AUSTIN POWERS I ZŁOTY CZŁONEK. Genialnie głupi, wulgarny i arcyzabawny
Ten obrzydliwy typ, zrodzony w głowach scenarzystów zafascynowanych obleśnością, płycizną umysłową, nijak nie potrafił mnie zafrapować swoją osobowością, bo pierwszy film z jego udziałem był po prostu głupi. Aż tak głupi, że… nieśmieszny.
Reklama była ogromna, rzesze fanów rosły w zastraszającym tempie, zewsząd nadchodziły okrzyki zachwytu, a później wręcz uwielbienia dla tego agenta specjalnej troski. Zaciekawiony tą całą marketingową otoczką, poszedłem kilka lat temu przyjrzeć się głupkowi Powersowi. I było tak: wielkie rozczarowanie, wszechobecna obleśność, humor rynsztokowy, piękne kobiety i dwie, może trzy sceny, które wcale nie spowodowały, że przestałem żałować wydanej kasy na bilet. Minęło lat kilka, pojawiła się część druga przygód Powersa. Tę odpuściłem sobie, bo wrażenie z części erwszej było nazbyt świeże. I oto pojawia się Austin Powers i Złoty Członek, czyli część trzecia przygód obrzydliwego agenta i ponętnych kobiet u jego boku.
Ość raz powinna stanąć mi w gardle, gdyż… podobało mi się! I to bardzo! Naprawdę nie wiem, jak to możliwe, ale praktycznie przez cały seans śmiałem się z idiotycznych żartów, całej masy dwuznaczności, gier słownych, psychodelicznego garnituru Powersa. Już sama czołówka zaskakuje i jeżeli ktoś natknął się wcześniej na spojlery, to będzie się śmiał do rozpuku, bo scena ta jest tego warta. Im dalej w głąb, tym może nie jest już tak zabawnie i zaskakująco jak na początku, bo film wraca “do korzeni”, czyli tego, z czego zasłynął najbardziej, ale – o dziwo – obleśność zaczęła śmieszyć. I tu zafrapowała mnie rzecz następująca: dlaczego ten film tak mi się podoba?! Przecież to Austin Powers i Złoty Członek! Bez używania analizy freudowskiej można powiedzieć, że wynika to chyba z nastawienia do samego filmu i postaci Powersa.
Pierwsze spotkanie z nim wiąże się z dość nieprzyjemnym uczuciem obcowania z produktem zaskakującym odwagą i typowo masowym, stworzonym dla lubujących się w mało wyrafinowanym humorze nastolatków głównie amerykańskich (bo tam Powers zarabia najwięcej, reszta świata dokłada do tego interesu zdecydowanie mniej). Nie jest to typowa komedia na modłę Chaplina, braci Marx, nie wspominając już o Monty Pythonie. Nie jest to stricte parodia jak Hot Shots czy Airplane!. Śmiem twierdzić, że Austin Powers połączył “chaplinowskość” z gadatliwością Groucho (pomijając oczywiście olbrzymią dozę wyrafinowania w dialogach) w jedną całość i dodał jeden ważny składnik – humor obrzydliwy (niekiedy zwany fekalnym) i seksizm wylewający się z dialogów hektolitrami. Tego wcześniej nie było w tak pikantnej postaci. Austin łączy w sobie wszelkie cechy kina postmodernizmu – łączy gatunki i polewa je własnym sosem. Nie ma z góry wyznaczonych zasad, może więc dlatego tak mnie zaskoczył?
Austin Powers i Złoty Członek odróżnia się też od swego poprzednika (części pierwszej, pomijam drugą oczywiście). Obecnie więcej tu parodii, niż epatowania znaną już fizycznością Agenta. Sam początek filmu to rewelacyjne nawiązanie do Mission: Impossible 2 i Rambo III. Następnie mamy lata 70., do których przenosi się Austin w poszukiwaniu łuszczącego się Holendra ze złotym członkiem. Wszechobecne cekiny, dzwony, oślepiająca jaskrawość świateł i taniec jak w Gorączce sobotniej nocy. Oczywiście najważniejsza jest tutaj kpina z przygód Agenta 007. Schwarzcharakter to oczywiście jak zawsze Dr Evil, który knuje niecny plan zatopienia planety Ziemia. Wszystko to bardzo przejaskrawione, przesadzone i świetnie (nareszcie!) sparodiowane.
A Mike Myers czuje się jak ryba w wodzie, odgrywając w tej parodii trzy różne postaci. Przyznam, że miałem wątpliwości co do jego talentu, ale tutaj daje doskonały popis komediowy. Podobnie Michael Caine, którego nigdy bym sobie nie wyobraził w jakiejkolwiek roli w jakimkolwiek filmie o agencie specjalnej troski. Tutaj gra rolę ojca Austina, Nigela Powersa i jest w tym… świetny! Nic na siłę, a jedynie niewymuszona zabawa w film. Tak samo jak role Toma Cruise’a, Gwyneth Paltrow, Kevina Spaceya, Danny’ego DeVito, Stevena Spielberga, Quincy Jonesa, Johna Travolty i samej Britney Spears (z której Myers się nabija), Freda Savage (pamiętacie Kevina z Cudownych lat?) i Ozzy’ego Osbourna z rodziną.
Austin Powers i Złoty Członek to naprawdę zabawna komedia, ale oczywiście nie dla wszystkich, choć i to każdy powinien sam sprawdzić. Genialnie głupi to film, chamski, wulgarny, obrzydliwy, dwuznaczny, gorszący, irytujący, obleśny. I bardzo, bardzo śmiieszny. Yeah, baby, yeeaah!
Tekst z archiwum film.org.pl.