search
REKLAMA
Recenzje

KRÓLESTWO ZWIERZĄT. Brawurowe science fiction o zaskakujących skutkach pandemii [RECENZJA]

Mamy w europejskim kinie coś innego, co ogląda się z fascynacją, ale też podskórnym niepokojem.

Tomasz Ludward

14 czerwca 2024

REKLAMA

Zdobywca pięciu Cezarów – Królestwo zwierząt był jedną z rewelacji francuskiego kina w 2023 roku. Reżyser filmu Thomas Cailley przed seansem złożył widzom obietnicę. W charakterystyczny dla festiwalowych produkcji sposób przez chwilę opowiadał z ekranu o procesie powstawania filmu, podkreślając jego wielogatunkowość oraz wyjątkową rolę Paula Kirchera jako Emile’a. Nie wspominał jednak o wyjątkowości samego scenariusza, który w brawurowy sposób ukazuje wyimaginowane skutki pandemii, wprowadzając nas w świat, jakiego francuska kinematografia dotąd nie znała.

Najprościej opowiadać o filmie Cailleya jako o przygodowym filmie SF, zaczynając od jego naukowej strony. I tu pojawia się dość ryzykowne założenie. Wskutek mutacji genów ludzie zaczynają stopniowo rozwijać cechy zwierzęce, prowadzące do kompletnej metamorfozy. Kiedy poznajemy bohaterów Królestwa zwierząt, epidemia trwa już jakiś czas, a oni sami w otwierającej scenie tkwią w samochodowym korku – nadużywanym symbolu chaosu i ucieczki w obliczu apokalipsy. Jednak Emile i jego ojciec Francoise przed niczym nie uciekają. Są w drodze do szpitala, by odwiedzić matkę Emile’a, która, podobnie jak dziesiątki innych pacjentów, powoli zanurza się w tytułowym królestwie.

Przedstawiona relacja między ludźmi a mutantami pozbawiona jest znajomych skrajności. Mutanci cierpliwie czekają na swoją kolej u lekarza, są traktowani w sposób humanitarny, a instytucjonalna opieka nad nimi nie pozbawia ich godności, niezależnie od tego, jak ironicznie by to nie brzmiało. Tak stworzony model to oczywiście reżyserska wizja pandemii i jej skutków, zawarta w całości w skali mikro.

Cailley unika typowych straszaków, jak ekrany informujące o kolejnych dotkniętych metropoliach lub specjalnych strefach kwarantanny. Zamiast tego globalizacja epidemii nie jest jego celem, co nadaje całemu zjawisku lokalny i intymny wymiar. Pozostawia nas w zawieszeniu, bez odpowiedzi na pytania dotyczących jej statystyk, informacji o pacjencie zero lub przebiegu choroby na różnych półkulach.

Dlatego ekosystem Królestwa zwierząt jest znacznie mniejszy, zarówno fizycznie, jak i symbolicznie. Relacja ojciec–syn rozwija się głównie w leśnym otoczeniu, które stanowi swoistą koronę filmowego drzewa. Las, jak wiadomo, może skrywać tajemnice, przygody, być kryjówką albo miejscem, w którym bohaterowie odnajdują coś nowego. Jego warstwy to kolejno kino drogi, opowieść o dorastaniu, inicjacjach i przełamywaniu wewnętrznych barier. Nie brakuje również akcentów komediowych.

Główna odpowiedzialność za tę gatunkową żonglerkę spoczywa na 23-letnim Paulu Kircherze, którego Emil to nowy-stary bohater niezależnego kina nad Loarą. Po pierwsze, ląduje w nowym otoczeniu, w nowej szkole, niespełna dwa miesiące przed zakończeniem roku szkolnego. Po drugie, to nie adaptacja do nowego środowiska stanowi o jego aktorskiej sile. To, co czyni go jednym z najważniejszych bohaterów francuskiego kina od wielu lat, to jego wrażliwość na epidemię.

Warto również podkreślić elementy techniczne u Cailleya. Charakteryzacja ludzi-zwierząt niepokojąco uwiarygadnia ten nieprawdopodobny scenariusz, w którym stworzenia noszą fizyczne pozostałości po swojej ludzkiej powłoce. Ich ciała zlewają się w opowieści – niczym karta pacjenta – o znikającym człowieku, dramatycznie wypieranym  „dziką” naturą zwierzęcej powłoki. To sprzyja narracji, która kibicuje empatii i zrozumieniu ich położenia, tym bardziej że zmiany postępują powoli.

Królestwo zwierząt utrzymuje realistyczny, miejscami przygodowy ton aż do finału, w którym pojawiają się pewne niedociągnięcia. Finałowe klamry mogłyby być mniej oczywiste, a przedstawienie małych miasteczek mniej stereotypowe – mężczyźni z południa chwytający za broń i wyruszający na „polowanie”, dawniej paląc koty na stosach (tak!). Mimo to Cailley unika pułapki, w którą często wpadają reżyserzy podobnych filmów. Jego zabiegi, by urzeczywistnić ten rodzaj epidemii, są wiarygodne. Wpleciona w to obyczajówka jest poprowadzona z pomysłem i solidnym aktorstwem. Warto też obejrzeć film w kinie, by w pełni docenić jego warstwowość.

Avatar

Tomasz Ludward

Filmy na zmianę ogląda i słucha. Nieprzyzwoicie często wraca do ulubionych tytułów. Kinoman z zamiłowania, ceniący brak reklam i dubbingu. Wyjątkowo podatny na literackie adaptacje. Aktualnie w poszukiwaniu tej jednej, idealnej platformy streamingowej. Członek International Film Music Critics Association (IFMCA).

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA