search
REKLAMA
Recenzje

BABYGIRL. 50 twarzy Greya dla snobów [RECENZJA]

W „Babygirl” brakuje po pierwsze klucza narracyjnego, który pokazałby, że wszystkie zakręty i estetyczne przeskoki są efektem świadomej decyzji.

Tomasz Raczkowski

11 stycznia 2025

REKLAMA

Thriller erotyczny to we współczesnym kinie raczej rzadki okaz. Złote lata tego gatunku przypadły na już coraz bardziej odległe lata 90., które rządziły się innymi prawami, jeśli chodzi o dynamikę branży i społecznych dyskursów. Obecnie, w erze post#metoo i w przerwach między jednym obyczajowo-seksualnym skandalem a drugim twórcy znacznie ostrożniej podchodzą do erotycznych fantazji i ich obrazowania na ekranie. Nie znaczy to wcale, że gatunek jest martwy – nawet w ostatniej dekadzie (no, z okładem) można znaleźć co najmniej kilka udanych produkcji z etykietą „erotic thriller”, które udowadniają, że (a) można, (b) można z powodzeniem, (c) thriller erotyczny nie musi być koniecznie przesiąknięty seksistowskimi kliszami, (d) w tym gatunku jest wciąż żywy subwersywny potencjał (patrz: Elle Paula Verhoevena czy Służąca Park Chan-wooka). Anno Domini 2024 swoje trzy grosze do tematu postanowiła wtrącić Halina Reijn za sprawą Babygirl.

Zgodnie z klasyczną hitchcockowską zasadą Babygirl rozpoczyna się mocno – od orgazmu. Choć tylko dla połowy splecionego w nagiej scenie duetu Nicole Kidman–Antonio Banderas. Bo po ekspresyjnych spazmach bohaterka grana przez laureatkę Oscara wymyka się do drugiego pokoju, by samodzielnie dokończyć miłosny akt przy raczej mało wybrednym porno z motywem (męskiej) dominacji. Scena, którą Reijn otwiera Babygirl, ustawia dynamikę całego seansu, i zresztą powróci sparafrazowana w kończącej film klamrze. Clou jest tu poszukiwanie spełnienia przez kobietę w średnim wieku wbitą w gorset ról społecznych: kobiety sukcesu, matki i żony. Romy, która jak możemy się domyślać, przez lata tłamsi swoje skrywane żądze i fantazje, niespodziewanie dostaje okazję, by je spełniać. Tym, którego los zsyła jej w tym celu, jest bezczelny, pewny siebie i niepoprawny Samuel, który dołącza do firmy kierowanej przez protagonistkę jako stażysta. Między tą dwójką szybko rozpoczyna się gra oparta na pozacieranych trajektoriach pożądania i władzy.

Zawiązanie akcji jest w Babygirl wręcz klasyczne, jednak film Reijn nie jest taki oczywisty, jak na pierwszy rzut oka może się wydawać. A właściwie próbuje taki nie być. Reżyserka ironicznego slashera Bodies Bodies Bodies nie zadowala się realizacją schematu erotycznej opowieści o zakazanym pożądaniu, krzyżując w historii Romy i Samuela kilka płaszczyzn znaczeniowych. Najciekawsza jest ta rozgrywająca się na poziomie meta, gdy zestawiamy dystyngowaną, dojrzałą Nicole Kidman (w tym roku skończy 58 lat), szanowaną aktorkę od lat brylującą na salonach i hollywoodzkich dywanach, z wcielającym się w jej kochanka energetycznym Harrisem Dickinsonem (cztery dni po Kidman skończy lat 29), znajdującym się aktualnie dopiero na pierwszej silnie wznoszącej fali kariery. Komentarz na temat wizerunku kobiecości i kobiecego ciała wybrzmiewa mocno w bodaj najodważniejszej scenie Babygirl, w której bohaterka Kidman poddaje się zabiegom korygującym urodę. W tym momencie film wydaje się refleksją na temat kultu piękna i młodości, a erotyczny suspens perwersyjnym pytaniem o seksualną „datę przydatności”. Szkoda, że po wprowadzeniu tego wątku nie doczekujemy się za bardzo jego rozwinięcia.

Zamiast pogłębienia problematyki wieku i powiązania z nim społecznych ról, Reijn przeskakuje ochoczo na opowieść o kobiecie w strukturach korporacyjnej kariery. W tym zakresie przemyślenia płynące z Babygirl można streścić mniej więcej parafrazą cytatu z Chłopaki nie płaczą: żeby być CEO w Nowym Jorku, musisz być jak rekin albo zjedzą cię inne rekiny. I Romy jest rekinem, i zaradna też jest. Ale, ale – co, jeśli gdzieś za tą maską twardej kobiety za biurkiem kryją się pragnienia bycia dominowaną? Odpowiedzi na to dostarczy zdaniem Reijn skonfrontowanie Romy z zakazanym owocem w postaci wręcz kreskówkowo zawadiackiego stażysty. Ich wzajemne przyciąganie bardziej niż na czym innym opiera się na vibe i usilnie podkreślanym przez powłóczysty wzrok Kidman magnetyzmie chłopaka, który… jest ładny i wie, kiedy dać psu ciasteczko. No i tak, gdy już dojdziemy do pospiesznie i niedbale zarysowanego nawiązania romansu między Romy a Samuelem, Babygirl toczy się mało odkrywczym torem erotycznego thrillera o skrywanej namiętności, która może zniszczyć naszą wyzwalającą się bohaterkę – i oczywiście w którymś momencie zaczyna wylewać się na jej poukładane życie.

Reijn chce zbudować wszechstronną i wielowymiarową narrację kręcącą się wokół władzy i perwersyjnych pragnień jej odwracania. Problem w tym, że trudno dostrzec w Babygirl spójną koncepcję łączenia poszczególnych elementów. Mamy dziwne przeskoki tonacji, od scen niepokojących do takich ocierających się o kampowy kicz, a każda szansa na pogłębienie któregoś z wątków kończy się pospiesznym urwaniem wątku, ewentualnie spuentowaniem go jakimś standardowym bon motem, i przejście do kolejnego epizodu erotycznej sagi. Nie pomaga też dezorientująco eklektyczna ścieżka dźwiękowa, która pogłębia chaos i poczucie braku spójnego klimatu filmu. Do tego reżyserka Babygirl stara się wchodzić w polemikę z konwencją gatunku, odwracając standardową dynamikę władzy na linii kobieta–mężczyzna/obiekt pożądania–pożądający. Tyle że w pewnym momencie sama już chyba nie wie, kto ma przyjąć jaką rolę, więc obydwoje – i Romy, i Samuel – kręcą się w kółko wokół zaskakująco zachowawczych erotycznych gier.

Kwintesencją niezdecydowania i rozchodzenia się Babygirl na wszystkie strony jest postać Samuela. Skądinąd bardzo rzetelny w roli dominującego uwodziciela Dickinson musi grać raz to figurę bezwzględnego manipulatora, raz fetyszyzowanego obiektu pożądania, by zaraz problematyzować swoją postać emocjonalnymi przełamaniami. Reijn chyba nie wie, kim ma być w tej historii męski bohater, przez co okazuje się rozczarowująco nijaki, sklejony ze strzępów nie do końca do siebie pasujących tropów – samca alfa, erotycznej fantazji i emocjonalnie skonfliktowanego chłopca. O ironio, w ten sposób męska postać wpada w schematyczność klasycznie stanowiącą problem postaci żeńskich w tego typu narracjach. Jeśli uwierzyć, że było to działanie celowe, można to jeszcze uznać za plus Babygirl, tyle że sam film niewiele daje nam podstaw do takiego założenia.

W Babygirl brakuje po pierwsze spójności konwencji, klucza narracyjnego, który pokazałby, że wszystkie zakręty i estetyczne przeskoki są efektem świadomej decyzji, a nie reżyserskiego rozgorączkowania. Po drugie brakuje uziemienia, zwolnienia tempa i pokazania pełnokrwistości postaci. Zarówno Romy, jak i Samuel są raczej figurami dramatu archetypów niż postaciami i to przeszkadza, bo Babygirl nie sygnalizuje, że uderza w bardziej symboliczne niż realistyczne tony. Najlepszym podsumowaniem jest scena, w której  Antonio Banderas z ciężkim jak rusznica akcentem dyskutuje z Dickinsonem o tym, czego pragną kobiety, by dostać za chwilę ataku paniki, Kidman zaś tylko przysłuchuje się tej dziwacznej wymianie. Potem film z jakiegoś powodu oczekuje, że kwestia pragnień bohaterki jest jasna, klarowna i rozwiązana.

Można odnieść wrażenie, że film Reijn łączy pewne – fakt, że odległe – pokrewieństwo z 50 twarzami Greya. Tak jak w tamtym przypadku marketing filmu obiecuje coś perwersyjnego i złożonego, by zadowolić się powierzchownym spojrzeniem na seksualność i zaoferować raptem jedną odważniejszą erotycznie scenę (tyle że bardziej komiczną niż intrygującą). Szkoda autentycznie dobrej roli Dickinsona (Kidman jest niestety nieco słabsza, choć wciąż wypada zaliczyć Babygirl do jej ciekawszych ról ostatnich lat), miejscami ciekawego montażu i dobrych zdjęć Jaspera Wolfa. To mogła być nowoczesna reinterpretacja gatunku, film otwierający pole do dyskusji na temat ról genderowych albo po prostu ciekawa psychologiczna opowieść o pożądaniu. Niestety Reijn chciała upiec wszystkie te ciastka na raz, w efekcie czego nie dopiekła żadnego.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, praktyk kultury filmowej. Entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA