BAJECZNIE BOGACI AZJACI. Miłość, szmaragd i pierogi
Bajecznie bogaci Azjaci są jednym z największych finansowych zaskoczeń obecnego roku w Stanach Zjednoczonych. Adaptacja powieści Kevina Kwana stała się wielkim kasowym hitem, zjednując sobie przychylność zarówno krytyków, jak i widzów. Zaskoczenie jest tym większe, że za kamerą stanął Jon M. Chu, mający na swoim koncie raczej mało przebojowe tytuły (m.in. G.I. Joe: Odwet, Iluzję 2 i dwa dokumenty o Justinie Bieberze). Na dodatek jest to pierwszy od wielu lat film dużej hollywoodzkiej wytwórni, w którym występują niemal wyłącznie azjatyccy aktorzy, co współcześnie przyjemnie łechce sporą część widowni.
Kiedy wybierałem się na Bajecznie bogatych Azjatów, przemknęła mi przez głowę pewna myśl. Może spory sukces filmu wynika wyłącznie z czasów, w których żyjemy, i przeczulenia amerykańskiej publiki w temacie poprawności politycznej, reprezentacji mniejszości i tak dalej. W istocie, znalazło się pewne grono krytyków, których pochwały skupiają się w znacznej mierze na tym, że reżyser uniknął protekcjonalnego patrzenia na Chińczyków. Trudno się z nimi nie zgodzić, bo słaby twórca nakręciłby komedię, w której Azja Południowo-Wschodnia to prawie gabinet osobliwości, kolorowy, obcy, dziwny.
Podobne wpisy
Na szczęście Chu przygląda się z zaciekawieniem wyłącznie bajecznemu bogactwu tytułowych Azjatów. Trudno bowiem obojętnie patrzeć na ekran, na którym oglądamy festiwal przepychu, kalejdoskop zdobień i dekoracji we wszystkich kolorach tęczy, wystawę zjawiskowych kostiumów i biżuterii. Bajecznie bogaci Azjaci hołdują wszakże jednej z najstarszych reguł melodramatu, którą jest umożliwienie zwykłemu widzowi podglądania (naj)wyższych sfer. Właściwie to głównie miejsce akcji, bohaterowie i wszechobecne luksusy stanowią powiew świeżości. Wbrew słyszanym z głośników orientalnym przebojom (Material Girl Madonny wykonana częściowo w języku kantońskim to dość osobliwe przeżycie) i singapurskim, a nie amerykańskim, widokom film Chu jest bardzo silnie zakorzeniony w tradycji romantycznych komedii.
Główną bohaterką jest tu Rachel (Constance Wu), wykładowczyni ekonomii na nowojorskim uniwersytecie, która wraz ze swoim chłopakiem, Nickiem (Henry Golding), wybiera się do Singapuru na ślub przyjaciela mężczyzny. Ku zaskoczeniu Rachel jej partner okazuje się dziedzicem niebotycznej fortuny, a jego rodzina składa się wyłącznie z bogaczy. Początkowo wszystko układa się dobrze, krewni Nicka są mili, otwarci i zabawni, jednakże pierwszym sygnałem, że tak naprawdę coś jest nie tak, okazuje się spotkanie z wyniosłą matką rodu, Eleanor (Michelle Yeoh). To typowa wredna teściowa, która zrobi wszystko, by jej syn ożenił się „jak trzeba”. Niedługo potem pozostali członkowie rodziny (choć z wyjątkami) także zrzucają swe maski. Rachel czuje się jak wróg numer jeden wśród snobów i konserwatystów, których bardzo uwierają jej stan konta, przeszłość i półamerykański rodowód.
Fabularnie Chu idzie jak po sznurku, więc widz czuje się jak w domu. Zwykła dziewczyna „z ludu”, początkowo nastawiona przyjaźnie, zaczyna doświadczać ostracyzmu ze strony majętnych krewnych Nicka i zastanawia się, czy sprosta jego oczekiwaniom, a także czy wygra konfrontację z posągową matroną. Klasyczny mezalians, chociaż w lekkiej formie. Bajecznie bogaci Azjaci to w końcu nie smutny melodramat, lecz komedia romantyczna i nikt we łzach nie rozdziera tu szat, chociaż i do tego niewiele brakuje, jako że większość wątków, także pobocznych, nosi wyraźne znamiona poważnego rodzinnego dramatu. Jeśli pojawiają się jakieś łzy, to prędzej czy później zostają przełamane szczerym uśmiechem.
Koniec końców, o pogodnym nastroju decydują przede wszystkim pociągnięte grubą kreską drugoplanowe postaci i wcielający się w nie aktorzy. Galeria bohaterów jest w Bajecznie bogatych Azjatach równie barwna co wnętrza ich rezydencji. Rubaszny ojciec przyjaciółki Rachel (Ken Jeong), przerysowany, stereotypowy gej (Nico Santos), wieczny imprezowicz Bernard (Jimmy O. Yang) — właściwie można by wyliczyć prawie całą obsadę, każdy z nich wprowadza do filmu nutkę humoru. Prym wiedzie zwłaszcza Awkwafina w roli wspomnianej przyjaciółki głównej bohaterki. Jej Peik Lin to żywiołowa, uparta, czasem niepoprawna, a jednak oddana towarzyszka, bardzo przypominająca postaci, w które wielokrotnie wcielała się Wanda Sykes. Poważniejsze występy również trzymają wysoki poziom — weteranka Michelle Yeoh to już klasa sama dla siebie; na wyróżnienie zasługuje też Gemma Chan, której przypada bodaj najpoważniejsza rola w filmie. Te dwa nastrojowe bieguny spina główna para, Constance Wu i Henry Golding, rozsądnie rozkładający napięcia między wewnętrznymi rozdarciami a miłosną lekkością.
Bajecznie bogaci Azjaci odnieśli na tyle duży sukces finansowy, że w planach jest już kontynuacja. Zapowiada się jeszcze więcej ociekających złotem łazienek, wymyślnych ceremonii ślubnych i całkiem realnych, dobrze znanych problemów. Film Jona M. Chu różni się od innych tytułów z gatunku w zasadzie tylko ciekawym osadzeniem akcji. Tak naprawdę to stara, dobra komedia romantyczna, pozbawiona obsceniczności i głupawego humoru, dla której najważniejsze są miłość i pogoń za marzeniem. Pieniądze nie grają roli.