z frapującą ideą sieci przejmującej kontrolę nad metropolią) z postapokalipsą, a na gruncie zarówno stylistyki, jak i dynamiki bardzo przypomina grę wideo. Z tego płynie zresztą najważniejsza zaleta filmu, polegająca na wrzuceniu widza w samo centrum akcji, porzucając jednocześnie przydługawe wstępy i ekspozycje bohaterów. Film rozpoczyna imponująca sekwencja pojedynku ludzi z safeguardami, która jednocześnie stanowi zapowiedź wrażeń, jakie czekają na widza w dalszej części filmu. Jak w dobrej grze wideo, momenty dynamicznej akcji przerywane są zastojami, w których odbiorca ma okazję przyjrzeć się lepiej bohaterom – szczególnie jednemu, głównemu, przywodzącemu na myśl westernowych tajemniczych wędrowców. Choć przerwy trwają czasem zbyt długo, rekompensata w postaci finalnego pojedynku jest już w pełni zadowalająca.
To chodzenie na skróty ma jednak swoje ciemne strony. Film Polygon Pictures jest dość luźno powiązany z mangą o tym samym tytule, co skutkuje tym, że twórcy nie zaprzątają sobie głowy tłumaczeniem fabularnych zawiłości. Widz, który nie zna oryginału, a przyzwyczajony jest do tradycyjnej narracji prowadzącej widza za rękę od samego początku, może mieć trudności w odnalezieniu się w tym świecie. Na skutek skrótów myślowych autorów zatraca się gdzieś głębia tej opowieści, umyka także jej przesłanie. Nie wiemy, na czym polega trud bohaterów, starających się przetrwać w świecie po katastrofie, gdyż nie idzie za tym żaden obraz. Gdyby nie to, że w filmie mowa jest o głodzie, trudno byłoby się domyślić, że bohaterowie cierpią z powodu braków pożywienia – sami bowiem całkiem sprawnie poruszają się w swych zbrojach. I stąd też cały kontekst postapokaliptyczny, nadający tej opowieści sens, podpiera się jedynie pustymi hasłami.
Być może jednak twórcy świadomie nie chcieli wykładać wszystkich kart na stół, licząc na możliwość kontynuowania historii w ewentualnym sequelu. Ryzyko się opłaciło – kilka tygodni po premierze filmu oficjalnie ogłoszono start przygotowań do realizacji drugiej części Blame!. Jak by nie patrzeć, materiału do adaptacji jest pod dostatkiem – manga składa się z dziesięciu woluminów.
Blame! może nie wywoła trzęsienia ziemi, może nie porwie tłumów i nie stanie się z miejsca kultowe, jak kilka innych, siostrzanych anime (z których jedna doczekała się nawet aktorskiego remake’u), aczkolwiek to wciąż bardzo solidna produkcja, z ciekawym światem i bohaterami, z rewelacyjną stroną wizualną. Warto poświęcić jej czas.
korekta: Kornelia Farynowska