EGZAMIN. Rumuńskie kino niepokoju
Cristian Mungiu po raz trzeci zawitał do Cannes. Za pierwszym razem wyjechał ze Złotą Palmą wręczoną za 4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni. Kilka lat później otrzymał nagrodę za scenariusz do Za wzgórzami. Mungiu to na pewno jeden z ulubieńców canneńskiego festiwalu. Tworzy kino ambitne, autorskie i odważne. Mierzy się z ludzką religijnością, wkracza w intymne życie swoich bohaterów. W rewelacyjnym Bacalaureat opowiada o przeżywającej kryzys rodzinie, o umierającej miłości. Od dawna żaden film tak mnie nie ruszył, tak nie wciągnął.
Głównym bohaterem filmu jest Romeo (Adrian Titieni), dobrze zarabiający lekarz w rumuńskim mieście Cluj. Mieszka z żoną Magdą (Lia Bugnar) i podchodzącą właśnie do matury córką Lizą (Maria-Victoria Dragus). Oczkiem w głowie Romeo jest jego wkraczająca w dorosłość córka, uczennica o bardzo wysokiej średniej, planująca wyjechać na studia do Anglii (patrząc na jej wyniki, matura wydaje się formalnością). Takie jest też marzenie jej ojca, z którym utrzymuje przyjacielskie, zdrowe relacje. Oboje są gadatliwi i dobrze się ze sobą czują. Niestety między Romeo i Magdą nie dzieje się dobrze, przestali się sobą interesować, nie mają wspólnych tematów, traktują się z chłodem i dystansem. To umarłe małżeństwo. Romeo, gdy tylko może, ucieka w ramiona kochanki – atrakcyjnej nauczycielki ze szkoły córki. Dzień przed egzaminami, idąc do szkoły, Liza zostaje zgwałcona.
W tym jednym momencie Romeo stanie na krawędzi. Jego życie zacznie się rozpadać, a on z całych sił będzie starał się o utrzymanie status quo. W tym celu posunie się bardzo daleko. Będzie musiał jednak ustalić sobie priorytety, będzie musiał z czegoś zrezygnować. Nie wiem, czy to do końca trafna analogia, ale Romeo w swojej determinacji, pod względem liczby problemów i metod, jakimi się z nimi mierzy, przypominał mi Mariana Dziędziela z Wesela. O ile jednak u Smarzowskiego z każdą minutą zmierzamy w stronę jaskrawej satyry i groteski, o tyle w filmie Mungiu jest coraz ciężej. Kumulacja zdarzeń pozwala wybrzmieć prawdziwemu dramatowi Romeo. Reżyser w niespotykany sposób buduje napięcie i podnosi stawkę, piętrząc kolejne konflikty.
Bacalaureat to kino realistyczne w formie i niewiele naginające prawdopodobieństwo zdarzeń. Dzięki temu Mungiu zdaje się pytać swojego bohatera: „Ile jesteś w stanie znieść?”, „Co jesteś w stanie poświęcić?”, „Co jest dla ciebie tak naprawdę najważniejsze?”.
Akcja Bacalaureat rozgrywa się w kilka dni. Rumuński reżyser jednocześnie rozwija trzy główne wątki, które łączy postać Romeo. Na pierwszym planie znajduje się jego gwałtownie ewoluująca relacja z córką, na drugim wyprute z jakichkolwiek uczuć i emocji małżeństwo, na trzecim romans z nauczycielką, która zaczyna od Romeo oczekiwać jakichkolwiek deklaracji i zapewnień. Nie chce już dłużej trzymać tego związku w ukryciu. Mungiu doskonale łączy ze sobą wszystkie wątki, dając kompletny, ale trudny do jednoznacznej oceny obraz człowieka, którego życie wywróciło się do góry nogami. Widz jest zmuszony ciągle zmieniać swoją opinię. Czy Romeo jest ofiarą, czy może sprawcą? Czy możemy go oskarżać za to, że tak bardzo chce?
Od strony realizacyjnej Mungiu postawił znowu na formalną prostotę. O sile jego filmu stanowi wyrafinowany dialog i kapitalne kreacje aktorskie. Na wyżyny wznoszą się Lia Bugnar i Adrian Tutieni we wspólnych scenach. Oboje grą ciała, jednym gestem czy subtelnym grymasem twarzy potrafią wyrazić złożone emocje lub całkowite zobojętnienie. To prawdziwy kunszt.
Mungiu do osiągnięcia maksymalnego efektu wykorzystuje minimum środków. Nie nadużywa montażu czy niediagenetycznej muzyki do budowania dramaturgii. Wystarcza mu statycznie postawiona kamera. I nie można oderwać wzroku od ekranu. To pierwszy od dłuższego czasu film, w trakcie którego ani razu nie spojrzałem na tarczę zegarka.
W pierwszej scenie Bacalaureat kamień rzucony z podwórza wybija szybę w oknie mieszkania Romeo. Głowa rodziny nie wie, że to zapowiedź lawiny o ogromnej sile. Zapewniam cię, widzu, warto dać się przez nią porwać.