BE COOL (2005)
– Wiesz, że chcąc uniknąć klasyfikacji “Od 18 lat”, można użyć tylko jednego przekleństwa?
– Wiesz co ja na to? Pieprzyć to. Mam dość.
Chili Palmer – niegdyś lichwiarz i mafiozo małego formatu – powraca na ekrany. Z tą postacią mieliśmy możliwość zapoznania się w pierwszej części Be Cool, a mianowicie Dorwać Małego. W tamtym obrazie Chili (grany przez Johna Travoltę, który w czasach Get Shorty wracał na szczyt popularności za sprawą Pulp Fiction) poświęcał się swojej nowo odkrytej pasji – tworzeniu filmów. Kontynuacja skupia się w głównej mierze na świadku muzycznym.
Chili spotyka się ze swoim kolegą – właścicielem wydawnictwa płytowego – Tommym Athensem. Ten w czasie spotkania zostaje zastrzelony (w bardzo nieudolny sposób zresztą) przez wydawać by się mogło – ruskiego mafioza, którego głowę zdobi nieco tandetny tupecik. Raczej nie zmartwiony tym biegiem wydarzeń Palmer udaje się do pobliskiego pubu, aby poznać rodzącą się gwiazdkę muzyki, o której opowiadał mu Tommy. Na miejscu poznaje uroczą i niezwykle utalentowaną Lindę Moon (Christiana Milian). Jest jeden mankament – Linda ma podpisany pięcioletni kontrakt z Nickiem Carrem (Harvey Keitel), który nie stroni od żadnych sposobów na pozbycie się konkurencji. Oczywiście to nie zraża samego Chiliego, który z pomocą Edie – świeżutkiej wdowy po Tommym (po raz kolejny na ekranie wspólnie Uma Thurman i Travolta!) będzie próbował wypromować słodką Lindę, uwolnić ją od kontraktu oraz uniknąć niebezpiecznego spotkania z rosyjską mafią…
Cóż można ciekawego i zachęcającego powiedzieć o Be Cool? Film wpisuje się w gatunek komedii gangsterskiej z dużą dawką filmu muzycznego (szczególnie w drugiej części). Jako komedia – wypada dość średnio. Jest co prawda parę zabawnych momentów, ale nic, co mogłoby na dłużej pozostać w pamięci. Sytuacje wynikają głównie z niektórych ciekawie zakręconych postaci (o czym później). Jak na kino gangsterskie – zdecydowanie za mało tu ostrych scen i ciętych dialogów (oczywiście w porównaniu do najlepszych tego gatunku). Na dzień dobry od razu można zaznaczyć, iż film w Stanach uzyskał straszliwie nie lubianą przeze mnie kategorię PG-13, co z góry odcina dopływ wulgaryzmów, krwi, makabry oraz nagości w filmie. Oczywiście w Be Cool pada parę strzałów i kilka ostrych tekstów, jednak są bardzo ‘wyważone’ i nic więcej Jeśli chodzi natomiast o warstwę muzyczną – to już kwestia czego kto słucha. Skupia się ona na tym, co aktualnie w Stanach popularne – czyli krótko mówiąc dominuje “czarna” muzyka. Jako że ja za takową nie przepadam, to również ta strona filmu średnio przypadła mi do gustu.
Czas przejść do postaci oraz aktorów, którzy się w nie wcielili. Na pierwszy ogień główna gwiazda filmu – czyli Travolta John, który ostatnio niestety zaczyna znacząco obniżać loty, a jego filmy nie robią już takiej kasy jak w ostatnich latach. Także postaci, jakie odtwarza, nijak się mają do jego możliwości. Chili w jego wykonaniu jest raczej nijaki, mało charyzmatyczny i niezbyt przekonywujący. Nie sprawia wrażenia pierwszorzędnego, wyluzowanego kolesia, który potrafi wszystko załatwić nie bojąc się niczego i nikogo. Uma Thurman – po ostatnich wspaniałych występach w Kill Bill Vol 1 & 2 wraca do swojego standardowego, niewygórowanego poziomu, którego przedsmak dała nam już w Zapłacie, towarzysząc wspaniałemu jak zawsze Benowi Affleckowi. Także jej postać nie oferuje nam niczego specjalnego, nie wychylając się ponad to, co prezentuje Travolta.
Jak można zauważyć, dwie wiodące w filmie gwiazdy zawodzą – na szczęście mamy jeszcze drugi plan. Tam, w niespotykanej dla niego roli, możemy zobaczyć The Rocka – zwanego następcą samego Arnolda, gwiazdy kina akcji. Tym razem przypadła mu rola ochroniarza – geja, którego marzeniem jest stać się aktorem filmowym (może to wątek biograficzny…?) Jego przerysowana postać z bujną fryzurą i zachwytem nad własną osobą momentami nieźle bawi, pokazując, iż Rock to nie tylko góra mięśni! Pokazowym numerem Eliota (właśnie w niego wciela się Rock), jest unoszona w górę brew i świdrujące spojrzenie. Jeśli jest ochroniarz, musi też być jakaś postać do chronienia – jest nim Rajt (Vince Vaughn), który w pełni przejął zachowanie czarnych braci (sam zresztą uważa się za Murzyna) i swoim głupkowatym zachowaniem także potrafi bawić. Na koniec mamy jeszcze gang, którym dowodzi producent muzyczny Cedric the Enterteiner (Sin LaSalle). W skład gangu wchodzą chłopaki w przydużych koszulach z numerami koszykarzy i super autami. Ich durnowate zachowanie wywołuje czasem szeroki uśmiech na twarzy.
Czym jest Be Cool? To jeszcze jeden z zapychaczy, film, który można obejrzeć raz, ewentualnie dwa i całkowicie o nim zapomnieć. Nie oferuje bowiem niczego, czego byśmy już nie widzieli, a powtórkę ogranych kawałków przedstawia w sposób raczej mało nowatorski. Na ekranie mamy okazję ujrzeć ponownie parę z Pulp Fiction, która także tutaj (zapewne w małym hołdzie) wykonuje wspólny taniec. Jedną z mocniejszych stron Be Cool jest obsada – w epizodycznej roli można ujrzeć lidera zespołu Aerosmith – Stevena Tylera. Także wiele osób z drugiego rzędu jest godna uwagi (między innymi Harvey Keitel, Danny DeVito, James Woods,) natomiast moim ulubieńcem w tym filmie jest – wspomniana wyżej – postać grana przez The Rocka. Należałoby nadmienić jeszcze co nieco o reżyserze. Pierwszą część wyreżyserował Barry Sonnenfeld (twórca miedzy innymi Facetów w czerni). W drugiej odsłonie przygód Chiliego na stołku zasiadł F. Gary Gray – twórca dość przyzwoitych obrazów sensacyjnych (Negocjator, Włoska robota) – niewiele można powiedzieć o jego wkładzie w ten obraz. Mnie osobiście bardziej podobały się poprzednie dokonania Graya, a tematyka Be Cool chyba nie do końca odpowiadała temu panu.
Na koniec napomknę jeszcze, iż scenariusz filmu powstał w oparciu o książkę Elmore’a Leonarda – którego adaptacje dość często gościły na naszych ekranach: Co z oczu to z serca, Jackie Brown czy The Big Bounce. Klasie dwóch pierwszych niestety Be Cool zdecydowanie nie dorównuje, książki Elmore’a Leonarda zaś nie czytałem, więc nie potrafię powiedzieć, czy materiał wyjściowy był mało ciekawy, czy po prostu niezbyt udany nakręcono film. Jeśli lubicie niewielkie dawki zabawnych gagów oraz muzykę z pogranicza hip hopu oraz R&B – zapraszam do kin. Jeśli liczycie na zakręconą i błyskotliwą komedię gangsterską – możecie sobie Be Cool najzwyczajniej w świecie odpuścić.
Tekst z archiwum film.org.pl.