search
REKLAMA
Recenzje

CRISTÓBAL BALENCIAGA. Czy kapelusz może stać się początkiem rewolucji? [RECENZJA]

Udany portret Cristóbala Balenciagi – pioniera haute couture, toczącego przegraną walkę z nieuniknionym na rynku prêt-à-porter.

Odys Korczyński

21 stycznia 2024

REKLAMA

Ten tytułowy kapelusz jest tylko jednym z ciekawie potraktowanych motywów w najnowszym serialu Disneya portretującym życie Cristóbala Balenciagi. Był krawcem elit, pionierem mody haute couture, a po jego śmierci marka, którą stworzył, wciąż jest obecna w przestrzeni medialnej, w sferach najwyższych, tyle że pojęcie elitarności się zmieniło. Symbol pozostał ten sam, przetrwał w nim duch artysty. Zmienił się za to materiał nosiciela, co zdecydowało o wybebeszeniu symbolu z wartościowej treści. Podobnie z materiałem na mundury i swastyki za czasów Balenciagi – po zakończeniu okupacji Francji materiały, z których szyto nazistowskie mundury, pozostały – tylko po raz kolejny symbole umarły. Podobnie jak niektóre prace Balenciagi, które ocierały się o sztukę w rzemiośle modowym, tak serial o nim ociera się o niesamowity artyzm w ukazywaniu widzowi nudnawego życia artysty, prowadzonego w nudnym i w sumie niepotrzebnym nikomu świecie tak wysokiej mody, że z jej wierzchołka nie dostrzega się prozaicznego życia, które podtrzymuje wszystko, co na owej górze ma się za elitarne i lepsze.

Cristóbal Balenciaga był monotonnym człowiekiem, który nie lubił się wychylać. Nie udzielał się towarzysko, nie gonił za wywiadami, a nawet walczył z dziennikarzami, nie przeżywał wyrafinowanych przygód, nawet w życiu seksualnym. No chyba że za jakiś wyskok wziąć zmysłową i nieco dowcipną relację z Hubertem de Givenchy. Balenciaga chował się bez przerwy za kotarą podczas swoich pokazów mody, bojąc się skonfrontować z widzami. Chował się z przyzwyczajenia, bo jako dziecko rówieśnicy śmiali się, że woli szyć, niż nie kopać piłkę. Generalnie bał się konfrontacji, zmiennej istoty świata, na którą nie można się przygotować i czasem trzeba rozpoznawać ją tzw. bojem. Trudno z tak mało sensacyjnego materiału zrobić zajmujący uwagę widza serial biograficzny. Twórcy więc wpadli na pomysł, że poszukają akcji gdzieś bardzo głęboko w refleksjach Balenciagi na temat swojego życia, świata i modowej branży i okazało się to najlepszym wyjściem, bo w swojej głowie Balenciaga był mistrzem kina psychologicznej akcji. Jego refleksja nad sobą, otoczeniem i moralnością tkwiły w tym, co projektował – jego bunt również, a rozwijał się on przez całe życie, trzymając, jak tylko można było najdłużej, maskę klasycyzmu na skrzywionej złością twarzy.

Narastającą złość w kinie pokazać u bohatera to sztuka, zwłaszcza za pomocą środków oszczędnych, bazujących jedynie na grze aktorskiej oraz dialogach. Trzeba sprawić, żeby widz zobaczył w głównym bohaterze kogoś w części innego, niż on faktycznie jest. Za zdolności i odwagę w prezentowaniu autentycznych reakcji bohatera odpowiedzialny był znakomity Alberto San Juan. Co do treści: żeby osiągnąć lepszy efekt u widza, skupiono się na okresie życia projektanta, który zadecydował o jego karierze w świecie, a nie tylko w Hiszpanii. Być może także Balenciaga na tle wojny domowej w Hiszpanii wypadłby blado, jako jej beznamiętna ofiara, a tak lepiej było wykorzystać II wojnę światową, żeby pokazać, że polityka i wojna i tak dosięgnęły projektanta oraz to, jak rozpaczliwie próbował się obronić przed zajęciem jakiegoś wobec nich stanowiska. I tak w tym monotonnym życiu geja-artysty – który miał głęboki problem z akceptacją swojej seksualności, a niespełnienie z tego wynikające, przekuł na bycie sławnym odszczepieńcem, który równocześnie nie chciał się w ogóle wychylać – twórcy serialu musieli znaleźć jakieś ciekawe filary sensu, przyciągające uwagę widzów. Stąd takie smaczki jak historia o kapeluszach, które projektował kochanek i długoletni współpracownik Balenciagi – Władzio Jaworowski d’Attainville. To właśnie one wzbudziły sprzeciw nazistowskich władz okupacyjnych, bo poprzez swoją frywolność i nowatorskość wymykały się idei kontroli całego zuniformizowanego społeczeństwa wymarzonego przez Hitlera. Stąd szmugiel materiałów z Hiszpanii, wprowadzający element sensacyjny do życia Balenciagi. Stąd energiczny, że się tak wyrażę, bazujący na bardzo aktywnej pracy kamery, sposób prezentowania kolejnych projektów Balenciagi, żeby zrównoważyć monotonię tematyki modowej zaskakującą formą. Stąd wreszcie ta cała jego refleksja nad sensem pracy projektanta w czasach wojny i pokoju, opisująca relacje symbolu i materiału. Symbole nazistowskie zostały obalone, ale te same materiały, z których szyto nienawistne mundury i flagi, pozostały. A to oznacza, że wartość rzeczy „drogich”, w tym tworów mody, jest relatywna, bo ustanawiana tylko wolą ludzi, którzy zgadzają się płacić twórcom za te rzeczy aż tak wielkie pieniądze. Podobnie z symbolami, w imię których nawet się zabija. Czy więc taki świat ma w ogóle sens? To pytanie do widzów. A cała ta naszpikowana egzystencjalnymi problemami fabuła została również celowo zamknięta w formie opowieści, którą Balenciaga, odludek, człowiek w jakimś sensie ciągle niespełniony i odseparowany w swojej sławie, snuje pod koniec swojego życia, niemal jak spowiedź, prowadząc widza przez kolejne wydarzenia tworzące historię mody. I tylko z pozoru nie ma ona znaczenia dla nas dzisiaj, nawet ta wysoka, której większość z nas po pierwsze by nie miała za co kupić, a po drugie – okazji, by założyć. Zresztą w tym przypadku środki finansowe łączą się nieodzownie z tymi okazjami.

Tak więc serial o Cristóbalu Balenciadze pokazuje, jak z pozoru niepozorne, bez znaczenia rzeczy i wydarzenia mogą zdecydować o losach niemal całego świata, a na pewno o życiu jednego człowieka – dokładnie subiektywna ocena tych wydarzeń oraz czyny z nią związane. A gdyby naziści jednak nie zwrócili uwagi na frywolne kapelusze Władzia, co by było dalej z karierą Balenciagi? Kapelusz jako początek rewolucji w życiu artysty to dobry pomysł na uczynienie ze swojego monotonnego życia czegoś, co abstrakcyjnie i jednocześnie użytkowo zapisze się w historii kultury, a niewątpliwie Balenciaga jest jej częścią. Nie zdajemy sobie sprawy nawet, jak znaną, albo zaczynamy sobie zdawać dopiero wtedy, gdy obserwujemy pożądanie tej marki u dzisiejszych „wyższych sfer”. Jakże to marka znana, że pragną jej nawet współczesne elity, które chociaż dysponują pieniędzmi, to nigdy nie zrozumieją, co się kryło gdzieś za logotypem marki, głęboko w wewnętrznym świecie projektanta, którego uważają za tak użytecznego do budowania pozycji swojego ego.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA