search
REKLAMA
Recenzje

BARTKOWIAK. Po prostu walcz

Najnowszy polski film Netfliksa koncentruje się na widowiskowych walkach. Czy warto po niego sięgnąć?

Krzysztof Nowak

29 lipca 2021

REKLAMA

Ze względu na to, że w ostatnim czasie w polskim kinie pojawiło się parę filmów opowiadających o sportach walki (Serce do walki, Fighter, Underdog), najnowszą polską produkcję Netfliksa łatwo byłoby porównać właśnie do nich. Tego typu zestawienie jest jednak nietrafione, zważywszy na jedną, bardzo ważną różnicę – Bartkowiak nie jest dramatem sportowym i poza otwierającą sceną walki na ringu bohaterowie biją się w mniej odpowiednich ku temu miejscach. A czy biją się tak, żeby chciało się ich oglądać? No cóż…

Zanim jednak odpowiemy sobie na to pytanie, spróbujmy zamknąć film Daniela Markowicza (współautora Diablo. Wyścigu o wszystko) w gatunkowej szufladce. Otóż jest on przede wszystkim thrillerem z elementami kryminału. Choć punkt wyjścia dla fabuły stanowi ostatnia oficjalna walka głównego bohatera Tomka Bartkowiaka (Józef Pawłowski) w MMA, to w praktyce intryga krąży wokół działań gangsterów, którzy próbują zawłaszczyć sobie sporą część małego miasteczka. Na trop przestępstwa Tomek wpada po tym, jak jego brat ginie w zderzeniu z ciężarówką Sanstal, a niedługo później ta sama firma składa mu propozycję odkupienia klubu. W sprawę angażuje się także jego partnerka, Dominika (Zofia Domalik), jako urzędniczka będącą świadkiem wielu podejrzanych przetargów.

Nie mamy więc do czynienia ani ze złożoną, ani wiarygodną historią, a raczej pretekstem do prania się po mordach. I nic w tym złego – wszak kino akcji często opiera się na grubymi nićmi szytych wątkach, będących tylko przystankami pomiędzy kolejnymi scenami walk. Niestety jednego możemy być pewni – z pewnością nie jest to zaginiony kuzyn serii Undisputed. Choć trzeba przyznać, że im dalej w las, tym bardziej widowiskowymi (a jednocześnie coraz bardziej absurdalnymi) bijatykami jesteśmy raczeni, to początkowe starcia zakrawają o kreskówkę. Moim ironicznym faworytem jest tu scena, w której grany przez Michała „Jaglaka” Karmowskiego bohater stoi w miejscu i roznosi kolejno podbiegających do niego ochroniarzy jednym ciosem aż do momentu, gdy zostaje pokonany przez Bartkowiaka – tak, zgadliście, również jednym ciosem. Honor oddaję za to nagranym na markowanym mastershocie (choć cięcia są w nim nieco zbyt ewidentne) pojedynku w klubie z drugiej połowy filmu oraz pewnej potyczce przy użyciu… włóczni.

Pozostaje żałować, że twórcy bardziej nie skręcili w podobnie szalone rejony. Przez większość czasu starająca się być poważnym thrillerem produkcja działa bowiem lepiej, gdy jako widzowie porzucimy nadzieje na obejrzenie dobrego filmu i oddamy się beztroskiej, choć niezamierzonej w ten sposób rozrywce. Niezwykle potężni zarówno pod względem wytrzymałości, jak i siły pozytywni bohaterowie? Są. Formowanie drużyny w celu pokonania głównego złego? Oczywiście. Policja, która w tym świecie zdaje się nie działać, a już na pewno nie interesować się mającymi miejsce w okolicy mordami? No ba! Powiem więcej – mamy tutaj nawet coś w rodzaju cudownego ozdrowienia w idealnych czasowo okolicznościach. Fani anime znajdą w Bartkowiaku zaskakująco dużo cech typowego shounena.

Zwłaszcza że mamy tu do czynienia z całą plejadą archetypów. Główny bohater to poczciwy gość, który walczy o swoich najbliższych. Jego trener (Szymon Bobrowski) to pijaczyna, który dotknął dna ze względu na zadłużenia u niewłaściwych osób – ale w głębi duszy też poczciwy gość. Partnerka protagonisty jest inteligentna i niezależna (poznajemy ją w scenie, gdy z łatwością kopie tyłek losowemu napastnikowi), a grany przez Bartłomieja Topę gangster – zły do szpiku do kości i okrutny do tego stopnia, że na naszych oczach zabija staruszka kijem na polu golfowym. Jeżeli liczycie na wiarygodność psychologiczną lub chociaż śladowe drogi wewnętrznego rozwoju – nie ten adres. Jednocześnie obsadzeni po warunkach fizycznych aktorzy grają bez cienia zaangażowania, co sprawia, że żadnej z postaci nie kibicujemy, a rozwiązanie intrygi szybko staje się dla nas obojętne. Nikomu tu nie zależy – czemu nam miałoby?

Największą przyjemnością płynącą z seansu jest przez to podziwianie nie bohaterów, lecz wnętrz, na tle których się w danym momencie znajdują. Szczególnie zadowoleni będą entuzjaści industrialnych i loftowych wystrojów – ci znajdą w ich wyposażeniu sporo źródeł inspiracji. Oczywiście mamy tu do czynienia z syntetyczną, upiększającą polską rzeczywistość wizją, jednak scenografię zdecydowanie można zaliczyć do zalet filmu. Każde z przedstawionych miejsc wygląda nieco inaczej, wchodzi w inne style, a przy tym wygląda po prostu estetycznie. Dzięki temu zdjęcia również wypadają bardzo dobrze (oświetlenie!) i zarzuty kieruję głównie pod adresem dźwięku. Niestety w polskim kinie zdarza się, że dialogów nie słychać, i tę produkcję można dopisać do tej niechlubnej listy. Dość powiedzieć, że stosunkowo szybko musiałem podwyższyć głośność, by wypowiadane przez aktorów kwestie mi nie uciekały.

Czy Bartkowiak to dobry film? Nie. Czy jego oglądanie może być przyjemne? Tak. Nie będę bowiem ukrywał, że gdy postanowiłem nadać mu ironiczny kontekst i oglądać go ze sporym przymrużeniem oka, pojawiające się na każdym kroku głupotki zaczęły mi sprawiać pewną – znikomą, ale jednak – przyjemność. Przyjemność nieprzewidzianą przez twórców, gdyż zakładającą, że przestaję traktować film autonomicznie i zaczynam na własną rękę szukać w nim punktów zaczepienia. I nawet w tej kategorii są zdecydowanie lepsze tytuły do polecenia. Może po prostu odpalcie sobie późniejsze części Undisputed.

Krzysztof Nowak

Krzysztof Nowak

Kocha kino azjatyckie, szczególnie koreańskie, ale filmami zainteresował się dzięki amerykańskim blockbusterom i ma dla nich specjalne miejsce w swoim sercu. Wierzy, że kicz to najtrudniejsze reżyserskie narzędzie, więc ceni sobie pracę każdego, kto potrafi się nim posługiwać.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA