BARBIE. W krainie plastiku bije ludzkie serce [RECENZJA]
Gdyby dekadę temu ktoś powiedział mi, że Noah Baumbach, czołowy kronikarz amerykańskiej neurozy, będzie współscenarzystą filmu o Barbie, ten ktoś uszedłby w moich oczach za wariata. A gdyby jeszcze powiedział mi, że reżyserką tego filmu będzie Greta Gerwig, twórczyni niezliczonych kreacji ekranowych dziwaczek, uznałbym to za całkowite wariactwo. Tymczasem 21 lipca 2023 roku, w dniu będącym chyba najpotężniejszą koniunkcją blockbusterowych premier kinowych od lat, świat otrzymał filmowy portret kultowej lalki, jakiego jeszcze niedawno nie mógłby się spodziewać.
Stworzona w 1959 roku przez Ruth Handler i nazwana na cześć córki swej twórczyni Barbie stała się wzorem dla wszystkich innych lalek skierowanych do dziewczynek w różnym wieku. Zabawka-symbol, na której wychowały się i wciąż wychowują – jeśli dobrze liczę – cztery pokolenia kobiet na całym świecie, doczekała się właśnie swojego filmu. I w żadnym razie nie jest to laurka – Greta Gerwig w swojej wersji Barbie rozlicza się z owym symbolem i jego wagą, a także poniekąd próbuje go redefiniować. I zdecydowanie nie korzysta przy tym z półśrodków – gdy jest naiwnie, to przed duże N; gdy zabawnie, to na całego, a gdy wzruszająco, to lepiej mieć ze sobą pudełko chusteczek, bo nie brak tu scen zdolnych poruszyć największego twardziela. Barbie wkłada kij w mrowisko, podejmując dyskusję na temat patriarchatu, feminizmu i wszystkiego, co pośrodku. I właśnie to „pośrodku” zdaje się najbardziej interesować duet Gerwig–Baumbach.
Historia opowiedziana w Barbie nie jest na wskroś oryginalna – oto Stereotypowa Barbie (Margot Robbie) zaczyna odczuwać pewne zawirowania nie tylko w swojej codziennej rutynie idealnej lalki, ale także w sferze mentalnej i fizycznej. Za namową kogoś w rodzaju szamanki Barbielandu (świetna Kate McKinnon) rusza na specjalną misję do ludzkiej rzeczywistości, by odzyskać równowagę swoją i swojego świata. Towarzyszy jej oczywiście Ken (Ryan Gosling), sprowadzony w Barbielandzie do roli niezbyt rozgarniętego adoratora, dla którego także wizyta w realnym świecie okazuje się formatywnym wręcz doświadczeniem. Kontakt z ludźmi wywraca system wartości obu lalek i wywołuje lawinę zdarzeń, która na dobre przedefiniowuje Barbieland. Na poziomie fabularnym film Gerwig to niemal przygodówka – dzieje się dużo i szybko, jest wyprawa do nieznanej krainy, barwne światy (ten Barbie jakiś taki bardziej barwny niż ten ludzki), no i przemiana, nie tylko zresztą głównej bohaterki, ale niemal wszystkich. Już na poziomie gatunkowym Barbie dostarcza więc wystarczająco dużo argumentów, by się w jej świat zanurzyć. A jest jeszcze przecież treść.
I właśnie ona stanowi według skromnego autora niniejszego tekstu największe dobro dzieła Grety Gerwig. Barbie nie jest bowiem zaślepioną feminizmem agitką, lecz próbą polemiki i zachęcenia do szukania wypośrodkowanych rozwiązań. Jeśli Gerwig wkłada do swojego filmu feminizm, to jest to feminizm równościowy, krytykujący zarówno patriarchat, jak i wszelkie inne ekstrema ideologiczne, dążące do mściwego zadośćuczynienia za dziesięciolecia nierówności. Nie brak w Barbie momentów refleksji: nad trudami bycia współczesną kobietą, zasadami partnerstwa obu płci, mechanizmami walki z patriarchatem czy wreszcie nad symboliką lalki Barbie, która może być zarówno inspiracją, jak i ogromnym ciężarem. Mimo potężnej energii i dynamiki, jaką charakteryzuje się opowiedziana tu historia, znalazło się miejsce na wiele istotnych przemyśleń, które – na co z pewnością mają nadzieję twórczynie i twórcy tego filmu – natchną wielu widzów do zrewidowania swoich poglądów na społeczne role i wymagania przypisywane kobietom i mężczyznom.
Nie sądzę, by istniała jakakolwiek potrzeba, bym przekonywał was, że Margot Robbie w roli Barbie jest zjawiskowa – to było widać już po zdjęciach z planu i zwiastunach – ale to prawda. Jest niesamowita zarówno, gdy jest stuprocentowo pewna siebie we własnym świecie, jak i wtedy, gdy dopada ją zwątpienie i bezsilność. Gdy się uśmiecha, salę kinową wypełnia blask; gdy płacze, robi to piękniej niż jakakolwiek inna aktorka w historii. Ale to nie zjawiskowa uroda Margot Robbie jest największą siłą Barbie, lecz ostateczny wydźwięk przygód jej bohaterki, która – wkraczając na ekran z feministyczną pieśnią na ustach – nie brnie w ślepe „girl power”, lecz słusznie nawołuje do równowagi.